„Wróble” otwiera ujęcie pokazujące symetryczne wnętrze kościoła i jego nieskazitelną biel. W środek harmonijnego obrazu, zgodnie z renesansową wizją, wpisany jest człowiek. To obdarzony anielskim głosem szesnastoletni Ari (Atli Oskar Fjalarsson), który właśnie występuje z chórem podczas świątecznego koncertu. Życie Ariego jest jednak dalekie od wzniosłości jego śpiewu i doskonałości sakralnej budowli. Jego matka postanowiła wyjechać do Afryki, przez co Ari musi zamieszkać z nadużywającym alkoholu ojcem (Ingvar Eggert Sigurðsson), z którym nie miał kontaktu przez ostatnie sześć lat. Trudnym relacjom z rodzicem towarzyszą typowe trudy dojrzewania: nowe przyjaźnie i antypatie oraz pierwsze zauroczenie. Wybranką bohatera jest jego przyjaciółka z dzieciństwa, Lára (Rakel Björk Björnsdóttir), która, niefortunnie dla niego, ma bardzo zazdrosnego chłopaka. Jedynym wsparciem Ariego jest pogodna i wyrozumiała babcia, która rozumie go bez słów.
Jeśli prześledzi się tematy obecne we współczesnym kinie islandzkim, które zostało dostrzeżone poza granicami kraju, to właśnie dojrzewanie i relacje rodzinne stanowią główny temat większości produkcji. Tym, co wyróżnia obraz Rúnara Rúnarssona pośród wielu podobnych filmów, jest duża wrażliwość i umiejętność uchwycenia drobnych, ale niezwykle istotnych momentów w życiu bohatera. Reżyser z wyczuciem pokazuje dyskretne podglądanie się chłopaków podczas prysznica, subtelny uśmiech babci i wnuka podczas zwijania wełny czy demonstracyjne całowanie się nastolatków, które jednocześnie irytuje pozostałych członków grupy, a jednocześnie wzbudza ich szacunek.
Rúnarsson jest specjalistą w tworzeniu przygnębiających historii. W swoich krótkich metrażach: „Dwóch ptaszkach” i „Ostatniej farmie” udowodnił, że wystarczy mu piętnaście minut, aby całkowicie zawładnąć emocjami widza. W swoim pierwszym kinowym filmie, świetnie przyjętym na Nowych Horyzontach „Wulkanie”, do tej umiejętności dodał jeszcze sprawność tworzenia autentycznych i uniwersalnych historii o relacjach rodzinnych. „Wróble” miały potwierdzić pozycję Rúnarssona na rynku młodych europejskich reżyserów. Choć kolejne nagrody i opinie świadczą o dobrym przyjęciu filmu, to w moim odczuciu islandzki twórca zaniżył loty.
Wielu odbiorców porównuje kino Rúnarssona do twórczości Krzysztofa Kieślowskiego. Są to porównania trochę na wyrost, jednak można dopatrzeć się u reżysera „Wróbli” podobnej wyrazistości i intensywności emocji oraz chętnego łączenia patosu z prozą życia. We „Wróblach” mnogość trudnych, a nawet patologicznych zdarzeń, które spotykają bohatera, jest trudna do zniesienia. Rúnarsson pokazuje niektóre z nich w bardzo intymny, delikatny sposób, przez co w najgorszym scenach udaje się mu przemycić pierwiastek doniosłości i zwycięstwa wyższych humanistycznych wartości nad instynktem. Te cechy obecne były również w poprzednich produkcjach Islandczyka, więc można je uznać za charakterystyczne dla jego stylu. Niestety w przypadku „Wróbli” zamiast o stylistycznej konsekwencji należy mówić o odtwórczości.
Żeby wyrazić mój główny zarzut wobec filmu, muszę posłużyć się spoilerem, dlatego osoby, które nie oglądały filmu, proszę o ominięcie tego akapitu. Rúnarsson dokonał zabiegu, który dość rzadko zdarza się w kinie. Niemal w całości odtworzył we „Wróblach” swój krótki metraż „Dwa ptaszki” z 2008 roku. Zmiany pomiędzy wersją oryginalną a tą pokazaną w jego nowym filmie są naprawdę niewielkie, ograniczają się do strony łóżka, po której leży bohater i innych aktorów odgrywających pozostałe role, ponieważ, co najciekawsze, głównego bohatera w obu filmach gra Fjalarsson. Dialogi, forma oraz emocjonalny wyraz pozostały bez zmian. Biorąc pod uwagę fakt, że fabuła „Dwóch ptaszków” stanowi punkt kulminacyjny akcji „Wróbli” i ich najdotkliwszą pointę, można powiedzieć, że nowy film Rúnarssona nie jest niczym innym jak historią nadbudowaną do sytuacji przedstawionej w etiudzie. Sam zabieg nie jest niczym nowym, wiele krótkich metraży przerodziło się w pełnometrażowe dzieła. Produkcja zwyczajnie traci na wartości jako dopełnienie tak bolesnego i skończonego filmu jak „Dwa ptaszki”. Doklejenie sytuacji z poprzedniej produkcji pozbawiło ten obraz autentyzmu – nawarstwienie zbyt dużej liczby problemów i wątków „rozcieńczyło” przekaz i emocjonalną siłę filmu.
Rúnarsson zaliczył na swej drodze twórczej pierwsze potknięcie. „Wróble” są przejmującym i bardzo ciekawym obrazem, jednak osoba, która poznała esencjonalne krótkie metraże twórcy, może się poczuć jego drugim filmem kinowym wyłącznie rozczarowana.
„Wróble”
reż. Rúnar Rúnarsson
premiera: 29.07.2016