Archiwum
18.04.2013

Bitches bez klasy!

Joanna Ostrowska
Film

Rzadko się zdarza, żeby wszyscy krytycy filmowi byli równie usatysfakcjonowani po bardzo oczekiwanej premierze. Często się zdarza, że grupka „natchnionych”, Bóg jeden wie, przez kogo „namaszczonych” stawia veto i wyszydza te najbardziej chwalone festiwalowe, filmowe cukierki. Kiedy na ostatnim Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji pojawił się najnowszy film Harmony’ego Korine’a „Spring Breakers” nasz świat filmowych „pismaków” jakby stanął na głowie. Zachwyt, fascynacja, opowieści o bujaniu się w rytm ekranowych bitów. W tekstach pojawiły się „wybuchowe” metafory – petardy, koktajle Mołotowa i karabiny maszynowe. Totalna, zbiorowa ekstaza i żadnego sprzeciwu.

Po kilku miesiącach, w ojczystym kraju emocje już troszkę opadły. Ci bardziej trzeźwi krytykujący zaczęli dostrzegać dydaktyzm, „kontrolowany bunt” i poskromienie nastolatek. W końcu musiał przyjść moment, żeby przerwać to globalne rozbestwienie krytyków. Ostatni sprawiedliwy czekał w najbardziej poczytnym, polskim dzienniku. Wytropił „bajeczny”, choć kontrolowany i bezpieczny sen nastolatków, nie dał się na niego nabrać, a przy okazji nareszcie napisał na łamach ogólnopolskiej prasy, że oglądanie nastoletnich cycków w bikini to przecież bardzo miła sprawa.

Oglądając „Spring Breakers”, można rzeczywiście myśleć tylko i wyłącznie o ciałach młodych laseczek w odblaskowych kostiumach kąpielowych. W końcu naprawdę trudno się powstrzymać. Jest ich aż cztery: Brit (Ashley Benson), Candy (Vanessa Hudgens), Cotty (Rachel Korine) i Faith (Selena Gomez). Dziewczyny nudzą się niemiłosiernie w swoim koledżu na końcu amerykańskiego świata. Nie mają złamanego grosza i marzą o prawdziwej zabawie do białego rana. Wiosenna przerwa to upragniona manna z nieba. Kłopot tkwi w tym, że kieszonkowe przestało wystarczać na ich podstawowe, dziewczęce potrzeby, a poza tym prawdziwa impreza wymaga mocnego wkładu własnego. Szczególnie jeśli trzeba pojechać aż na Florydę. Rozwiązanie jest tylko jedno – napad, kradzież, broń i szaleństwo. Tak jak kiedyś Bonnie i Clyde czy „urodzeni mordercy”, Mickey i Mallory. Wszystko w imię dobrej zabawy na cieplutkiej, amerykańskiej plaży. O zmianach społecznych i rewolucji ani słowa.

Tryb życia prawdziwych imprezowiczek to ciężki kawałek chleba. Hektolitry alkoholu różnej maści, koks i inne, nowoczesne, kryształowe używki plus obowiązkowe tańce w rytm muzyczki lokalnych gwiazd balangi. Wytatuowani dilerzy, raperzy, czarnoskórzy i biali odmieńcy, tak jak w prawdziwej, gangsterskiej fantazji. Dziewczyny z prowincji w filmie Korine’a poznają przypadkowo swojego wybawiciela pochodzącego ze świata kryminalnych artystów słowa rymowanego. Aresztowane, trzeźwieją za kratami. Ich książę z bajki, tajemniczy Alien (James Franco), wpłaci kaucję, podjedzie naprawdę drogą gablotą i zabierze je do swojego tandetnego raju, w którym biały fortepian stoi obok wielkiego basenu. Instrument przydaje się w trakcie wieczornych koncertów coverów Britney Spears.

Chaos, który wywołuje projekcja „Spring Breakers”, to wypadkowa kilku istotnych kwestii i bynajmniej nie chodzi tu tylko i wyłącznie o małoletnie ciała w obcisłych kostiumikach. Nie da się ukryć, że Korine – jeden z najbardziej alternatywnych kontestatorów, miłośnik Dogmy, scenarzysta słynnych „Kidsów” jest już troszkę starszy. Czyżby jego bunt w trakcie wiosennej przerwy semestralnej był rzeczywiście kontrolowany i wykalkulowany? A może Korine cynicznie atakuje popkulturę i „topi” swoich widzów w dobrze znanych wizualnych tandetnych przyjemnościach? Wszystkiego po trochu. Uzależnienie od zabawy to domena nie tylko bohaterów „Spring Breakers”. Sam Korine po prostu nie może oprzeć się estetyzacji „nastoletnich rytuałów”. Obrazki z beach parties multiplikuje i powiela do granic wytrzymałości. Dziewczynki liżą kolorowe lody, które topnieją w słońcu, a chłopcy przystawiają butelki do swoich szerokich, plażowych portek. I tak w kółko. Niby jest bardzo tandetnie, ale z drugiej strony, trochę hipstersko. Wszystko jakby w duchu „dziwaków” z RPA – Die Antwoord. Oglądając teledysk do nieśmiertelnego „Rich Beach”, można odnieść wrażenie, że Brit, Candy, Cotty i Faith, mimo swojego plastikowego emploi, mogą zamarzyć kiedyś o byciu „złotą” Yo-landi w wannie z bąbelkami.

Porównanie do liderów zespołu Die Antwoord jest nieprzypadkowe. Korine w 2011 roku zrealizował piętnastominutowy filmik „Umshini Wam” z zespołem w roli głównej. Yo-landi i Ninja jeżdżą na wózkach inwalidzkich w dość nudnawej okolicy, na pewno na amerykańskich przedmieściach. Towarzyszą im Uzi i kilka innych pistoletów, których używają do zdobycia tego, na czym im najbardziej zależy. Marzą o karierze w świecie showbiznesu, śnią o sławie i palą naprawdę monstrualne jointy. Przebrani w pluszowe kostiumy królików (?), sieją zniszczenie, wierząc, że Bóg im kiedyś wybaczy. Miłosierdzia dostąpią pewnie razem z dziewczynkami ze „Spring Breakers”, bo przecież młodość ma swoje prawa.

Penetrowanie młodych umysłów, które w jakiejkolwiek zabawie szukają ukojenia, rozpoczął Korine (nie licząc „Kidsów”, do których napisał tylko scenariusz) w „Skrawkach” z 1997 roku. Stan Ohio, miasteczko Xenia, dorośli po prostu zniknęli. Dzieciaki, które przetrwały stawiają przede wszystkim na ekstremalne rozrywki, w których nie obowiązują żadne zasady. Statystyczni rodzice powiedzieliby pewnie, że to zamknięta i zapomniana przez wszystkich recydywa, która zagraża ładowi społecznemu, bo taki obłęd jest przecież zaraźliwy. Dokładnie tak jak w przypadku dziewcząt ze „Spring Breakers”, tylko odrobinę bardziej nieprzyjemnie i w duchu prawdziwego, niekontrolowanego szaleństwa.

Pokolenie „Skrawków” już powoli mości sobie rodzinne gniazdka, wspominając stare, dobre czasy „Jackass”. My, krytycy filmowi (część z nas pewnie potajemnie raczyła się hitem MTV), czujemy oddech świeżości i odrobinę adrenaliny na ekranie. Widzowie bez skrupułów sączą kolorową rozrywkę. Wszyscy są wreszcie zgodni i zadowoleni.

Korine, mimo upływu lat, trafnie odpowiada na pragnienia wszystkich, w tym przede wszystkim rówieśników Justina Biebera. Nie szydzi ze swoich tandetnych laleczek. Wręcz przeciwnie, pozwala im dokonać zemsty doskonałej, ku chwale prostej rozrywki, bez Charlesa Bukowskiego i Jacka Kerouaca na nocnym stoliku. Hymnem tego pokolenia (jeśli w ogóle jakiś jest?) ma być „Hit me, Baby, One More Time”, a jego symbolem – różowa kominiarka. Czy rzeczywiście tak łatwo po tym wszystkim „wrócić do życiowej przeciętności”?

„Spring Breakers”
reż. Harmony Korine
premiera: 5.04.2013

alt