Kiedy przy barze dosiada się do nas obcy facet i zaczyna opowiadać nam historię swojego życia, pierwszym odruchem jest ucieczka. Ratunek przed atakiem, przed wykorzystaniem, w najlepszym wypadku przed zmarnowanym wieczorem. Bo co może powiedzieć taki obcy facet? Smutną historię, jakich wiele. A my nie lubimy smutnych historii albo mamy swoje problemy. Poza tym taki facet to się powinien sam ogarnąć. W końcu jest facetem.
W powyższy sposób zawiązuje się fabuła „Smutku cinkciarza” Sylwii Chutnik. Słuchaczka nie ucieka. Dzięki temu razem z nią słuchać możemy pierwszoosobowej narracji dojrzałego faceta, który w wieku 29 lat został cinkciarzem. W kolejnych rozdziałach usłyszymy opowieść o jego dojrzewaniu, codziennym zajęciu (o pracy?), o rodzinie, śmierci. Tego ostatniego nie wiemy od początku. Wszak facet siedzi obok i opowiada. Figura zwierzającego się przy barze mężczyzny implikuje ból, smutek, może rozpacz. Po rozstaniu lub po śmierci, bo tylko to upoważnia go do okazania słabości. Tak jest, bo tak musi być – powiedziałby ów cinkciarz Wiesiek. Dzięki temu, że Chutnik nie uciekła i siedzi przy barze obok obcego faceta, poznać możemy prawdziwe źródła jego smutku.
Oczywiście zarysowana powyżej sytuacja fabularna jest bujdą na resorach. Nie ma i nie było żadnego baru. Był artykuł w „Gazecie Wyborczej”: „Cinkciarz zginał w Sopocie na osiedlu pełnym ludzi. Kto go zabił?”. W artykule były słowa prokuratora, który prowadził śledztwo w sprawie śmierci tytułowego cinkciarza. Takie jest założenie serii, w której ukazała się książka Chutnik. Seria na F/Aktach zbierać ma powieści dokumentalne, autorskie opisy prawdziwych wydarzeń. Toteż Chutnik zagląda do prasy, do zeznań, a następnie sama spisuje słowa Wieśka. Jego skaz, choć brzmi jak prawdziwa opowieść znad baru, nie został wygłoszony w knajpie i nagrany na dyktafonie. Tyle że czytelnika wcale to nie obchodzi. Od pierwszego zdania wierzy w prawdziwość każdego Wieśkowego słowa.
Chutnik wielokrotnie udowodniła już, że jej ucho jest jak sejsmograf. Wychwytuje najdrobniejszy szmer, falę dźwiękową, a następnie przekuwa to w opowieść o konkretnym człowieku. Wiesiek nie jest z papieru, Wiesiek naprawdę siedzi obok i mówi. A jego słowa przypominają opowieści sąsiadów pojawiających się u cioci na imieninach. Podobne anegdoty i plotki sączyły się między torcikiem, plackiem, wódeczką, zakąską i sałatką. Nie idzie tu o konkretną historię, ale o słowa. O frazeologizmy, o teksty piosenek, które Chutnik, a może sam Wiesiek, uczyniła interludiami monologu cinkciarza. O to, co 25 lat później, choć wydaje się to niemożliwe, może już być nieprzekładalne dla czytelników wychowanych w innych gospodarczych i politycznych realiach.
Wydaje się jednak, że w narracji Wieśka wcale nie idzie o realia. Siermiężność to wypróbowany przez Chutnik kostium. Narratorki i narratorzy jej książek często zakładają ją jak niedopasowaną, ale zawsze czystą i przyszykowaną na okazję garsonkę albo jak codzienny kuchenny fartuch, podomkę. Scenografia i warunki są tu jednak tłem dla opowieści o emocjach. Do tego odsyła sam tytuł. „Smutek cinkciarza” to opowieść o facecie, który tęskni za czymś, czego nigdy nie miał i mieć nie będzie. To właściwie melancholia cinkciarza. Drzewo genealogiczne samotnego mężczyzny.
„Cmentarz wiele pomieści. Pomieścił mojego dziadka, mojego ojca, mojego brata i Staśka, a teraz mnie. Wszyscyśmy się spotkali w jednym miejscu jak w ulubionej knajpie. Tylko nikt ze sobą nie gadał, nikt się kieliszkami nie stukał na zdrowie. Leżeliśmy sztywno, bez żadnej woli. Nie byliśmy już sobą i do siebie nie należeliśmy” (s. 135).
Rozmów brakowało także przed spotkaniem na cmentarzu. Jednym z wątków opowieści cinkciarza jest próba rozmowy ojca z synem. Za każdym razem nieudana, milcząca, w najlepszym wypadku hasłowa. Bo co i jak można powiedzieć synowi? Można powiedzieć to, co się czuje – opowiedzieć o przywiązaniu, o chęci bliskości, zależności, o potrzebie budowania bezpieczeństwa i relacji, która dla obu stron jest ważna i zrozumiała. Tylko jak? Tego nie wiadomo, dlatego wszystko to pozostawało w głowie Wieśka. Na zewnątrz była cierpliwość, milczenie, brak reakcji albo ucieczka przed rzeczywistością, przed ojcem i przed synem. To właśnie sztywność określała panujące z pokolenia na pokolenie relacje między mężczyznami. Odcięcie od emocji umożliwiało im egzystencję i wypełnienie zadań, do których zostali powołani. Nic więcej. Żadnych odstępstw. Chyba że w stanach upojenia, kiedy blokady zaczynały puszczać. To jedyne usprawiedliwienie, jedyna możliwość wyjścia poza zadaną rolę. Pozornego wyjścia.
„Starałem się więc na zewnątrz nic nie pokazywać. Pracowałem ze wzmożoną siłą, tańczyłem i chlałem więcej niż zwykle. Byle tylko zabawić się na śmierć, byle tylko nie pokazać nikomu, jak cierpię” (s. 151).
Kostium opisywanego monologu cinkciarza jest podwójny. W pierwszym planie widzimy rzeczywistość PRL, w której liczyły się spryt albo cierpliwość. W drugim planie widnieje męskość, którą budować mają powinności i nakazy. Oba plany się przeplatają, wymieniają miejscami. Wydaje się, że Wiesiek chciałby wyjść poza oba plany, poza scenę, na której odgrywać musi rolę syna, mężczyzny, męża i ojca bez właściwości i bez możliwości. I jedno, i drugie odbierze mu system – lepiej nie mieć opinii, być poza – stwierdzi w pewnym momencie. Lepiej żyć, a prawdziwe życie toczy się w nocy, w klubie, restauracji, dyskotece, nie za dnia. Tam, gdzie można zapomnieć o blokowisku, szarych, zmęczonych, mających wszystkiego dosyć ludziach, których pensja jest żartem. Tańczyć do ostatnich taktów, podziwiać tancerki, wodzirejów, sztukmistrzów, prestidigitatorów, którzy odmieniają rzeczywistość.
Wydaje się, że Wiesiek pokazuje nam to, co znamy z różnych kobiecych narracji na temat PRL, życie codzienne, życie cywila. Kogoś, kto był poza mainstreamową narracją o walce o władzę, o zmianę ustroju. Jego oddalenie jest jednak inne niż to rysowane w narracjach kobiet. Jego opowieść nie jest refleksem historii, która, przywołując jeden z esejów Agnieszki Graff, wykastrowała mężczyzn. To kobiety – tak jak żona Wieśka – miały wówczas dbać o byt rodzin. Pracowały, dorabiały, kombinowały, handlowały, gotowały, karmiły, stały w kolejkach. To one dbały o aprowizację. Owszem, to samo dzieje się na kartach „Smutku cinkciarza”, opowieść Wieśka nie jest jednak ilustracją z inteligenckiego sztambucha, w którym PRL-owski mężczyzna był internowanym lub ukrywającym się opozycjonistą, a jego brak wypełniała aktywność kobiety. Bohater Chutnik także przeciwstawia się wpływom ówczesnej władzy i zarazem izoluje się od życia. Robi to jednak w inny sposób. Dba o siebie, nie o państwo. Chce być poza systemem, poza realnością, poza nakazami regularnej pracy i wzorów, jak żyć. Wie, co czeka go w chwili kapitulacji. Wie, że w codzienności wszyscy są martwi: i kobiety, i mężczyźni – bez wyjątku:
„Stałem z tymi kolejkowiczami, jechałem potem z babami objuczonymi siatami wyładowanymi zjełczałym masłem. Na ich twarzach nie było żadnych uczuć. Były martwe za życia, były tym życiem zmarnowane od początku. I czym by miały się cieszyć? Że im się udało kupić dżem? Że jadą przez pół miasta i cały dzień tracą na zakupy, które rodzina zje tego samego wieczoru? Ludzie nie mieli już siły, coś im się w głowach kotłowało” (s. 184).
Życie Wieśka jest jak niespełnione marzenie. Tak jak życie spotykanych w klubach koleżanek, które chciały być aktorkami, a zostały erotycznymi tancerkami lub prostytutkami. Przed występem przebierały i malowały się za zaimprowizowaną kotarą w korytarzu nocnej restauracji, a w kuchni lub w kanciapie spały ich dzieci, których nie było z kim zostawić. To właśnie w tej kanciapie spotykały się życie i marzenie, to była granica. Dla Wieśka taką granicą był poranny powrót do domu, mijanie sąsiadów, którzy wychodzili do pracy. Radość pojawiała się tylko w nocy. Za dnia trzeba było spłacać trybut męskości: założyć rodzinę, odłożyć pieniądze dla dzieci, zadbać o syna, przekazać mu to, co najważniejsze, pomóc żonie. Tylko jak to wszystko zrobić, będąc sztywnym, ograniczonym? Jeszcze raz zacytuję: „Leżeliśmy sztywno, bez żadnej woli” (s. 135) – to zdanie doskonale ilustruje uwikłanie Wieśka. Nie polityczne, tylko społeczne. To role syna i ojca przyniosły mu zgubę. Przed władzą polityczną można było uciec, z milicją można było się dogadać, przed szablonem męskich powinności nie dał się schować.
„Smutek cinkciarza” jest wyrazem tęsknoty za nieobecnym, za niemożliwym. Niemożliwe jest tu nazwanie i pielęgnowanie relacji dwojga bliskich mężczyzn – ojca i syna, nie ucieczka przed ustrojem albo senne marzenie o powrocie do młodości. Lektura książek Chutnik za każdym razem przynosi smutek, skutkuje czytelniczą melancholią. Za każdym razem, gdy czytam jej kolejną powieść lub opowiadanie, mówię sobie, że już wystarczy, że kolejnego tytułu nie będę czytał, że to za dużo, po co się tak smucić, zapadać w sobie. I za każdym razem to odszczekuję, czytając następną krótko po jej premierze. Naprawdę trudno nie czytać Sylwii Chutnik.
Sylwia Chutnik, „Smutek cinkciarza”
Od deski do deski
Warszawa 2016