Jenny Davinnie jest lekarką jak każda inna. Ta młoda, ambitna kobieta z poczuciem zawodowej misji roztacza wokół siebie niezwykłą aurę, która przyciąga szereg życzliwych pacjentów; umierających nastolatków piszących ku jej chwale gitarowe przeboje, starców pijących z nią kawę ze wspólnego, przypalonego rondla. A jednak, jak to bywa u braci Dardenne, jedna, z pozoru błaha decyzja zdoła przekreślić wszystko. Lekkomyślne zlekceważenie sygnału domofonu sprawia, że szpitalne prześcieradła owijają się wokół szyi Jenny. Wraz ze śmiercią tytułowej dziewczyny, szukającej azylu w jej gabinecie, w bohaterce budzi się poczucie winy. To najwyższy czas na przewartościowanie własnej moralności. To najwyższy czas, by wziąć sprawę ofiary w swoje ręce i odkryć jej zagadkową tożsamość.
„Nieznajoma dziewczyna” to kino, w którego interpretacji nietrudno powołać się na poprzednie dokonania belgijskiego duetu. Już dawno przylgnęła do niego gęba autorów uzurpujących sobie prawo do wnikliwego dokumentowania rodzimej codzienności. Tymczasem w swym najnowszym filmie bracia zdają się gubić gdzieś po drodze tę zasadniczą cnotę swojego kina, którą z jednej strony stanowi cierpliwa eksploracja personalnych problemów jednostek, które na co dzień głosu nie mają, z drugiej – budowanie skromnego kontekstu socjologicznego wyjętego żywcem z doniesień prasowych, tak fantastycznie wplatanego choćby w ich poprzednich „Dwóch dniach, jednej nocy”. W „Nieznajomej dziewczynie” o aktualnej sytuacji już niestety głośno się nie mówi, co pozostawia nas stosunkowo obojętnymi na wołania reżyserów. A obojętność to w kontekście twórczości autorów „Rosetty” zarzut zakrawający o herezję.
Niewykluczone, że ta nieprzystawalność wynika ze stopniowego wyczerpania konwencji. To wciąż klasyczni, powściągliwi Dardenne’owie, których bohaterka dopuszcza się win, możliwych do odkupienia za pośrednictwem żmudnych poszukiwań. Sporo jest tu zatem wycinków z prozy życia, która od samego początku stanowiła ich nieskończone, a zarazem jedyne słuszne źródło inspiracji – tyle że w przypadku „Nieznajomej dziewczyny” trudno uwierzyć, że zawierają one wiarygodny ładunek emocjonalny. Niepodobny do nich wydaje się flirt z gatunkową matrycą kryminału, a co za tym idzie – szereg nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności dotykający główną bohaterkę. Gdy Jenny prowadzi przesłuchanie zupełnie przypadkowego, nieletniego pacjenta, wszystko zdaje się posłusznie zmierzać ku ostatecznemu rozwiązaniu, jakby kobieta na „ładne oczy” zyskiwała monopol na pozyskiwanie prawdy. To tylko potęguje wrażenie plastikowego realizmu, który powoli odkleja się od otaczającej nas rzeczywistości.
Dziwi jednocześnie, że Dardenne’owie w odniesieniu do zasadniczo szlachetnej profesji swojej protagonistki nie pozostawiają przestrzeni do szerszej dyskusji, wejścia w dialog z jej wątpliwej natury etyką zawodową. Prywatna krucjata Jenny, choć prowadzona w słusznej wierze, stopniowo nabiera charakteru obsesji. To już nie tyle wymierzanie sprawiedliwości za pomocą dzierżonego w dłoni stetoskopu, ile próba dostąpienia katharsis – dążenia okupione bezprawnym żerem na pacjentach. Bo jak inaczej nazwać sytuację, w której bohaterka dopuszcza się przesłuchania bezbronnego, sparaliżowanego mężczyzny? Albo jak ocenić nagabywanie i wzbudzanie poczucia winy w schorowanym, niedołężnym starcu? Jest zatem tutaj dostrzegalne pewne moralne przesunięcie, ale zarazem nigdzie nie widać jego następstw. Ciekawe, że twórcy zatrzymują się właśnie tutaj, dokładnie wpół kroku, co sprawia, iż „Nieznajoma dziewczyna” pozostaje filmem formalnie niespełnionym. Wielce to do nich niepodobne, zważywszy, że do tej pory jak nikt inny wśród współczesnych, europejskich twórców bracia Dardenne zdołali wgryźć się w systemowe zgrzyty i bolączki ludzkiej duszy.
A jednak, mimo zaskakującego impasu, udaje się dostrzec iskrę w tym ciemnym zaułku. Raz na jakiś czas Belgowie śmielej uchylają rąbka tak dobrze poznanych rewirów Liege, kolejnych kręgów belgijskiego piekiełka, które pozostają naznaczone pospolitą biedą, bezrobociem, kryminalnym półświatkiem. Adèle Haenel to kolejna mała/wielka postać w ich galerii, która swoimi niejednoznacznymi poczynaniami kreśli topografię rodzimej socjety. To dysproporcjonalne społeczeństwo, w którym mimo haseł o wolnej i równej Europie, panuje widoczny dysonans: między maciupkimi a wielkimi, między zwykłymi, pozbawionymi przywileju ubezpieczenia zdrowotnego a stawiającymi wokół siebie mur własnego dobrobytu. Los tytułowej, znalezionej gdzieś nad rzeką Mozą dziewczyny zdaje się symbolem kryzysu człowieczeństwa rozwieszonego nad europejską wspólnotą. Szkoda tylko, że zaledwie symbolem utartym, a nie choćby impulsem do dyskusji.
„Nieznajoma dziewczyna”
reż. Jean-Pierre Dardenne, Luc Dardenne
premiera: 23.06.2016 (podczas PGNiG Transatlantyk Festival)