Nr 15/2023 Na teraz

Moja pierwsza feministyczna czytanka

Dominika Gracz-Moskwa
Komiks Edukacja

Któż z nas nie zna tego doświadczenia: męczenie w szkole komiksem edukacyjnym. Bo jeśli w szkolnej edukacji pojawiał się komiks, to do niedawna jeszcze (bo od 2017 na liście lektur dla IV klasy szkoły podstawowej figuruje „Kajko i Kokosz – Szkoła latania” Janusza Christy) tylko tak – jako narzędzie dydaktyczne, nośnik treści przedmiotowych, „atrakcyjne opakowanie” dla ważnych tematów. Nawet więc gdy czytaliśmy go na lekcji języka polskiego, to nie jako docenione autonomiczne dzieło kultury, które należy umieć przeanalizować i zinterpretować jak każdy inny gatunek, ale jako tekst użytkowy. Lekcja języka polskiego deprecjonowała komiks głównie jako przekład intersemiotyczny (czytaliśmy więc – lub sami wykonywaliśmy – klasyczne kanoniczne dzieła, Homera czy Szekspira, „Quo Vadis” czy „Pan Tadeusza”, przełożone na medium komiksu) lub jako nośnik dla patriotycznych treści: dzielni żołnierze, odważni powstańcy, szlachetni władcy, biografie „wielkich Polaków”… Takie podejście niemal zawsze wiązało się z marnym wykonaniem. Wpatrywaliśmy się więc podczas lekcji w bardzo źle zaprojektowane postaci i ściany tekstu wepchnięte w dymki. Co pilniejsi uczniowie wczytywali się w dialogi, które brzmiały niczym napisane przez bardzo słaby generator treści. Ostatecznie wszyscy – może z wyjątkiem wydawcy i autora komiksu, którzy cieszyli się z zysków za zrealizowanie dużego zamówienia – wychodzili z tej sytuacji przegrani: uczniowie, nauczyciele, popularyzatorzy komiksu. A przede wszystkim sam komiks.

Oczywiście: zadanie nie jest łatwe. Edukować w ciekawy, ale wciąż rzetelny sposób jest trudno i najbardziej są tego świadomi zapewne sami nauczyciele, którzy stają przed tym wyzwaniem każdego dnia. Uczniowie wszak często odpowiadają „nuda” na każdą formę – także związaną z popkulturą (o czym pisał nawet Mark Fisher w „Realizmie kapitalistycznym”) – niejako realizując zasadę kontestacji wszystkiego, co obejmuje edukacyjny przymus. Jak w tym mają się odnaleźć twórcy komiksu? Czy da się pogodzić atrakcyjność formy, rzetelność i dydaktyczny pożytek?

W tym słoju dziegciu jest  łyżka miodu, bo i w tym obszarze – nazwijmy go „komisku zdatnego do użytku edukacyjnego” – pojawiają się tytuły warte uwagi, jak chociażby komiksy Pawła Piechnika („Sybir. Moja historia. Na podstawie relacji Danuty Pietrzak” oraz „Chleb wolnościowy”) czy też opublikowany jakiś czas temu w Wydawnictwie Granda „Elementarz feministyczny” Natalii Cholewczuk.

Ostatni z wymienionych komiksów powstał jako dyplom magisterski i jest debiutem autorki. To pozycja o charakterze stricte popularnonaukowym i edukacyjnym: Cholewczuk stworzyła komiks objaśniający historię polskiego ruchu kobiecego oraz podstawy teorii feministycznych. Wychodząc od tak zwanych podstaw – a więc próby przedstawienia, czym feminizm jest (albo raczej: czym są feminizmy) i jak jest rozumiany przez różne grupy – przechodzi od początków ruchów kobiecych w Polsce, przez ich rozwój w XIX i XX wieku, aż do sytuacji współczesnej. Komiks jest dodatkowo wyposażony w część ze wskazówkami dla dociekliwych: słownik pojęć, listę źródeł informacji dla początkujących i bardziej zaawansowanych czytelniczek, przypisy i materiały źródłowe.

Aby zrozumieć, czym „Elementarz feministyczny” jest i czego można się spodziewać, najlepiej nakreślić, czym ten komiks nie jest.

Po pierwsze, nie jest – i to jest dobra wiadomość – komiksem zawierającym treści „łopatologiczne”. Nie ma tutaj dialogów i scen, które wyraźnie dyktują odbiorczyni, jak ma rozumieć dane sytuacje, z kim ma sympatyzować, jakie stanowisko zająć. Cholewczuk skupia się przede wszystkim na przedstawianiu faktów. Jednocześnie nie ucieka od tematów trudnych – jak na przykład różne, często sprzeczne, sporne i walczące ze sobą wersje feminizmu. Bo autorka komiksem chce przede wszystkim uświadomić młode czytelniczki, że nie ma czegoś takiego jak jeden pogląd na feminizm – od samego początku formowania się idei równościowych mieliśmy do czynienia z różnymi wizjami tego, jak owa równość mogłaby wyglądać i jakimi środkami należy dążyć do jej uzyskania. Autorka wskazuje, że różnorodność myśli feministycznej nie jest jej słabością, a raczej siłą, bo pozwala na identyfikowanie się z ruchem wielu różnorodnym grupom.

Po drugie, „Elementarz feministyczny” nie jest – i to ta zła wiadomość – komiksem „wciągającym”. Misję edukacyjną można realizować w komiksie na różne sposoby – istnieje pewien arsenał narracyjnych chwytów i gatunkowych schematów umożliwiających stworzenie takiej pozycji. Jedną z często wykorzystywanych strategii jest fabularyzowana opowieść z bohaterem budzącym sympatię odbiorcy czy odbiorczyni na pierwszym planie, a informacjami o wydarzeniach i ideach w tle. Stworzenie takiego komiksu nie jest łatwe – wymaga pogodzenia owych dwóch porządków: materiału źródłowego oraz fabuły. Z jednej strony dbać należy o klarowność i pożyteczność przekazu, a z drugiej nie można traktować opowiadanej historii wyłącznie instrumentalnie i drugorzędnie. Zawsze, gdy fabuła i świat przedstawiony są na usługach czegoś innego, podległe, efektem jest kiepskie dzieło – w tym wypadku komiks. Ale zadanie nie jest niewykonalne – mam w głowie listę tytułów, które potrafią pogodzić te dwie sfery – fabułę oraz misję czy intencję komiksu (edukacyjną, ale też promocyjną czy celebrującą). Jako przykład wskazałabym chociażby „Upadek” Michaela Rossa, który poprzez historię Noela przedstawia działalność Fundacji Ewangelicznej Neuerkerode, czy też komiks edukacyjny Bogusia Janiszewskiego i Maxa Skorwidera „O, choroba”, który traktuje o chorobie nowotworowej i skierowany jest przede wszystkim do dzieci. Niestety, do tej listy nie mogę dopisać „Elementarza feministycznego”, jako że Cholewczuk rezygnuje całkowicie z fabularyzowania i ustanawiania bohaterek komiksu. Zarazem popełnia najgorszy możliwy grzech edukacyjny: wybiera formę wykładu. Cóż więc z tego, że jest to wykład sprawnie poprowadzony i przystępny, skoro – jak każda medota podająca w dydaktyce – jest najmniej angażujący odbiorczynie.

Rysunek komiksu jest niezwykle oszczędny. Cholewczuk postawiła na proste projekty postaci i w dużej mierze zrezygnowała z tła – jeśli w ogóle mamy z nim do czynienia, to w szczątkowej formie. Strona graficzna komiksu została w całości podporządkowana treści, stanowi więc albo element przeźroczysty, albo „dekoracyjny” (w sensie: dodatkowy, niekonieczny). Z jednej strony prosty rysunek może być cenny i pożyteczny: pozwala skupić się na informacji – tym bardziej, że sama narracja i przeprowadzanie odbiorcy przez kolejne punkty odbywa się w płynny, sprawny sposób. Z drugiej jednak ta decyzja pozostawia spory niedosyt i wrażenie niewykorzystania szansy, jaką stworzyło medium. Bo komiksem można opowiedzieć tę samą treść zupełnie inaczej niż za pomocną notki w podręczniku czy książki popularnonaukowej.

Właściwie jedynym elementem graficznym, który Cholewczuk ustanawia równorzędnym narzędziem narracyjnym, jest kolor: biało-czarne plansze wypełnia różowofioletowy gradient. Róż nie jest tutaj jednak stereotypowym kolorem kobiecości, ale wyrazem gniewu. W momentach najostrzejszego buntu, wtedy, gdy autorka chce podkreślić silne emocje napędzające jej bohaterki (a zarazem kobiety w ogóle), wcześniej oszczędnie stosowany gradient wypełnia kontury postaci niemal w całości. Cieniowanie i gra natężeniem koloru jest formą zapowiedzi czy budowania napięcia: prezentuje narastającą w kobietach frustrację, bezsilność i strach – całą mieszankę emocji, która ostatecznie znajduje swoje ujście w działaniu.

„Elementarz feministyczny” to bowiem komiks o działaniu sam będący formą działania na rzecz ruchu feministycznego i myśli feministycznej. Cholewczuk dobrze rozumie zadanie, które sama przed sobą postawiła – chce w przystępny i zrozumiały sposób przedstawić burzliwą, bogatą i bardzo niejednorodną historię ruchów kobiecych, ze szczególnym uwzględnieniem ich sytuacji w Polsce. Czy „Elementarz feministyczny” mógłby z powodzeniem znaleźć dla siebie miejsce w programach nauczania? Przewrotnie wskazuje na to tytuł komiksu – elementarz to przecież jeden z pierwszych podręczników, z którym mamy do czynienia w naszej edukacji. Ale jeśli potraktujemy to pytanie poważnie: patrząc na poziom merytoryczny tego tytułu, jak najbardziej mógłby w nich być! Czy będzie – na to pytanie wszyscy doskonale znamy odpowiedź. Tym więc bardziej warto sięgać po „Elementarz feministyczny” i podsuwać go tym, którzy i które mogliby na lekturze komiksu skorzystać. Z hasłem: „moja pierwsza – nie ostatnia – feministyczna czytanka”.

 

Natalia Cholewczuk, „Elementarz feministyczny. Subiektywny przewodnik po historii polskiego ruchu kobiecego z odrobiną teorii feministycznej”
Wydawnictwo Granda
Szczecin 2022