Nr 9/2025 Na teraz

6 czerwca 1993 roku statek handlowy Golden Venture, na pokładzie którego było 286 imigrantów z Chin oraz 13 członków załogi, znalazł się nieopodal nowojorskiej plaży. Osiadł jednak na mieliźnie – zdesperowani pasażerowie rzucali się do wody z nadzieją na dopłynięcie do brzegu. Dziesięciu z nich utonęło. Nie mieli przy sobie dokumentów, ale niektórzy na gumkach od majtek pozapisywali numery krewnych mieszkających w Nowym Jorku. Okazało się, że niemal wszyscy pochodzili z prowincji Fujian.

W 1990 roku spośród 22 milionów chińskich imigrantów 7 milionów wywodziło się właśnie z Fujian. Obecnie mówi się o dwukrotnie większej liczbie obywateli chińskiego pochodzenia żyjących poza granicami swojego kraju, trudno jednak stwierdzić, ilu z nich się wywodzi z zamieszkałego przez 41 milionów mieszkańców regionu. Tragedia Golden Venture uzmysłowiła Amerykanom skalę migracji Chińczyków do Stanów Zjednoczonych, zarazem unaoczniając ich pełen hipokryzji stosunek do przybywających oraz determinację tych drugich.

Patrick Radden Keefe odbiera to wydarzenie jako symboliczną soczewkę – czyni z niego punkt wyjścia do opisania migracji Chińczyków do Stanów Zjednoczonych. Choć zaczyna od konkretnego wydarzenia, dalej kreśli szeroką panoramę – książka „Głowa węża. Przemytnicy z Chinatown i amerykański sen” opowiada nie tylko o nielegalnej migracji w drugiej połowie XX wieku, ale też o ruchu zapoczątkowanym pod koniec XIX wieku, kiedy mieszkańcy Państwa Środka płynęli do Ameryki w poszukiwaniu tak zwanej Złotej Góry. Wtedy przybywali od strony Pacyfiku, wiedzeni chęcią wzbogacenia się przy wydobyciu złota, odkrytego w Górach Skalistych w 1848 roku. Złota Góra stała się ichnim odpowiednikiem „amerykańskiego snu”, utkanym niczym z jedwabiu symbolem lepszego życia, możliwego jedynie po drugiej stronie świata.

Miejscowi od razu zapałali nienawiścią do szukających szczęścia w ich kraju, na ich terenie i, co najważniejsze, kosztem „ich” cennego kruszcu. Wyalienowani, bez możliwości sprowadzenia do siebie rodzin, imigranci zostali zmuszeni do przyjmowania niskopłatnych, niebezpiecznych zleceń. Praca w kopalniach była trudna i wyniszczająca. Gdy boom na złoto minął, Chińczycy trafili na kolej, znacząco się przyczyniając do połączenia wschodu kraju z wciąż odkrywanym zachodem. Migrancka mniejszość okazała się katalizatorem nowoczesności. Obecnie opiewa się rolę Chińczyków w przyspieszeniu zachodniej ekspansji, a oficjalne źródła przedstawiają ich także jako pionierów walki o prawa pracownicze – to jednak sprawiedliwość oddana w ramach rewizji historii. Keefe zauważa, że „w tamtych czasach dostrzegano paralele między traktowaniem chińskich robotników a niewolnictwem na Południu” (s. 35), a po wyzwoleniu Afroamerykanów rozważano zastąpienie ich robotnikami z Chin. Wraz z położeniem ostatnich torów przybysze z Kraju Środka stali się zbędni.

Rewizja historii nie wystarcza jednak do zmiany społecznych nastrojów: od czasów XIX-wiecznego „żółtego niebezpieczeństwa” utrzymuje się afekt społecznej niechęci Amerykanów wobec Chińczyków. Dyskryminację podtrzymuje także popkultura – katalog jej przejawów jest ogromny. Wspomnijmy dla przykładu, że urodzony w San Francisco Bruce Lee nie dostał roli w amerykańskim serialu „Kung Fu”, bo wyglądał zbyt azjatycko, a role Chińczyków w wysokobudżetowych filmach odgrywał kilkakrotnie choćby Anglik Peter Sellers. W XX-wiecznym kinie amerykańskim dominują orientalizujące przedstawienia chińskich dzielnic i stereotypowe charakterystyki bohaterów o tym pochodzeniu.

Obraz chińskiej społeczności w oczach Amerykanów mąci eksponowanie w narracjach medialnych i politycznych przemocy związanej z działalnością przestępczą (zwłaszcza z handlem narkotykami, na którego fali wypłynęli handlarze ludźmi, będący przedmiotem zainteresowania Keefe’a). Nieprzychylność, jaką do chińskich robotników żywią amerykańskie elity, silnie przenika publicystykę i eseistykę w USA. Przykładowo w wydanej w 2005 roku książce „Świat jest płaski. Krótka historia XXI wieku” publicysta Thomas L. Friedman przestrzega przed nadgorliwością FBI, CIA i Urzędu Bezpieczeństwa Narodowego, by ta nie zapobiegła sprowadzeniu do Stanów Zjednoczonych azjatyckich „uczonych, inżynierów czy lekarzy” (s. 384), słowem nie wspominając o mniej wykształconych pracownikach, jakby wartość dodaną do amerykańskiego społeczeństwa mogli wnieść tylko konkretni specjaliści.

Tymczasem to właśnie niebieskie kołnierzyki były głównymi klientami głównej bohaterki książki Keefe’a, Cheng Chui Ping, zwanej po prostu Siostrą Ping. Redaktor „New Yorkera” w mistrzowski sposób kreśli sylwetkę głównej antagonistki tej opowieści, która stała się tytułową „głową węża”, ściągającą do Stanów Zjednoczonych „wężowe ogony”, jak określa się szmuglowanych migrantów (s. 44). Siostra Ping w oczach mieszkańców Fujian była wybawcą i nadzieją na lepsze życie, gotową zorganizować skomplikowaną przeprawę do Ameryki za „skromne” 35 tysięcy dolarów. Mieszkająca w nowojorskim Chinatown niepozorna kobieta była człowiekiem instytucją, niczym Vito Corleone służąca radą i pomocą finansową, gdy zawodziły inne możliwości – w tym prawo (w 1882 r. rząd Stanów Zjednoczonych zakazał imigracji niewykształconych obywateli Chin, uniemożliwiając im też ubieganie się o obywatelstwo amerykańskie; przepisy te zostały poluzowane dopiero po ataku na Pearl Harbor, lecz w praktyce nigdy ich nie zniesiono całkowicie i kładą się cieniem na relacji obu krajów). Miejscowa społeczność odnosiła się do Siostry Ping z szacunkiem, mimo że odpowiadała za śmierć wielu osób „w drodze”. Te, którym udało się dotrzeć do Stanów, były „wystarczającym” dowodem jej dobroci.

Wężowa droga do amerykańskiego raju była jednak mniej projektem jednej silnej kobiety, a bardziej przede wszystkim operacją logistyczną, wymagającą zaangażowania nie tylko środków finansowych i sił współpracowników, ale także politycznych wpływów i luk prawnych. Transport nie byłby możliwy bez międzynarodowej współpracy przemytników, ale też rządów pomniejszych krajów, których dość luźne regulacje zezwalają na rejsy statków takich jak Golden Venture. Podróż jego pasażerów trwała cztery miesiące: zaczęła się od wycieńczającej przeprawy lądowej do Bangkoku, skąd pasażerowie wyruszyli w rejs do Kenii, opłynęli całą Afrykę i przez Atlantyk dotarli do wód przybrzeżnych Nowego Jorku.

Wspominałem na początku, że wypadek Golden Venture był katalizatorem, który uświadomił Urzędowi Bezpieczeństwa Narodowego i CIA, z jak wielkim problemem przychodzi im się zmierzyć. Rozlanie się imigrantów na nowojorskiej plaży „przypominało scenę z pierwotnego mitu” (s. 18), ale nie był to mit założycielski. Określając ich jako pionierów, autor „Głowy węża” szydzi z amerykańskiej symboliki, według której przybysze ze statków wzięli ten nieujarzmiony ląd w posiadanie i odmienili losy świata, inspirując wszystkie narody do szerzenia ideałów wolności i równości. Ta chwila na plaży okazała się jedyną instancją wolności, jakiej doświadczyli przybysze jako zbiorowość – jedynie 10% pasażerów otrzymało azyl w Stanach Zjednoczonych, a część z nich spędziła aż cztery lata w więzieniu, zanim odesłano ich z powrotem do ojczyzny. Otwarta, progresywna polityka prezydenta Billa Clintona nie przeszła próby przyjęcia imigrantów, po niej po raz kolejny zwyciężyły nastroje ksenofobiczne.

Książkę Keefe’a można czytać jako znakomitą opowieść o Ameryce realnej i wyobrażonej, jeśli odwróci się dominanty narracji: zamiast skupiać się na dziennikarskim śledztwie w sprawie imperium Siostry Ping, trzeba się zdecydować na śledztwo w sprawie źródeł rasizmu. Przedstawianie poszczególnych agentów, policjantów i ofiar oraz rekonstrukcja „obławy” na Ping przedstawiona jest wartko, przez co trochę odciąga uwagę czytających od uprzedzeń, którymi podszyta jest percepcja chińskich imigrantów w USA. Nie jest to jednak zarzut wobec autora – fakt, że sensacyjno-gangsterską opowieść czytać można jako studium antropologiczne, zaświadcza o jego znakomitym warsztacie. Keefe komponuje swoją książkę, zderzając mity i stereotypy z faktami, a symbolikę nadawaną incydentalnym wydarzeniom w historii z analizą społecznych procesów osadzonych w ramach długiego trwania. Opisywane przez niego dwie narracje – amerykańska wariacja na temat chińskiej kultury i świadectwa faktycznych Chińczyków szukających lepszego życia w Ameryce – nie połączyły się nawet w obliczu tragedii (zarówno „założycielskiej” Golden Venture, jak i innych – w tym pandemii COVID-19). „Głowa węża” pokazuje, jak głęboko zakorzenione są jednostronne antagonizmy. W konfrontacji z wyobrażeniem (czy to pozytywnym mitem, czy krzywdzącym stereotypem) prawdziwi ludzie nie mają szans – jeśli więc nie wpasowują się w wyobrażenia, ich dobrostan staje się sprawą marginalną.

Patrick Radden Keefe, „Głowa węża. Przemytnicy z Chinatown i amerykański sen”
tłumaczenie: Jan Dzierzgowski
Czarne
Wołowiec 2025