Policja naostrzyła zęby i podjęła trop. Pogoń była spektakularna, pokazywana w mediach. Osaczone ofiary miały puścić farbę i zadenuncjować projektantów tego prawie-że-zamachu-stanu. Puściły jednak tylko nerwy – jednym, bo powaga ochranianego przez nich państwa została wystrychnięta na dudka, innym, ponieważ naruszono ich mir domowy i osobisty, a używanie słowa „konstytucja” uznano za podnoszenie ręki na najwyższe urzędy.
Przypomnę dla porządku kolejność zdarzeń. Najpierw był Lech Kaczyński w Szczecinie, to od niego zaczęła się ta rozpisana na wiele sierpniowych dni akcja. Identyczne zdarzenia z byłym prezydentem w roli głównej miały także miejsce w Warszawie, Radomiu, Białej Podlaskiej… Potem do Lecha Kaczyńskiego dołączyła warszawska Syrenka, zabawny wrocławski krasnal, jowialny Smok Wawelski, groźny gdański Neptun z trójzębem w prawicy. Bądźmy sprawiedliwi – nie w każdym z tych przypadków koszulka była nadzwyczajna ładna i schludna. Obok porządnych, klasycznych T-shirtów z dużym i czytelnym nadrukiem były też rzeczy łachopodobne, których typografia przypominała reklamy zakładów typu auto-części z początku lat 90.
Nie zawsze też wybierano na cel postacie tak spektakularne i rozpoznawalne, jak były prezydent czy legendarny skrzydlaty smok. W Rzeszowie koszulkę naciągnięto na postać Jana Paskosławica, XIV-wiecznego rycerza z Podkarpacia oraz ojca polskiego bluesa Tadeusza Nalepę. W Olsztynie ubrano w ten sposób kamienne figury tak zwanych bab pruskich, obiektów starożytnych i o niepewnym znaczeniu, uznawanych jednak obecnie za symbol miasta. W Poznaniu postąpiono podobnie z latarnikiem rozpalającym gazowe lampy przy użyciu długiej tyczki, z doktorem Karolem Marcinkowskim, XIX-wiecznym lekarzem, filantropem i działaczem społecznym oraz bodącą się parą koziołków fotografowanych obowiązkowo przez szkolne wycieczki. W Białymstoku udekorowano jedną z Praczek z parku Planty, tę z nagą, lewą piersią oraz heroiczną Inkę z Wileńskiej Brygady AK. W centrum Kielc odziano czteroipółtonowego dzika Kiełka, znanego z legendy o powstaniu tego miasta.
Ostatnie doniesienia dziennikarskie mówią o prawie dwustu pomnikach w całej Polsce, którym założono białą koszulkę z nadrukowanym jednym słowem: „Konstytucja”. Stanisław Dembowski z Lublina, który dokonał tego czynu na pomniku Kaczyńskiego w Białej Podlaskiej, został – dzięki nagraniom miejskiego monitoringu – błyskawicznie ujęty przez policję. Zarzucono mu znieważenie pomnika. „Czuję się jak przestępca konstytucyjny – mówił Dembowski – A zawsze wydawało mi się, że przestępcą konstytucyjnym jest ten, kto konstytucji nie przestrzega”. Łukasz Olejnik ze Szczecina, pomysłodawca całej akcji, widzi sprawę podobnie: „Nie zrobiłem niczego złego. Lech Kaczyński szanował konstytucję, Krajową Radę Sądownictwa i Trybunał Konstytucyjny. Nie zamierzałem nikogo znieważać lub obrazić. Wręcz przeciwnie”.
Happening jest działaniem, które potrafi bardzo skutecznie obnażyć władzę i jej patos. Gdy dodatkowo wykorzystuje oręż ironii, potrafi być bezlitosny, o czym pisali choćby Michaił Bachtin i Umberto Eco. To dzięki temu ogólnopolska akcja, zainicjowana przez Komitet Obrony Demokracji, odbiła się takim echem, wprawiając rządzących w niespodziewaną dla nich nerwowość. Emocjonalna dźwignia ma prosty mechanizm: im władza bardziej napuszona, nadęta i wbita w gorset świętej powagi, tym czulsza na drwinę, która wszak nie przynależy do jej świata mentalnego.
Nie wiem, jak PiS sobie z tym poradzi. Wiem za to, że cokolwiek zrobi, jest na przegranej pozycji. Historia uczy przecież, że pewny swego i samozadowolony aparat władzy ugina się pod naciskiem krytycznej siły śmiechu. Przykłady?
Czterdzieści jeden lat temu, 1 października 1987 roku, wrocławska Pomarańczowa Alternatywa zorganizowała uliczną akcję pod hasłem „Papier toaletowy – pierwsze rozdanie”. Punktualnie o godzinie szesnastej rozpoczął się pochód prowadzony przez transparent z hasłem „Jesteśmy gotowi podetrzeć nawet rząd”. Uczestnicy happeningu rozwijali długie taśmy rzeczonego papieru i rozdawali go przechodniom. Papier toaletowy to nie konstytucja, ale członków Pomarańczowej Alternatywy bardzo szybko – tak jak dzisiaj – zatrzymywała policja. Podjęty trop doprowadził funkcjonariuszy nawet do osób, którym po prostu udało się ów towar deficytowy zakupić w sklepie i nieszczęśliwie dla siebie przechodzić obok miejsca akcji. Wyjaskrawiona głupota władzy, obawiającej się happenerów, którzy wytykali chroniczny – choć zawsze przedstawiany jako „przejściowy” – brak podstawowych środków higieny w handlu, sprawił, że dwa tygodnie później zorganizowano drugą edycję wydarzenia.
„Kto się boi papieru toaletowego?” przebiegało według zbliżonych założeń. Inna była za to reakcja władz. Spodziewający się, jak wcześniej, kompromitacji i wyśmiania, włodarze Wrocławia ściągnęli do swojego miasta papier toaletowy z wielu innych miast, gdzie był on w konsekwencji nie do kupienia. Milicja natomiast, mająca jasna wytyczne: zatrzymywać wszystkich z papierem toaletowym – wykonywała swoje zadanie sumiennie. W konsekwencji zatrzymano jeszcze większą liczbę postronnych przechodniów niż podczas pierwszego happeningu. Ówczesna władza centralna, która nie miała już legitymacji historycznej ani moralnej do rządzenia, utraciła wtedy legitymację ostatnią – powagi. Niespełna dwa lata później została zmieciona przez wybory (w których frekwencja wyniosłą ponad 60%).
Wiele, wiele lata temu odbył się inny performans. Było to w czasach, gdy z tak zwanego Nowego Świata przywożono do Europy „dzikusów” i wystawiano ich na widok publiczny. Ku uciesze gawiedzi, ale i dla zademonstrowania potęgi rządzących, którzy potrafili panować nawet nad ludami z krańca ziemi. Jednym z takich żywych okazów był mężczyzna z plemienia Mikmak, ze wschodu dzisiejszej Kanady. Zabrano go do Francji i umieszczono w specjalnym ogrodzie, razem z jeleniem. „Polecono mu wystąpić dla grona arystokratów. Miał upolować jelenia z łuku, oskórować go, ugotować i zjeść”, notowali świadkowie. Mężczyzna postąpił zgodnie z wydanymi instrukcjami: użył łuku, uśmiercił jelenia, sprawił go, przyrządził i posilił się. Reżyserowany pokaz zamknął jednak swobodną improwizacją, polegającą na tym, że „ulżył sobie na oczach wszystkich”. W tym przypadku performans polegał zatem na zrobieniu kupy – bardzo sensualnym pokazaniu nadzorcom, że Mikmak nadal jest człowiekiem, którego godność została co prawda złamana, ale nie unicestwiona.
Happeningi i performanse mają moc. Władza nie jest w stanie ich kontrolować, więc budzą jej strach i niepokój. Co ważne, to narzędzia oporu bez użycia przemocy, hołdujące ideałom pokojowego rozwiązywania konfliktów. W czasach, gdy władza boi się białych T-shirtów, warto pamiętać o sparafrazowanych słowach Wojciecha Młynarskiego; „Performujmy swoje”! Wzorców jest wiele, ich efektywność zaś poświadczona.