Nie istnieje jedna prawda o byciu nastoletnią dziewczyną. Nie chodzi nawet wyłącznie o indywidualność i złożoność tego doświadczenia, ale raczej o istnienie mocno zakorzenionych w popkulturze narracji na jego temat. Prawda o doświadczeniu dziewczyństwa wydaje się oswajana w ramach swobodnego przenikania się dwóch pozornie kontrastowych wizji. Z jednej strony mamy idealizację tego okresu jako najpiękniejszego w życiu, obsypanego brokatem, wypełnionego piżama party, zwierzaniem się przyjaciółkom z sercowych rozterek i wspólnym buszowaniem po galeriach handlowych w poszukiwaniu najlepszego lakieru do paznokci. A na drugim biegunie nastolatki portretuje się jako „wredne dziewczyny”, bezlitosne i przebiegłe, które potrafią zmienić codzienność w pole minowe emocjonalnych gierek i społecznych hierarchii. Oba te bieguny łączy filtr dystansu i pobłażliwej nostalgii towarzyszący narracjom. Niezależnie od intensywności dziewczęcych przeżyć nie są one traktowane jako podstawa budowania tożsamości, ale raczej nieistotny przystanek na drodze do dorosłości. Co jednak, jeśli spojrzymy na dziewczyństwo nie jako etap, który trzeba zaliczyć, lecz doświadczenie wrastające w nas i pozostające z nami już na zawsze?
Jeśli spośród dominujących modeli narracji chcemy śledzić, która ukazuje dziewczęcą nastoletniość jako piekło, to trudno o bardziej dojmującą przechadzkę przez sam środek tego przerażającego krajobrazu niż trzy sezony „Yellowjackets” Barta Nickersona i Ashley Lyle. Pierwszy epizod serialu otwiera scena polowania: młoda dziewczyna biegnie boso przez gęsty, ośnieżony las ubrana jedynie w cienką, białą koszulę nocną, która ma pomóc jej wtopić się w otoczenie. Nie wiemy jeszcze, przed czym ucieka, ale rozbrzmiewające w tle dzikie okrzyki i zwierzęce wycie nie pozostawiają złudzeń – nie jest to niewinna zabawa. Potykając się o korzenie, uciekająca wydaje się coraz bardziej opadać z sił, a w końcu zdezorientowana i wyziębiona wpada w dół – zastawioną wcześniej pułapkę wypełnioną ostrymi kolcami. Po kilku sekundach nad krawędzią pojawia się kolejna dziewczyna w futrze, z twarzą zakrytą maską i w bezruchu patrzy, jak ciało wykrwawia się powoli.
„Yellowjackets” opowiada historie na dwóch płaszczyznach czasowych. W 1996 roku rozgrywa się opowieść o dziewczęcej drużynie piłkarskiej z New Jersey lecącej na mecz finałowy, której samolot rozbija się w samym sercu kanadyjskiej dziczy, a licealistki zmuszone są nauczyć się sztuki przetrwania. Równolegle, w 2021 roku, śledzimy losy dorosłych przetrwanek próbujących prowadzić normalne życie i poradzić sobie z traumą z przeszłości. Jednak nie tylko przeszłość stanowić będzie dla nich wyzwanie: pojawia się nowe zagrożenie, które zmusza je do ponownego połączenia sił. Dwie ścieżki fabularne przeplatają się ze sobą, a kolejne odcinki stopniowo odsłaniają, co tak naprawdę wydarzyło się w dziczy. Kluczowe pytanie, wokół którego budowane jest napięcie – czy w mroku lasu kryło się Coś więcej, co sterowało przerażającymi wydarzeniami tamtych miesięcy, czy były tam tylko nastoletnie dziewczyny, które dopuściły się potwornych rzeczy, aby przetrwać? – po trzech sezonach dalej pozostaje bez jednoznacznej odpowiedzi.
Na tle licznych seriali koncentrujących się na grupach młodych dziewczyn, które pojawiły się w ostatnich latach, „Yellowjackets” wyróżnia przede wszystkim oryginalna wizja i psychologiczna głębia w portretowaniu postaci. W przeciwieństwie do innych tytułów, które często tylko powierzchownie dotykają tematu dziewczyństwa, serial czyni z niego centralną oś narracji, traktując go z brutalną szczerością – bez nostalgii, ale z pełnym zrozumieniem dla jego emocjonalnych i społecznych konsekwencji. Jednocześnie wpisuje się także w długą tradycję retellingów „Władcy Much” – dalej inspirującej twórców opowieści o tym, kim się stajemy po odcięciu od cywilizacji, kiedy znikają wszystkie normy i zasady. Odpowiedź „Yellowjackets” nie polega jednak na prostej podmianie (chłopięcego na dziewczęce) wraz z powtórzeniem sensów pierwowzoru: serial nie powiela męskiego schematu dominacji i rozpadu. Dziewczyństwo jest tu polem zmagań, w którym nie tyle giną niewinność i porządek, co rodzi się siła i całkowicie nowe formy przetrwania.
Serial mistrzowsko łączy w sobie elementy wielu gatunków – przygoda, survival, psychologiczny dramat i horror splatają się w jedną spójną całość, tworząc intensywny, niepokojący klimat i poczucie stale rosnącego napięcia. Ten miks jednak nie tylko służy budowaniu atmosfery, ale staje się także narzędziem dla głębszej dekonstrukcji kulturowych narracji o kobiecości. Wykorzystując reguły kina grozy czy historii o przetrwaniu, odwraca klasyczne schematy i burzy patriarchalne wzorce. Dziewczyny nie przyjmują dłużej pozycji ofiar czy roli towarzyszących, mających potwierdzić siłę i sprawczość mężczyzn. One podejmują decyzje, rządzą, popełniają błędy, upadają i podnoszą się. Ich przemiana nie może być wpisana w proste ramy moralnego zwycięstwa czy upadku – to droga przez kompromisy. Z jednej strony zdrady i przemoc, z drugiej próby budowania wspólnoty, szukania przynależności i zrozumienia.
Scenarzyści doskonale opanowali sztukę tworzenia pełnokrwistych, złożonych i moralnie niejednoznacznych postaci: Misty stara się za bardzo, jest obsesyjna i manipuluje wszystkimi wokół; Shaunę przepełniają agresja i poczucie bycia ciągle niedocenianą; Taissa jest rozdarta między irytującą racjonalnością a poddaniem się wewnętrznemu chaosowi i ciemności. Każda z nich nosi w sobie coś „brzydkiego”, od czego instynktownie chciałoby się odciąć. Twórcy serialu nieustannie przypominają nam o ich niedoskonałości, odrzucając stereotypowe konwenanse i ustalone role. Widzom odebrany zostaje emocjonalny komfort prostego wyboru między dobrymi a złymi – w dziczy ten podział zaciera się coraz bardziej – który pozwalałby brać stronę danej postaci. Bohaterki pozostają jednocześnie ofiarami i oprawczyniami, lojalnymi przyjaciółkami i zdradzieckimi rywalkami – ta wielowymiarowość nie pozwala na łatwe lokowanie swoich sentymentów.
„Yellowjackets” zachwyca psychologiczną precyzją w portretowaniu bohaterek, jednak nie poprzestaje na tym, wykorzystując dziką naturę jako potężną metaforę doświadczenia dziewczyństwa. Nie bez powodu szkolne środowisko przyrównuje się często do dżungli – dorastaniu wśród innych nastoletnich dziewcząt zawsze towarzyszy poczucie zagrożenia i napięcia. Każda interakcja, każde spojrzenie czy wymiana zdań mogą urosnąć do rangi kwestii życia i śmierci, zaważyć o dalszym byciu w społecznej tkance. Serial Nickersona i Lyle materializuje to uczucie, zamieniając licealne korytarze na prawdziwą dzicz, gdzie uwięzione bohaterki muszą każdego dnia na nowo walczyć o przetrwanie. Jednocześnie wszystkie problemy, które istniały w „normalnym” świecie, nie znikają. Wzajemne sympatie i antypatie, zazdrość, drobne i większe zdrady, rywalizacja o akceptację i przynależność – wszystkie te mechanizmy kształtujące życie dziewczyn zostają tylko wyostrzone przez nowe, ekstremalne okoliczności. Konflikt między Jackie a Shauną, który jeszcze w szkole mógłby zakończyć się cichymi dniami czy wykluczeniem z grupy, w puszczy eskaluje. Konsekwencje społecznych napięć, zazdrości i nieprzepracowanych emocji – na kanadyjskim odludziu pozbawione cywilizacyjnych bezpieczników – prowadzą do tragicznego finału. To prawidłowość także z „normalnej” rzeczywistości: pozornie banalne wydarzenia intensyfikują się w głowach nastolatek. „Yellowjackets” nie pokazują tego z dystansem czy ironią – dramaty dziewczyn potraktowane są z pełną powagą i pokazane w całej ich emocjonalnej intensywności, której często nie dostrzega świat zewnętrzny.
Dzicz nie wydaje się również obcym doświadczeniem dla widzek – przecież wszystkie musiałyśmy przeżyć jakoś czasy szkolne. Presja związana z koniecznością dopasowania się do grupy i utrzymania swojej pozycji społecznej często wiąże się z robieniem rzeczy, z których po czasie trudno być dumnym. W tym burzliwym okresie dorastania walka o akceptację, balansowanie między sympatiami i lojalnością, konfrontacje z odrzuceniem i przemocą to po prostu codzienność. Szkolne korytarze, klasowe podziały i rówieśnicze hierarchie to dalej dzicz – tylko że ubrana w konwencjonalne szaty.
Trzeci sezon serialu zatacza wreszcie koło: twórcy odkrywają przed widzami szczegóły dotyczące ratunku, który nastąpił w najmniej oczekiwanych okolicznościach, powodując dodatkowe napięcia i rozłamy w grupie. Szybko okazuje się bowiem, że nie wszystkie bohaterki chcą skorzystać z możliwości powrotu do „normalnej” rzeczywistości – nie wszystkie chcą odejść z dżungli.
Możliwość ocalenia pojawi się w dość groteskowych okolicznościach: dwójka naukowców badających żabią populację przypadkowo trafia na obozowisko dziewczyn w samym środku rytualistycznego tańca. To moment zderzenia światów, który pokazuje jak głęboko bohaterki osadziły się w swoich nowych tożsamościach: oderwanych od dawnych norm, ról i oczekiwań. Perspektywa ratunku nie wywołuje spodziewanej ekstazy, a raczej głęboki sprzeciw wobec konieczności powrotu do „normalności”. Chociaż ich początkowe obawy wydają się przyjmować racjonalne podłoże – lęku przed ujawnieniem, do czego posunęły się, by przetrwać – sednem ich oporu jest coś innego. Dziewczyny paraliżuje perspektywa utraty przestrzeni, w której wreszcie mogły być sobą. Paradoksalnie puszcza, mimo brutalności, widma głodu i śmierci, stała się jednocześnie przestrzenią absolutnej wolności, w której bohaterki mogły przestać odgrywać społecznie narzucane im role. Nie musiały być „dziewczęce” w sposób, w jaki świat chciałby je widzieć.
Motyw wolności przewija się przez wszystkie sezony „Yellowjackets”. Stopniowo pozostawione same sobie bohaterki nie tylko dostosowują się do nowych warunków, ale także zaczynają kwestionować reguły, które obowiązywały je wcześniej. Już przed katastrofą nie do końca wpasowywały się w społeczne oczekiwania – w jednym z odcinków drugiego sezonu opisane zostają jako „małe, złośliwe potwory”, pokazując, że ich wersja dziewczyństwa nigdy nie była tą akceptowalną. Ambicja, chęć rywalizacji i agresja – cechy, które w cywilizowanym świecie budziły niepokój – w dziczy umożliwiły im przetrwanie. Puszcza nie tyle je przemieniła, ile pozwoliła im ujawnić to, kim naprawdę były i są. Z każdą porą roku, każdym rozkładającym się ciałem zrzucały kolejne warstwy społecznych masek, zostawiając tylko to, co pod spodem – prawdziwe siebie.
Dlatego moment to nie koniec koszmaru, lecz początek nowej traumy – powrotu do świata, w którym znowu będą musiały udawać. Grać, dopasowywać się, tłumić to, co stało się ich największą siłą. Dorosłe Yellowjackets próbują radzić sobie z przeszłością i żyć dalej, jednak trauma, z którą się zmagają, nie dotyczy tylko tego, co musiały zrobić, by przetrwać, ale także konieczności odrzucenia prawdziwych wersji siebie po powrocie do społeczeństwa. Pobyt na łonie dzikiej natury nauczył je życia bez społecznych filtrów i ról, wtłaczanych w kobiecą tożsamość. Życie w cywilizowanym świecie nie dopuszcza takiej wolności, co zmusza je do wyparcia tych części siebie, które wówczas odkryły – dlatego dorosłe bohaterki nie do końca pamiętają, co wydarzyło się po wypadku samolotu.
Kiedy pierwszy raz spotykamy dorosłą Shaunę, trudno opisać ją inaczej niż jako znudzoną i wypraną z emocji. Wydaje się uwięziona w jałowym rytmie codzienności, żyjąc jakby na autopilocie. Jej życie pozornie przypomina spełnienie społecznych oczekiwań: jest żoną, matką, kobietą, która odbudowała się po młodzieńczej tragedii. A jednak towarzyszy jej to nienazwane napięcie. Pojawienie się zagrożenia wyrywa ją z tego rytmu, wpędzając coraz mocniej w obsesję. Zamiast unikać niebezpieczeństw Shauna zaczyna ich wypatrywać, szukając wrogów i podejrzewając wszystkich dookoła.
Kulminacją tego wątku jest konfrontacja z inną bohaterką, Melissą. Wypowiada ona na głos to, co widzowie przeczuwali od samego początku: Shauna nie próbuje ocalić swojego starannie zbudowanego dorosłego życia, lecz chce, by ono eksplodowało. Sama je sabotuje, bo pod powierzchnią kryje się tęsknota za tym, kim kiedyś była. W finałowym monologu mówi:
Przez lata próbowałam sobie przypomnieć, co się tam wydarzyło, zrozumieć, dlaczego wydawało się, że nie pamiętam tylu rzeczy. Dlaczego żadna z nas nie pamiętała. Teraz zaczynam rozumieć, że nie mogłyśmy pamiętać, bo w pewnym momencie stałyśmy się tak żywe w tym miejscu, że straciłyśmy naszą zdolność do autorefleksji. Tylko, że teraz wszystko zaczyna do mnie wracać. Niebezpieczeństwo. Ekscytacja. To, kim wtedy byłam. Nie żoną czy matką. Byłam wojowniczką. Byłam pieprzoną królową. Pozwoliłam, żeby mi się to wymknęło. Teraz czas, żeby to odzyskać.
Czy powrót do dziewczyństwa jest odpowiedzią na tę potrzebę? Będzie próbą odzyskania tego, co społeczeństwo kazało odrzucić, by „poprawnie” funkcjonować w jego ramach? Najważniejszym zasobem, który bohaterki wyniosły ze swoich doświadczeń, jest brak potrzeby dopasowywania się do świata, który próbował je poskromić i oswoić. Może to właśnie jest prawdziwe wyzwanie, które twórcy „Yellowjackets” – pokazujący dziewczyństwo nie jako społeczną rolę, lecz pierwotny instynkt – stawiają nie tylko przed swoimi protagonistkami, ale także przed widzkami.
Czy jest inaczej, niż nam wmawiano – żeby odzyskać siebie nie musimy wyjść z dżungli, ale wrócić do dziczy?