Z Piotrem Kurkiem rozmawia Łukasz Komła
Piotr Kurek: Chyba tak jak u wszystkich, trochę szkoła, dom, nic nadzwyczajnego. Wydaje mi się, że przeszedłem fascynacje wszystkimi subkulturami moich czasów dorastania i naturalnie muzyką, która się z tym wiąże – jeździłem na desce, wymyślałem historie do zinów, grałem grunge’owe covery w zespole na perkusji, robiłem gabber na komputerze, zbierałem płyty z muzyką dawną itd.
Nie, nie jestem klasycznie wykształconym muzykiem, tzn. byłem w szkole muzycznej I stopnia w klasie na fortepian i na tym moja edukacja muzyczna się zakończyła. Może trochę żałuję z perspektywy czasu, ale nie wytrzymałem atmosfery szkoły muzycznej i w końcu zrezygnowałem.
Szczerze mówiąc rzadko wracam do tych wydawnictw, tzn. chyba nie mam z nimi większego problemu – dalej je lubię, może tylko kiedyś bardziej poważnie traktowałem to co robię, z czasem nabrałem dystansu.
To ciekawe z „Dalią” i folklorem – ja bardziej wtedy inspirowałem się grupą The Monks, a dopiero gdy ukazała się ta kaseta ktoś napisał o rustykalnym folklorze i tak już zostało. Nie wiem, może trochę dorastanie w Lublinie, gdzie najciekawsze były jednak festiwale z muzyką tradycyjną jako odskocznia od studenckich rockowych imprez, albo sam klimat lat 2008-2012 kiedy był wysyp małych wydawnictw kasetowych i blogów piszących o muzyce, która łączyła różne wątki, w tym też folklor. Ale ja naprawę nie specjalizuję się w takiej muzyce, interesuje się po trochu wszystkim bez wyjątku.
W 2012 byłem na kilku miesięcznej rezydencji w centrum tańca współczesnego w Lyonie, która ze względu na opóźnienia pracy nad poprzednim spektaklem została odłożona w czasie. Miałem przez to więcej wolnego czasu – poznałem w Lyonie kilku muzyków, m.in. Sylvię Monnier i zaczęliśmy nagrywać długie improwizacje.
Podobnie jak ze Suaves Figures, jest to bardzo spontaniczna współpraca – materiał na kasetę ABRADA nagraliśmy dosłownie w kilka godzin przed naszym wspólnym koncertem w Montréalu, jest to zapis jedynej próby jaką mieliśmy w tym składzie.
Tak, to było podczas wyjazdu do Korei Południowej, gdzie miałem wspólny projekt z muzykami z Korei i Libanu. Na miejscu, trochę niespodziewanie dostałem automat perkusyjny i w wolnym czasie zacząłem nagrywać ten materiał.
Pracowałem nad innymi projektami, po prostu zawiesiłem tylko wydawnictwa pod swoim nazwiskiem. Chciałem trochę od siebie odpocząć, schować się pod innym aliasem, zrobić coś innego.
Dziękuję bardzo, cieszę się że ta płyta działa też w oderwaniu od tych spektakli. A sama adaptacja – nie wiem czy tak naprawdę była potrzebna – próby, rozmowy, każdy z tych spektakli był inny. Po kilku wspólnych projektach najczęściej pracujemy niezależnie, tzn. ja jestem na próbach, ale staram się trochę odejść od treści i formy spektaklu, szczerze mówiąc nie lubię muzyki, która naturalnie prowadzi do tematu, wolę zaskoczenie, coś nieoczywistego. Super jest trafić na reżyserów, którzy myślą podobnie.
Nie znam do końca szczegółów, ale w Louisville gdzie mieszka Will Oldham (Bonnie „Prince” Billy) jest mały sklep płytowy, właściciel tego sklepu polecił mu płyty z Sangoplasmo, w tym chyba moją „Edenę”. Ktoś później skontaktował się Lubomirem Grzelakiem, który prowadził wytwórnie Sangoplasmo i tak zagraliśmy na dwóch trasach rok po roku.
Ciągle jeszcze pracuję nad tym projektem – powstawał z przerwami przez ostatnie kilka miesięcy. Początkowo większość instrumentów nagrałem w MIDI, ale dzięki zaangażowaniu festiwalu Unsound udało się zorganizować wykonanie i rejestrację tego materiału na instrumentach akustycznych wraz ze świetnymi warszawskimi muzykami. Do tego wielkoformatowe animacje, które przygotowuje Francesco Marello, z którym miałem już pracować w ubiegłym roku przy okazji festiwalu Unsound.
Myślę, że bez energii Huberta mogłoby nie dojść do tego wydania. Drugi album Piętnastki był praktycznie gotowy w 2014 roku, ale jakoś nigdy nie udało mi się skończyć tego materiału. Po latach nie chciałem już wracać do tych nagrań i wspólnie na kilku sesjach nagraliśmy zupełnie nowy materiał pod nazwą Kambium – jest to technicznie trzeci album tego projektu. Po prostu przeskoczyliśmy drugą płytę.
Tak, ta płyta faktycznie powstała na bazie kilku luźnych skojarzeń – od archiwalnej fotografii po XIX-wieczne romantyczne malarstwo, ale nie jest też to temat tego albumu. Lieven Martens (który prowadzi Edições CN) załączył do opisu płyty fragmenty naszej korespondencji, w której takie inspiracje się pojawiły. Najlepiej jednak potraktować to jako sugestię, jeżeli potrzebujemy już jakiegoś motywu do odbioru samej płyty. Ale nie przywiązywałbym się do tych skojarzeń.
Oczywiście dzieje się bardzo dużo ciekawych rzeczy, więcej niż jestem w stanie dostrzec, ale też muszę przyznać, że generalnie nie śledzę sceny muzyki eksperymentalnej. A przynajmniej takiej, która ma za swój cel „eksperyment”. Takie myślenie o muzyce jest mi zupełnie obce.
Tak, oczywiście, sam trochę dorastałem na słuchaniu muzyki „wytwórniami”, więc dalej odkrywanie muzyki w tej sposób ma dla mnie duże znaczenie.
Chciałbym wydawać trochę więcej niż jedną płytę na kilka lat, osobiście nie mam problemu z nadprodukcją w muzyce. Oczywiście wolałbym by proces wydawniczy fizycznych nośników był szybszy i tańszy, a sam streaming bardziej etyczny i opłacalny, ale nie widzę tak naprawdę złej strony takiej nadaktywności. Bandcamp na lata rozwiązał problem dystrybucji cyfrowej małych wydawnictw, ale po zmianie właściciela serwisu chyba te czasy się też powoli kończą.
Przygotowuje wspomniany koncert na Unsound i planuje nowe wydawnictwa, ale może za wcześnie by o tym mówić.