Nr 22/2025 Na teraz

Hipsterskie ciało niebieskie

Łukasz Muniowski
Muzyka

Nie będzie przesadną generalizacją założenie, że każda osoba zaznajomiona z twórczością The Orb nosi w sobie związane z nią duchowe doświadczenie. To muzyka do słuchawek, idealna do spacerów, stanowiąca tło do cichych satori czekających za zakrętem. The Orb to moment, kiedy świat się zatrzymuje i pozwala objąć. Kiedy słyszę nazwę tej grupy, widzę niebo nad sobą, czuję ziemię pod sobą, chodzące po mnie mrówki i inne żyjątka, i myślę o tym, jakim przywilejem jest doświadczanie.

Od prawie czterech dekad grupa miesza trance, techno i ambient z dubem oraz world music. Zamykanie The Orb w jakichkolwiek ramach szeroko rozumianej muzyki elektronicznej jest krzywdzące dla naturalnej ciekawości, jaka charakteryzuje zespół od samych początków jego istnienia. Każda płyta jest ambitnym przedsięwzięciem podjętym przez współzałożyciela grupy, Alexa Patersona, i jego współpracowników, których na przestrzeni czterdziestu lat było już dziewięciu. Poza muzykami, którzy współtworzyli z Patersonem The Orb, grupa ma też na koncie płyty nagrane z legendą dubu Lee „Scratchem” Perrym i Davidem Gilmourem, gitarzystą Pink Floyd, do którego to zespołu muzyka grupy bywa porównywana.

Istotnie, rozpiętość nawiązań, umiłowanie do psychodelii i skłonność do eksperymentów pozwalają traktować The Orb jako elektroniczny odpowiednik legendarnego zespołu. Sam Paterson wśród swoich wczesnych inspiracji wymienia Led Zeppelin i Alice Cooper, a karierę w przemyśle muzycznym rozpoczął jako członek ekipy technicznej post-punkowego Killing Joke. Z czasem jego inspiracje się rozrosły – przede wszystkim o muzykę Briana Eno. Paterson zakochał się w długich, atmosferycznych kompozycjach i sam wkrótce zaczął je tworzyć: usuwał dudniące basy z utworów elektronicznych, które mieszał z solówkami wokalnymi i gitarowymi, nieświadomie tworząc nowy gatunek muzyczny – ambient house. Jako DJ Paterson wyspecjalizował się w graniu na afterach i w chillout roomach, gdzie nogi już nie nadążały za rytmem, ale mózg był jeszcze głodny doświadczeń.

Teraz nagrywa dźwięki, gdziekolwiek jest – w restauracji, na lotnisku lub na spacerze – i włącza je do swojego muzycznego kalejdoskopu, sprawiając, że The Orb istotnie jest muzyką pulsującego świata. Pozornie przypadkowy i nieuporządkowany dobór dźwięków sprawia, że twórczość Patersona może być porównana do wycinanek Terry’ego Gilliama z „Latającego cyrku Monty Pythona”. To dobry moment, aby podkreślić, że The Orb to też humor. Nie chodzi tylko o to, co w warstwie dźwiękowej, gdzie nagle można usłyszeć cytat z Radia Moskwa o Juriju Gagarinie czy muchę, której bzyczenie przechodzi od słuchawki do słuchawki, ale także o emploi grupy. Przedstawiając Patersona jako naczelnego wesołka brytyjskiej sceny elektronicznej, The Guardian przytacza, jak w 1992 roku, podczas programu Top of the Pops, gdzie pojawiały się największe gwiazdy muzyczne Wielkiej Brytanii, ówcześni członkowie grupy grali w szachy na scenie. Na utwór, którym chcieli przedstawić się szerszej widowni, wybrali siedemnastominutowy „Blue Room” (rozsądnie skrócony do trzech minut).

Wydana w październiku 2025 roku płyta „Buddhist Hipsters” ukazała się w rok po „Orboretum: The Orb Collection” – swoistym the best of i podsumowaniu dotychczasowej twórczości Patersona. Album, jeśli uznać go za the best of, jawił się jako osobliwy, bo Paterson wyszedł poza konwencjonalną kompilację i niczym współczesny William Burroughs „przepisał” znane utwory, poucinał i poprzerabiał. Do „Perpetual Dawn” i „Spanish Castles in Space” wypuścił nowe teledyski. Podobnie jak Burroughs, Paterson chętnie korzysta z najnowszych technologii – w przypadku członka Beat Generation był to film, muzyk natomiast chętnie sięga po AI.

„Buddhist Hipsters” to osiemnasta płyta zrealizowana przez grupę, którą obecnie tworzy duet Patersona z Michaelem Rendallem. Rendall pracował jako muzyk studyjny, producent i/lub kompozytor między innymi z Paulem McCartneyem, Sly & Robbie czy La Roux, dysponuje więc odpowiednim spektrum umiejętności muzycznych, by dotrzymać kroku Patersonowi. Już otwierający album „Spontaneously Combust” pokazuje, że lider nadal eksperymentuje, szuka i zapożycza. Mniej więcej w jednej trzeciej swojej długości, z typowego dla The Orb okalającego brzmienia klawiszy, sampli i gitarowego solo, utwór przechodzi w bardziej taneczną interpretację „Cirrusa” Bonobo, niesioną przez mocne bębny i kalimbę. Oczywiście Paterson nie byłby sobą, gdyby nie powtykał tam tony innych dźwięków – krótkich, pourywanych, czasem odtwarzanych od tyłu. Kolejne utwory to mniej lub bardziej zaawansowane wariacje na temat konkretnych gatunków muzycznych: drum and bassu („P~1”), ambientu („Baraka”), dub reggae („A Sacred Choice”) i hip-hopu („Arabebonics”). Z tej czwórki tylko zbudowany na trzyminutowym, nieprzerwanym samplu z kazania o szatanie „Baraka” kojarzy się z pierwszą płytą grupy, przełomową „The Orb’s Adventures Beyond the Ultraworld” (1991). Paterson kiedyś określił ją mianem punktu wyjścia (i powrotu) dla każdej kolejnej płyty grupy. Najdalszym odejściem od rozrysowanego tam schematu jest egzotyczny „Arabebonics”, który mógłby śmiało znaleźć się na późniejszych płytach Herbalisera.

Następujące po nim „It’s Coming Soon”, „Doll’s House” i „The Oort Cloud (Too Night)” to zaskakująco konwencjonalne utwory taneczne, oparte na dudniącej stopie, którą przecież kiedyś pasjami usuwał ze schematycznych klubowych klasyków. Jej ostatnie uderzenie, na niecałą minutę przed końcem „The Oort Cloud”, zamyka obecność jakichkolwiek instrumentów perkusyjnych na płycie. Pozostałe dwadzieścia dwie minuty, przez które rozciągają się „Under the Bed” i „Khàron”, to ambient w najczystszej postaci. W tym drugim udziela się muzycznie Roger Eno.

Chciałbym napisać, że to idealna klamra spinająca twórczość The Orb – od inspiracji Brianem Eno, po współpracę z jego młodszym bratem – ale z pewnością nie jest to ostatnia płyta wypuszczona przez grupę. Podobnie jak zeszłoroczna „idealna klamra”, czyli the best of, który przepisywał brzmienie charakterystycznych w dorobku grupy utworów, również „Buddhist Hipsters” okaże się zapewne tylko chwilowym zwieńczeniem muzycznej drogi. Paterson jest wciąż głodny eksperymentów, więc z pewnością kontynuuje (już teraz) muzyczne poszukiwania.

Tytułowe określenie członków zespołu jako „buddyjskich hipsterów” jest ironiczne, ponieważ nie podążają oni ścieżką ku oświeceniu – po drodze wydaje się dziać zbyt dużo ciekawych rzeczy, by byli w stanie konsekwentnie kroczyć dłuższy czas w określonym kierunku. Przed Patersonem i jego współpracownikiem – zarówno obecnym, jak i każdym nowym – jeszcze wiele rozwidleń, a więc kolejnych eksperymentów z dźwiękiem, obrazem i świadomością.

The Orb, „Buddhist Hipsters”
Cooking Vinyl
2025