Archiwum
21.05.2013

Prawdziwe kłamstwa

Michał Piepiórka
Film

Śmiech w „Przelotnych kochankach” ma zupełnie inny wydźwięk, nie jest naładowany buntem, nie jest również wymierzony w ortodoksyjnych dewotów ustanawiających społeczne normy.

„Wszystko, co zostanie zaprezentowane w filmie, nigdy nie miało miejsca i nie ma żadnych związków z rzeczywistością” – od tablicy z takim napisem rozpoczyna swój najnowszy film Pedro Almodóvar. Już od pierwszych chwil oglądania „Przelotnych kochanków” wydaje się oczywiste, że ta informacja jest całkowicie zbędna, gdyż prezentowany na ekranie świat mógł się zrodzić jedynie w nieco odurzonej narkotykami i alkoholem głowie hiszpańskiego mistrza współczesnego kina.

Osoby, które nie znają zbyt dobrze twórczości Almodóvara i całą wiedzę opierają na najbardziej znanych „Wszystko o mojej matce”, „Złym wychowaniu” czy ostatniej „Skórze, w której żyję” mogą poczuć się zdezorientowane lekkością tonu jego najnowszego filmu. Nie będzie to jednak zaskoczeniem dla widzów zaznajomionych z wczesnymi filmami Hiszpana. Przecież swoją karierę rozpoczynał od kręcenia komedii balansujących na granicy dobrego smaku, czerpiących z kina klasy B oraz odwołujących się do estetyki kiczu i undergroundowego klimatu queer. „Przelotnymi kochankami” po bez mała trzech dekadach reżyser wraca do dowcipnego klimatu swoich pierwszych filmów. Choć wciąż stąpa po cienkim gruncie, wyśmiewając hiszpańską obyczajowość, jego najnowszemu dziełu brakuje wywrotowego charakteru obrazoburczości takich wczesnych filmów, jak „Pośród ciemności” czy „Czym sobie na to zasłużyłam?”. Komediowy ton towarzyszący filmom tworzonym w latach 80. nie był ideologicznie obojętny – był wycelowany w przerażająco poważną kulturę prawicowych ugrupowań sprawujących kontrolę nad hiszpańską obyczajowością. Nieskrępowany śmiech z odurzonych narkotykami zakonnic czy wiecznie zapracowanej matki i żony miał rozsadzać opresyjny system, dawać przestrzeń wolności.

Śmiech w „Przelotnych kochankach” ma zupełnie inny wydźwięk, nie jest naładowany buntem, nie jest również wymierzony w ortodoksyjnych dewotów ustanawiających społeczne normy. Kultura, którą Almodóvar wprowadzał do społecznej świadomości swoimi pierwszymi filmami, stała się obecnie kulturą wręcz dominującą. Już nikogo nie szokują stewardzi-geje wykonujący taneczny układ do piosenki „I’m so excited” ani podstarzała domina opowiadająca z ekscytacją o swoich licznych, wysoko postawionych w państwie klientach. Śmiech rodzący się w gardłach na seansie „Przelotnych kochanków” nie jest jednak śmiechem pustym, czerpiącym jedynie nieco wstydliwą i bezinteresowną przyjemność z niejednokrotnie grubiańskich żartów o homoseksualistach, ludzkiej fizjologii czy seksie. Gdyby tak było, film byłby nie do zniesienia, zemdliłby nas tak samo jak bohaterów drink z mieszaniny meskaliny, kokainy, tequili i szampana.

Tak zmieszany koktajl przygotowują dla pasażerów stewardzi feralnego lotu do Mexico City, który musi awaryjnie lądować z powodu kłopotów z podwoziem. Nietypowy napój ma spowodować, że pasażerowie łatwiej przyjmą informację o zbliżającej się możliwej katastrofie. Nie wszystkich jednak udało się uśpić. Ci, którzy pozostali trzeźwi, szybko dowiadują się o awarii i każdy na swój sposób reaguje na wiadomość o możliwej rychłej śmierci, przygotowując się na najgorsze. Ricardo dzwoni do swojej kochanki, by powiedzieć jej, że przez cały czas ją okłamywał, Norma zaczyna panikować, będąc przekonaną, że to zamach na jej osobę, Mas pragnie skontaktować się z dawno nie widzianą córką, a Bruna szuka sposobu na utratę dziewictwa. Wszystkich pasażerów oraz część załogi, na których skupia się Almodóvar, łączy jedno – nieustannie konfabulują i kłamią, a zbliżająca się katastrofa wzmaga w nich potrzebę wypowiedzenia prawdy – u niektórych dopiero pierwszy raz w życiu.

Jeżeli więc hiszpańskiemu reżyserowi wcale nie zależy, abyśmy docenili jego poczucie humoru i wyszli z sali kinowej z bolącym brzuchem od śmiania się z gejowskich żartów – a przynajmniej nie tylko na tym – to musimy zinterpretować jego rubaszny śmiech jako śmiech demaskatora, choć pobłażliwego. Wytyka swoim bohaterom zakłamanie i hipokryzję – nie oszczędza ani heteroseksualistów, ani gejów, wytyka błędy zarówno katolikom, jak i ateistom. Aby być w pełni sprawiedliwym, śmieje się również z siebie, drwiąc z kultury queer, którą konsekwentnie przedstawiał w kolejnych swoich filmach.

Demaskatorskie zacięcie na szczęście nie sprowadziło go na rubieże moralizatorstwa – ludzie kłamią i oszukują, jednak nie zawsze prawda jest lepsza od kłamstwa, a malwersacje i oszustwa mogą niekiedy nieoczekiwanie przemienić się w dobro. Ta optymistyczna konstatacja każe widzieć w „Przelotnych kochankach” komentarz do aktualnej sytuacji społeczno-gospodarczej w Hiszpanii. Kraj przypomina latający nad Toledo samolot, oczekujący informacji od wieży kontrolnej o wolnym pasie, na którym można w miarę bezpiecznie lądować. Za jego sterami siedzą zupełnie nieodpowiedzialni członkowie załogi, przedkładający seks i tequilę nad zasady bezpieczeństwa, a pasażerowie to zgraja, choć sympatycznych, chronicznych kłamców, oszustów i seksualnych potworów. Lekki ton przyjęty przez Almodóvara ma podnosić na duchu i dodawać otuchy pogrążającym się w coraz większym kryzysie Hiszpanach, jednak czy nie zadziała na nich jak odurzająca mieszanka serwowana przez stewardów?

Nie powinna, gdyż trudno oskarżyć Almodóvara o naiwność – pod salwami śmiechu da się odczuć niepewność i obawę. Wykreowana na ekranie rzeczywistość jest wypreparowana całkowicie sztucznie – to nic innego jak kolejne kłamstwo, o czym nie omieszkał nas poinformować na samym początku filmu. Optymistyczna puenta oraz zadeklarowana wiara w ludzi i siłę człowieczych niedoskonałości wybrzmiewa niezwykle gorzko. Almodóvar wie, że już tylko w kinie można pozwolić sobie na nieskrępowany śmiech. Czego na szczęście zarówno sobie, jak i nam nie szczędzi.

„Przelotni kochankowie”
reż. Pedro Almodóvar
premiera: 10.05.2013

alt