Nr 4/2025 Na teraz

Animal mundi

Michał Piepiórka
Film

Od jońskich filozofów przyrody, przez rozmaite systemy religijne, po współczesne lęki klimatyczne – „Flow” oferuje podróż przez tysiąclecia ludzkich stanów ducha, jest jak potężna fala, która z całą mocą porywa widzów. Obok całkiem zwyczajnego udomowionego kota równie istotna w filmie Gintsa Zilbalodisa jest sama sztuka animacji – tylko dzięki niej bowiem można było stworzyć świat wszechobecnych przepływów, ruchu, przemian, usytuowany gdzieś między realistyczną obserwacją dzikiej przyrody a baśniową wyobraźnią. Reżyser z enigmatyczności czyni środek wyrazu. Film pozbawiony jest dialogów, wymaga od widowni pełnego zaangażowania i tropienia piętrzących się znaczeń, śledzenia ledwie zarysowanych sugestii.

W otwierającym ujęciu, trwającym zaledwie sekundy, oglądamy kota, który przygląda się w kałuży swojemu odbiciu, by następnie podążyć za nim, gdy ono ucieka przed watahą psów, kradnie rybę, wskakuje na drzewa, tropi królika. Stworzony przez twórcę płynny ruch obrazu wydaje się definiowany przez nieustanną pogoń – jakby kierowała nią animistyczna dusza, anima mundi nasycająca filmową rzeczywistość. Ten pęd skojarzony jest z wiecznym konfliktem z napotykanymi przez kota zwierzętami – o pokarm, o terytorium, o dominację. Jakby świat istniał w ciągłym chaosie.

Te napędzające życie antagonizmy muszą jednak ustać pod naporem przypływu. Wielka fala zalewa zwierzęta. Cały las zamienia się w rzekę, przechodzącą w jezioro, które potem rozlewa się w potężne morze. Czy to przez wyburzoną tamę w Chinach, gdzie nikt nie przejmuje się pozostawioną zwierzyną? Może to skutek zmian klimatycznych, które wcześniej zdołały unicestwić ludzką populację? Może to biblijny potop, który przetrwają tylko zabrani na nową arkę – małą łódkę, na którą udało się wdrapać sprytnemu kotu. Tam, niczym Noe, wartę sprawuje kapibara, która po drodze zabierze na swoją łajbę także inne napotkane zwierzęta.

Zalewający wszystko przypływ współgra z płynnym ruchem animacji. Jej istotą jest daleko posunięta umowność i wyjątkowy realizm. Tylko to medium jest w stanie tak wiernie oddać płynność, nieprzewidywalność, plastyczność sposobu zwierzęcego poruszania się. Panuje bowiem nad nim całkowicie. Kot, jak zawsze, chadza własnymi ścieżkami, a za nim oko filmowca, dostosowujące się do zaprogramowanego ruchu, idealnie oddającego zwierzęcą naturę: podskoki, przykurcze, napuszenie, przekrzywienie łebka, szybkie zrywy i miękkość biegu. Jednocześnie forma animacji bierze całą filmową sytuację w nawias. „Flow” jak najdalej jest do Disneyowskich gadających zwierzaków i dziwnie blisko. Zilbalodis celowo nie wygładza powierzchni obrazu, pozostawia ją matową, jakby z zaplanowanym efektem non-finito. Dzięki temu odróżnia się od błyszczącej doskonałości sztucznych światów animacji wielkich studiów. Chropowata powierzchnia dodaje realizmu, który idealnie współgra z naturalnością ruchów portretowanych zwierząt.

Ani przez moment nie można mieć wątpliwości, że to nie są ludzie uwięzieni w zwierzęcych formach – Zilbalodis unika antropomorfizacji. Interesują go za to podmioty nieludzkie, ich dzikość – jakby odzyskiwana pod naporem samej natury, która upomina się o swoje prawa. Udomowiony kot na nowo musi nauczyć się polować, psi pupile walczyć o terytorium. Ale im dłużej przyglądamy się tej skrzeczącej, miauczącej, szczekającej ferajnie, tym więcej w nich z aktantów jednak dziwacznie podobnych ludziom. Łotewski animator kreuje nową formę ekranowego realizmu, sytuującego się gdzieś między naturalizmem podglądanej dzikiej przyrody a klasyczną bajką, w której bohaterami są tak podobne ludziom zwierzęta. Gdy tylko dostrzeżemy w czapli, lemurze czy kocie coś ludzkiego, cała opowiadana historia wznosi się na poziom uogólnienia – nie traci nic z realistycznej obserwacji dzikiej przyrody, ale jednocześnie zyskuje wymiar przypowieści, z której ma płynąć jakiś, choć jak najdalszy od dosłowności, morał.

Już w tym paradoksalnym geście jednoczesnego wyrzucania ludzi poza obręb tej historii i ponownego umieszczania ich w aktorach nieludzkich jest jakaś nauka. Jakby autor karał człowieka za sprowadzoną na planetę katastrofę pominięciem w tej opowieści i jednocześnie dawał nam wskazówkę jedyną szansą na przeżycie jest branie przykładu z innych gatunków zapełniających naszą planetę. W tym aspekcie „Flow” przypomina wariację na temat „Planety małp”. Na każdym kroku zwierzęta napotykają pozostałości ludzkiej cywilizacji, które jednak biorą w posiadanie, dyktując własne, nowe warunki.

mat. prasowe So Films

Nieustanny – umieszczony w samym tytule – przepływ jest esencją tej animacji. Czy chodzi jedynie o płynącą wodę, która pcha wypełnioną zwierzętami łódź po nieznanych głębinach? A może to nieprzerwane płynięcie staje się – jak u Heraklita – zasadą rządzącą światem? W filmie Zilbalodisa, niczym w słynnej maksymie filozofa, wszystko płynie – płynny wydaje się obraz, płynne są ruchy tropionych zwierząt, płyną wspomniane wyżej elementy świata przedstawionego. Nieprzerwany jest ruch życia – nawet po końcu ludzkiego gatunku. Gdy nie ma człowieka, odetchnąć mogą inne formy natury – jak w czasie pandemii. Gdy ludzki ruch zamarł, woda się oczyściła, zwierzęta weszły w nowe rejony. Po apokalipsie nikt za człowiekiem nie zapłacze.

Ale Zilbalodis sugeruje, że to tylko jeden z cykli, który się dopełnił. Nikt za ludzkością nie musi płakać, bo jej powrót jest niechybny, nawet po ostatecznym kataklizmie. Łotysz kreuje wizję świata wpisanego w pętlę powtarzających się odpływów i przypływów. Czy jest ona zasadą rządzącą jedynie ruchem zalewającej i odsłaniającej podmokłe terytoria wody, czy regułą regulującą całość życia – nie wiadomo. Twórcy nie dają jednoznacznych odpowiedzi.

To pytanie można sformułować inaczej, odnosząc je do kwestii istnienia w świecie przedstawionym jakiegoś porządku. Czy ktoś go ustanawia? Czy zasadą rzeczywistości jest forma panteistycznego logosu, czy czysta fizyka determinizmu natury? Kto zesłał potop? Zobojętniały przyrodniczy cykl, dążący do samozagłady człowiek, a może jakaś forma bóstwa? Oszczędny dotychczas w jasnych deklaracjach reżyser tym razem daje bodaj najjaśniejszą sugestię. Choć wydawać by się mogło, że filmowa rzeczywistość w pełni podporządkowana jest zewowi natury, a jedyną animą jest ta wynikająca z animowanego ruchu, to raczej nie ma wątpliwości, iż nad powierzchniami wód unosi się jakaś forma ducha. Ale czy jest ona formą zazdrosnego (o koci kult objawiający się w niepokojących monumentalnych figurach tych zwierząt co rusz napotykanych przez wędrujących bohaterów) Boga zsyłającego na nieposłusznych obmywający z grzechu potop? A może raczej jest czystą duchowością bez upostaciowionego bóstwa, realizującego się w reinkarnacyjnych cyklach wiodących ku ideałowi nirwany? Czy jednak istotą rządzącą jest sam kot, którego ubóstwiły istoty wyższego rzędu, zanim zniknęły (lub wyniosły się?) z powierzchni planety?

Choć pytania bez odpowiedzi się mnożą, snuta przez twórców „Flow” opowieść przyjmuje formułę religijnej przypowieści. Symbole, znaki, wydarzenia, które oglądamy, zmuszają do rozważań o charakterze metafizycznym. Najciekawsze jest być może jednak to, że sama fabuła wiedzie nas ku całkowicie innym wnioskom. Bo choć enigmatyczność świata przedstawionego inspiruje do zadawania pytań o istnienie jakiejś formy wyższej, kosmicznego porządku, który interweniuje w filmową rzeczywistość, to jednak brakuje jednoznacznych dowodów na ich istnienie. Jakby tamtejsza realność przesycona była jakąś formą boskości, ale taką, która pozostawia dzielne zwierzęta samym sobie.

Aby przeżyć, muszą wziąć sprawy w swoje łapki, dzioby i szczęki, a racją ich przeżycia jest forma uspołecznienia – międzygatunkowego porozumienia, co jest być może puentą najbardziej podnoszącą na duchu. Okazuje się bowiem, że depozytariuszami jedynej szansy na uniknięcie katastrofy jesteśmy my sami, a sprowadza się ona do współpracy człowieka z innymi gatunkami i naturą jako całością.

W ten sposób płynnym ruchem Zilbalodis prowadzi od panteistycznej wizji świata rządzonego przez żywioł wody ku arystotelicznej zasadzie szczęścia, biorącego się ze zgodnego życia w stadzie. Jakby cała podróż była drogą ku samozrozumieniu, odkryciu zasady, która pozwoli nie tylko w tej nieprzyjaznej rzeczywistości przetrwać, ale również się zadomowić. Nie da się tego uczynić bez odkrycia własnej tożsamości, którą kształtuje w tym przypadku ruch od upodmiotowienia przyglądającej się we własnym odbiciu jednostki do organizacji silnej wspólnoty. Jakby zwierzęta powtarzały proces sprzed tysięcy lat, gdy powstawały pierwsze ludzkie społeczności. Także ten ruch wydaje się nie mieć końca.

„Flow”
reż. Gints Zilbalodis
premiera: 24.01.2025