Antonina Nowacka jest jedną z najbardziej oryginalnych artystek wokalnych młodego pokolenia w Polsce. Jej nowe wydawnictwo, „Lamunan”, powstało pod wpływem doświadczeń zdobytych w trakcie kilkumiesięcznego pobytu w Azji. Rezultatem jest siedem pieśni, w których nie pada ani jedno słowo.
Eksperymentalna wokalistyka pozostaje jednym z bardziej niszowych zjawisk, nawet w obrębie muzycznej awangardy. Głównym źródłem ekspresji jest tutaj ludzki głos, traktowany bardziej jak instrument niż element werbalnej komunikacji. Tradycyjnie rozumiany śpiew jest dopiero wstępem do wyrafinowanych poszukiwań rozszerzonych technik wokalnych. W polu uwagi pozostaje to, co wykracza poza kategorię słowa, tekstu czy języka w myśl koncepcji Williama Burroughsa, że „słowo jest wirusem z kosmosu”. Komunikat słowny zostaje zastąpiony komunikatem emocjonalnym, a jego nośnikiem są sonorystyczne eksperymenty, które objawiają się w postaci gębowych odgłosów, onomatopei, jęków, krzyków, pisków, treli, łkań, pomruków i różnego rodzaju ewokacji, z których artysta buduje swoją narrację.
Sam głos i możliwości artykulacji na polu wokalnej improwizacji mogą nie wystarczyć: przyda się wówczas wyobraźnia, na kanwie której twórca kreuje swój indywidualny język ekspresji. Niezbędna jest także charyzma, ponieważ performatywne posługiwanie się własnym głosem, a zatem i własnym ciałem, niczym aktorstwo, jest bodaj najbardziej bezpośrednią formą relacji, jaka zachodzi na linii wykonawca–odbiorca. W przeciwieństwie do instrumentalistów nie ma tu bowiem żadnego interfejsu stojącego pomiędzy, który mógłby dać poczucie bezpiecznego dystansu. Nic więc dziwnego, że po tę formę muzycznego eksperymentu sięga niewielu artystów. Najczęściej są to jednak wybitne osobowości artystyczne, których twórczość wychodzi często ponad awangardowy kontekst – do najbardziej wyrazistych należą francuski pieśniarz Ghédalia Tazartès oraz Meredith Monk, amerykańska artystka działająca na przecięciu sztuki współczesnej i sztuki dźwięku. Warto przywołać tu również Mike’a Pattona, Maję Ratkje, Sofię Jernberg, Annę Homler, a nawet Holly Herndon, dla których aparat mowy stał się punktem wyjścia do daleko sięgających eksperymentów dźwiękowych, zarówno w pełni akustycznych, jak i wspomaganych cyfrowo. Z polskich wykonawców należy wymienić choćby Agatę Harc i Katarzynę Smoluk z Księżyca oraz kolektyw Gęba Vocal Ensemble. Jednak wśród tych zjawiskowych głosów eksperymentalnej wokalistyki Antonina Nowacka snuje swą odrębną opowieść.
Nowacka jest samoukiem, a jej wokalna ekspresja jest konsekwentnie pozbawiona jakiejkolwiek dosłowności: na żadnym z nagrań z ust artystki nie pada choćby jedno słowo, którego etymologię można by zweryfikować w jakimkolwiek słowniku. Zamiast wyrazów wypływają abstrakcyjne formy wokalne, hipnotyzujące onomatopeje, quasi-operowe trele, surrealistyczne zaśpiewy czy mroczne lamentacje. Artystka, w przeciwieństwie choćby do Meredith Monk, unika sonorystyki – rzadko w jej nagraniach pojawiają się odgłosy policzkowo-szczękowe, wszelkiego rodzaju mlaskania, charczenia, syczenia. Równie okazjonalnie sięga po elektroniczną amplifikację: jeśli chce w nagraniach wykorzystać pogłos, szybciej poszuka go w naturalnych warunkach, niż sięgnie po sprzęt. Nowacka przede wszystkim śpiewa, a jej mocny i wyrazisty śpiew, częściej przeponowy niż gardłowy, wsparty plastyczną wyobraźnią, pozwala artystce płynnie poruszać się między skalami, tradycjami wokalnymi i estetykami muzycznymi.
Lista jej dotychczasowych muzycznych kolaboracji robi wrażenie. Macierzystą formacją Nowackiej jest WIDT, wokalno-wizualny duet tworzony z siostrą Bogumiłą Piotrowską. To ten projekt stał się poligonem doświadczalnym, gdzie przy minimalistycznym, dronowo-syntezatorowym akompaniamencie i w poświacie analogowych wizualizacji VHS kształtowały się nowe formy wokalnej ekspresji. Nagrania WIDT to abstrakcyjne pieśni bez słów, pozajęzykowa improwizacja, która na płaszczyźnie skojarzeń przybiera formę tajemniczych, rytualnych inkantacji. Potencjał artystyczny Nowackiej szybko został dostrzeżony na scenie niezależnej: intrygujące efekty przyniósł dark ambientowy projekt ANRS współtworzony z Robertem Skrzyńskim (Micromelancolié). Równie zjawiskowy okazał się duet z Olgierdem Dokalskim na płycie „Mirza Tarak”, utrzymanej w konwencji spiritual jazzu przeplatanego motywami muzyki bliskowschodniej, gdzie wokalistka miała duży udział w wykreowaniu przenikliwej, nasyconej mistycyzmem aury. Współpraca Nowackiej z Dokalskim kontynuowana była w ramach zespołu kIRk, do którego artystka dołączyła jako pełnoprawny członek na płycie „Ich dzikie serca”, wcześniej udzielając się jedynie gościnnie. W przypadku kIRk stylistyka, w której przyszło sprawdzić się Nowackiej, przesunęła się nieco w stronę nurtów post-klubowych i post-trip-hopowych, podobnie zresztą jak w kolaboracji WIDT z Christophem DeBabalonem, wydanej w labelu Bocian jako Teyas. W duecie Lukanto wokalistka nawiązała twórczy dialog z maszyną – modularnym syntezatorem Łukasza Kasperczyka – podążając w stronę muzyki konkretnej. W Szpetach, współtworzonych z perkusistą Wojtkiem Kurkiem i Gosią Zagajewską, poetką i również improwizującą wokalistką, Nowacka ujawnia swoje demoniczne oblicze oraz biegłość w posługiwaniu się groteską. Wywołujące ciarki na plecach parateatralne słuchowisko pełne jest zaświatowych jęków, dadaistycznych wyliczanek, koturnowych przekomarzań, operetkowych intonacji czy odzwierzęcych odgłosów, co stanowi uosobienie twórczego szaleństwa wymykającego się poza ramy muzycznego doświadczenia. Ta wyliczanka stylistyk i technik doskonale oddaje wszechstronność Nowackiej, która potrafi zaadaptować się w każdej estetyce, nastroju i tradycji, przy okazji nie tracąc nic ze swojej wyrazistości. Potwierdza to także jej udział w wieloosobowych kolektywach Rdza i Warsaw Improvisers Orchestra, w których nawet bombastyczny żywioł jazzowego impro nie jest w stanie odciągnąć uwagi od jej wokalnych partii.
Jakiś czas temu potrzeba artystycznego i duchowego rozwoju zawiodła Nowacką na indonezyjską wyspę Jawa, gdzie badała lokalne tradycje wokalne i eksplorowała tamtejszą audiosferę. Azjatyckie doświadczenia wyraźnie przełożyły się na repertuar artystki, zwłaszcza na solowe wydawnictwo „Lamunan” (Mondoj) oraz – w mniejszym stopniu – na dwa albumy Mentosa Gulgendo, projektu będącego nową inkarnacją WIDT. Przedsmaku nowego wcielenia wokalistki mogliśmy zaznać już wiosną tego roku: w marcu na cyfrowych falach Radia Kapitał Nowacka zaprezentowała rejestrację swojego występu, który odbył się w zaadaptowanej na katolicką świątynię jawajskiej grocie Gua Maria Tritis. Przy akompaniamencie serbskiej pianistki Vanji Dabić usłyszeliśmy Nowacką, jakiej jeszcze nie znaliśmy – gwałtowna, eklektyczna i natchniona psychodelią artykulacja ustąpiła miejsca ascetycznym formom, niezwykle intymnym, wręcz emanującymi świetlistością. Przemiana ta okazała się na tyle zjawiskowa, że wokalistka zapragnęła przenieść tamte doświadczenia dźwiękowe i zamknąć je w formie albumu. Już w Polsce poszukiwała odpowiedniej lokalizacji, gdzie możliwe byłoby uzyskanie warunków akustycznych zbliżonych do panujących w indonezyjskich jaskiniach i grotach, w których podczas wielogodzinnych improwizacji ćwiczyła swój śpiew. Odpowiedni pogłos udało się uzyskać w zawilgoconych zakamarkach Twierdzy Modlin, gdzie został zarejestrowany „Lamunan”.
Na „Lamunan” dominują długie, zwiewne wokalizy, podkolorowane delikatnym vibrato. Artykulacja Nowackiej pozbawiona jest gwałtowności i skoków dynamiki. Kompozycje składają się z dwóch–trzech wokalnych ścieżek utrzymanych w różnych tonacjach, które harmonijnie rezonują ze sobą. Każda z nich była nagrana osobno i dopiero w studiu zostały na siebie nałożone. Wokalistka znakomicie adaptuje swoją ekspresję do warunków przestrzennych, w pełni wykorzystując walory akustyczne panujące w twierdzy. Jej głos szybuje strzeliście ku górze, gdzie wibruje w okazałym pogłosie, a następnie długo i łagodnie wybrzmiewa. Minimalizacja ekspresji i maksymalizacja efektu akustycznego sprawiły, że finalny rezultat jest onieśmielający i absolutnie unikalny na tle wcześniejszych dokonań artystki. Osobliwa kreacja Nowackiej jest tu natchniona łagodną zmysłowością i głębokim mistycyzmem, wyrażonym w sposób całkowicie bezpretensjonalny, co przywodzi na myśl średniowieczne formy muzyki sakralnej. Ascetyczność formy, świetlistość wokalu, strzelistość artykulacji i intensywność mistycznego doświadczenia przywołują skojarzenia z epoką gotyku. Napoleoński fort obronny leżący na przecięciu Wisły i Narwii za sprawą ekspresji Nowackiej zamienia się w wypełnioną głosem strzelistą gotycką katedrę. Cały materiał zostaje zwieńczony bezpośrednim nawiązaniem do Indonezji, tamtejszej mowy i dialektu, który Nowacka interpretuje płaską, nosową artykulacją.
Lamunan w języku indonezyjskim oznacza marzenie senne – i w takiej onirycznej poetyce utrzymana jest kreacja artystki. W przeciwieństwie jednak do etymologii tego terminu ewolucja wokalna Antoniny Nowackiej jest już procesem całkowicie świadomym i konsekwentnym.
Antonina Nowacka, „Lamunan”
Mondoj
2020