Nr 17/2023 Na moment

LITERATURA DO OPORU: Gdy chłopcy przejdą

Przemysław Czapliński
Społeczeństwo Literatura Cykl

Dlaczego radykalnie prawicowej Konfederacji rośnie poparcie? Dlaczego partii głoszącej program „mało państwa, mniej podatków, zero obcych” sprzyjają ludzie młodzi? Dlaczego wśród tych młodych dominują mężczyźni? Jakie będą konsekwencje ewentualnego wejścia Konfederacji do koalicji rządowej?

Pytania są na czasie. W sierpniu 2023 roku, na dwa miesiące przed wyborami parlamentarnymi, Konfederacja w sondażach ma poparcie w granicach trzynastu procent, co potencjalnie czyni z niej trzecią, po PiS i Koalicji Obywatelskiej, siłę w sejmie. Między innymi z tego względu książka Marcina Kąckiego „Chłopcy. Idą po Polskę” była więcej niż wyczekiwana. Zapowiadano ją jako reportaż insajderski – napisany w oparciu o prywatne rozmowy, odsłaniający kulisy, przedstawiający polityczny background i charakteryzujący najważniejsze postaci Konfederacji. Reportaż na ostatnią chwilę. Książkowy strzał w dziesiątkę.

Reportaż i jego cel

Jeśli pozostać przy metaforyce strzeleckiej, to książka Kąckiego jest nie tyle jak „strzał w dziesiątkę”, ile jak strzał dziesiątkujący. Zapowiadano dzieło snajperskie, a reporter wykorzystał pocisk rozpryskowy. Nie wiadomo więc, czy trafił, bo w środku tarczy zieją dziury. Książka nieudana? Nie. Przez dziury, jakie Kącki wywalił, można zobaczyć inne cele.

Tytułowi „chłopcy”, czyli konfederaci, słabo odpowiadają na pytania polityczne, mgliście wyjaśniają program Konfederacji, nie kreślą scenariuszy przyszłej koalicji z PiS-em. Czytelnik zainteresowany spójną prezentacją światopoglądu konserwatywno-neoliberalnych nacjonalistów może poczuć zawód. Ale to nie książka zawodzi: „rozwalając tarczę”, Kącki pokazał, że spójnego programu nie ma i nie było. Dopiero zrobienie tych „dziur” pozwala zobaczyć obie partie – Korwinowską i konfederacką – od strony rodzinno-środowiskowo-medialnej.

Z tej perspektywy czytani „Chłopcy” podsuwają całkiem wyraźne wnioski. Brzmią one mniej więcej tak: psychologicznym podłożem Konfederacji jest męski lęk związany z emancypacją kobiet; społeczne zaplecze (i rosnący elektorat) zapewniają partii przede wszystkim młodzi mężczyźni przybywający z prowincji do dużych miast, szukający tam autorytetu, akceptacji i wspólnoty; partia zdobywa coraz większe poparcie dzięki intensywnej komunikacji w mediach społecznościowych, wykorzystywanych zasadniczo do rozsiewania kłamstw, budzenia strachu i kanalizowania agresji.

Książka jest bogatsza od tych wniosków. Bogactwo zaś tworzą rozmowy z „ojcem”, „chłopcami” i „dziewczynami”, czyli z Korwinem, jego żonami i rówieśnikami, a także z młodymi konfederatami i ich partnerkami. Rozmowy, jak to rozmowy, bywają ciekawe i nudne. W zróżnicowanym bałaganie jedna rzecz zdumiewa: szczerość. Korwin, jego „chłopcy” i ich „dziewczyny” mówią o wszystkim: o jedynowładztwie „ojca”, konfliktach personalnych, chaosie finansowym. O egocentryzmie i erotomanii Korwina; o utracie dziewictwa (dosłownie); o nauce uczestnictwa w komunikacji masowej i rzemiośle manipulowania prawdą. Niemal nie ma takiej rzeczy, której Kąckiemu by nie wyznali.

„Może to być kompletny nonsens”

Łatwość, z jaką rozmówcy otwierają się przed Kąckim, jest reakcją na wcielenie, w jakim autor wystąpił. Kącki wystylizował się na swojaka – trochę roztropka, trochę luzaka, ale przede wszystkim „chłopaka” o podobnym do rozmówców poziomie inteligencji, podobnych zachowaniach i piwnych upodobaniach, a także podobnym trybie pomijania wątpliwości. Autor nie udaje zwolennika prawicy. Jego rozmówcy wiedzą, że ma inne poglądy, ale zakładają, że będzie ich oceniał z tego samego poziomu. Ów poziom dodatkowo umacnia zastosowana przez autora składnia – bliska improwizowanego monologu, pełna zapętleń i powtórzeń, które mają wyrażać kłopoty z wyjaśnieniem niekonsekwencji w prawicowym postępowaniu. Persona swojaka czyni reportera wiarygodnym dla konfederatów, natomiast lekko pijana składnia narracji ma służyć porozumieniu z czytelnikiem.

To podwójne uwiarygodnienie „Chłopców” wprowadza pewną zmianę w stosunku do – opartej na podobnym pomyśle wejścia w środowisko radykałów – książki Kąckiego „Białystok. Biała siła, czarna pamięć” (2015). Tamten reportaż miał charakter desantowy: Kącki pojechał do Białegostoku na kilka tygodni, a rozmówców wybierał tak, aby kompromitowali idee nacjonalistyczne. Sposób zmontowania materiałów, ironiczny dystans wobec rozmówców oraz typ portretowania zaowocowały brawurowym reportażem neokolonialnym – obrazem prowincjonalnego ludu, któremu ktoś z zewnątrz, racjonalny, reprezentujący wyższą kulturę powinien wyjaśnić świat i wskazać drogę poprawy[1]. W „Chłopcach” widać zmiany korzystne dla reportażu: kontakty trwają wiele lat, rozmówcy są zindywidualizowani i zróżnicowani (przeważa wierchuszka partyjna, ale pojawiają się też szeregowi zwolennicy), a dystans między autorem a rozmówcami jest o wiele mniejszy.

Mimo to książkę cechuje rozdwojenie. Z jednej strony Kącki wysłuchał rozmówców na tyle cierpliwie, że poznaliśmy nie tylko ich poglądy, lecz także życiowe drogi, historie rodzinne i środowisko. Ponadto autor wytrwale odwiedzał wiece partyjne, dokumentując groźną różnicę: indywidualne rozmowy są spokojne, w miarę szczere, otwarte na pytania i wątpliwości, natomiast spotkania partyjne są monologowe, doktrynerskie i agresywne. Suma spotkań i rozmów pozwala Kąckiemu przedstawić ruch społeczny, a nie tylko partię. Obraz społeczności konfederackiej nabiera pewnego zróżnicowania, dzięki czemu „Chłopcy” nie wzmacniają polskiej polaryzacji w takim stopniu, jak czynił to „Białystok”. Z drugiej strony autor nie wyrzekł się zamiaru skompromitowania Korwina i konfederatów, więc ciągnie rozmówców za język tak długo, aż sami się wykładają. Stąd wspomniane rozdwojenie na narratora-słuchacza i narratora-komentatora. Ten pierwszy jest cierpliwy, ten drugi – złośliwy. Różnica między nimi wytwarza silny podział: w dialogach Kącki oddaje głos konfederatom, co sprawia, że książkę mogliby czytać zwolennicy Konfederacji, natomiast formułowane przez narratora ironiczne komentarze odcinają książkę od prawicowego odbiorcy[2].

Cele, jakie wyznaczył swojej książce Kącki – nawiązać kontakt z członkami neoliberalnej partii i porozumieć się z demokratycznym odbiorcą – okazały się niezgodne: pierwszy zakładał zdobycie zaufania i zrozumienie rozmówców, drugi zaś (tak jak skalibrował go autor) polegał na ich ośmieszeniu. Stylistycznie oddalone od siebie są też dwa kręgi ludzkie: okołopartyjny ruch społeczny jest przedstawiany w miarę neutralnie, natomiast członkowie partii politycznej i ich ideologia są kompromitowane. Ta różnica tonacji ma niedobre konsekwencje, ponieważ utrudnia odpowiedź na kluczowe dziś pytanie: jak to się dzieje, że zwykli ludzie udzielają masowego poparcia faszyzującym liderom? Bo przecież dopiero dzięki poparciu dziarscy nacjonaliści mogą „iść po Polskę”. Tymczasem Kącki ironicznie dystansuje się wobec konfederatów, nie podejmując prób wyjaśnienia, dlaczego „zwykli” ludzie zbliżają się do neoliberałów.

To chyba mój największy problem z „Chłopcami”: autor wyostrzył brak połączeń między programem a postępkami konfederatów, między ultraprawicowcami a demokratycznym narratorem, między językiem prywatnej rozmowy a masowego spotkania. I założył, że nie ma również związku między społeczeństwem a faszyzmem.

Rozkład zasad

Mimo przesunięcia akcentów z programu politycznego na kwestie socjalno-komunikacyjne program polskiego ultraliberalizmu można na podstawie książki z grubsza zrekonstruować.

Poznajemy też historię powstania Unii Polityki Realnej (1987) i dzieje jej przemian organizacyjnych, aż do burzliwych narodzin Konfederacji (2019). W książce pojawiają się niemal wszystkie postaci ważne dla całego ruchu – od Janusza Korwin-Mikkego, Stanisława Michałkiewicza, Bartosza Jóźwiaka, aż po przywódców Konfederacji (Robert Winnicki, Krzysztof Bosak, Sławomir Mentzen, Konrad Berkowicz…). Z każdym z nich Kącki siada do rozmowy, która nie ma swojego scenariusza. Bohaterowie mogą zatem gadać do woli.

Z obfitych rozmów nie wyłania się intelektualna genealogia polskiego neoliberalizmu. Wszystko, co widzimy, to personalne przepychanki, organizacyjne przerosty, pojęciowa żonglerka. Korwin, trochę jak pan Jourdain, od postronnych ludzi dowiedział się, że ma poglądy bliskie austriackiej szkole ekonomicznej. Pozostali kształtowali swój ultrakapitalistyczny zestaw zasad na podstawie felietonów Korwina z gazety „Czas Najwyższy!”.

W trakcie rozmów prowadzonych przez Kąckiego opada więc zasłona, na której widniał napis „Poglądy polskiego konserwatywnego neoliberalizmu nacjonalistycznego”. Konfederaci nie mają poglądów – mają uprzedzenia. Nie są trzeźwymi politykami, lecz „chłopcami”, którzy tworzą wiązki naiwnych i niespójnych konceptów. Oczywiście wartością ośrodkową pozostaje „własność prywatna”, ale nawet licealista wie, że od własności prywatnej do ustroju państwa droga równie daleka, co od katolicyzmu do chrześcijaństwa. Ten niezmierzony dystans neoliberalni nacjonaliści pokonują, dodając do własności prywatnej „silną Polskę”, „Chrystusa króla”, „rodzinę jako wartość”. Pytani o konkrety, wrzucają postulaty zniesienia podatku PIT, ograniczenia migracji z krajów pozaeuropejskich, prywatyzacji szkolnictwa i kultury, dobrowolności składek emerytalnych, zniesienia akcyzy na benzynę, zakazu aborcji…

Pomysły te nigdy nie pojawiają się w komplecie ani tym bardziej w wersji spójnej. Kącki zauważa:

Nie jest łatwo rozbić na składowe i opisać struktury myśli ekonomiczno-społeczno-filozoficznej ruchu korwinistycznego. Jeśli jednak przyjrzeć się jej dokładnie, to struktura ta sugeruje, że jest antystrukturą, której idee nie tylko nie mają prawa trzymać się w całości, ale muszą się wręcz wykrwawiać w nieustannych wojnach […].

W rozmowach z korwinistami klocki ideowe wypadają i wracają w zmienionej konfiguracji, jako że niemal każdy z konfederatów ma swoją ulubioną trójkę haseł (na przykład własność prywatna + zero podatków + silna rodzina). Kącki jednak, ze względu na odgrywaną rolę „swojaka”, nie pyta konfederatów o szersze zagadnienia – obecność Polski w globalnej wymianie handlowej, demografię, rynek pracy. Nie sprawdza też, czy rozmówcy widzą sprzeczności programowe i czy wiedzą, jak pogodzić: liberalizm gospodarczy z zamknięciem granic, suwerenność państwa z bezpieczeństwem energetycznym, suwerenność państwa z obecnością obcych wojsk na terenie Polski, opuszczenie Unii Europejskiej z unijnymi dopłatami do rolnictwa, wyzerowanie podatku PIT z interwencjonizmem państwowym, „zdrowe życie” z leseferyzmem środowiskowym (konfederaci twierdzą, że w państwie bez podatków każda rodzina będzie miała dwa samochody, a każdy Polak będzie latał na wczasy tam, gdzie chce, „zostawiając taki ślad węglowy, jaki tylko chce”).

Kącki nie przyciska rozmówców ani w sprawie kłopotliwych tradycji (nacjonalizm, antysemityzm), ani w sprawie programowych sprzeczności [3]. Do nas kieruje komentarze, w których zaznacza, że konfederatów zdecydowanie silniej łączą więzi osobowe niż ideowe. Program jest jednym ze słabszych spoiw Konfederacji.

fot. CDD20 on Pixabay | coloured by CzK.pl

„Nasz klej to nienawiść do…”

Książka pokazuje, jak Konfederacja robi politykę, mając dwa (sprzeczne) poglądy. Jak przyciąga ludzi, choć wszystko, co ma do zaoferowania, dałoby się sprowadzić do przestrogi: „Biada każdemu, kogo nie stać na wolność”.

Taką politykę robi się poprzez wskazanie obcych. Korwin, zapytany o wartość wspólną ultraneoliberałów, odpowiada z rozbrajającą szczerością: „Nasz klej […] to nienawiść do socjalizmu, a jak zabraknie tego wroga, to się rozpadniemy”. W tym prostym zdaniu tkwi właściwie całe dziedzictwo Korwina, które sprowadza się do ochrony idei własności prywatnej metodą „na wspólnego wroga” (niekoniecznie jednego). W praktyce wiecowej Korwin – doprowadzając do rozpaczy pozostałych członków partii – wybierał na obiekt słownej napaści wszystko, co weszło w pole jego widzenia: kobiety, osoby z niepełnosprawnościami, bezrobotnych, narkomanów. Wszyscy oni wymagają takiej lub innej opieki, wyrównywania szans, wykładania publicznych pieniędzy, uruchamiania akcji równościowej.

Retoryczne dziedzictwo atakowania słabszych podjął i urealnił Mentzen. Odwrócił jednak proporcje, wystawiając wrogów na pierwszy plan, a wartości pochwalane zachowując w domyśle. Ponadto porzucił Korwinowską improwizację na rzecz metodyczności. Ogłoszona przez niego w 2019 roku pamiętna „piątka” brzmiała jak nowy program – wreszcie całościowy i olśniewająco prosty. Tyle że oparty wyłącznie na negacji. Program brzmiał: „Nie chcemy Żydów, homoseksualistów, aborcji, podatków i Unii Europejskiej”. Była to suma dawnych i nowych fobii. Rzeźbiła profil konfederacji jako partii męskiej (mizoginia i homofobia), nacjonalistycznej (antysemityzm, antyunijność) i ultraneoliberalnej. Z pewną przesadą można powiedzieć, że właśnie tego konfederaci nauczyli się od Korwina: partia nie musi mieć programu – wystarczy, że wskaże wrogów.

Skondensowana dawka konfederackich uprzedzeń wyłania się w książce Kąckiego powoli. Zostaje wyeksponowana późno, ale dzięki temu „Chłopcy” pozwalają zobaczyć metodę „robienia polityki” – wywoływania negatywnej społecznej energii, jednoczenia ludzi przeciwko czemuś, przywracania dumy poprzez odbieranie jej innym. Inni są groźni, bo podważają kapitalistyczną albo polską „normalność”. Poprzez ich wykluczenie konfederaci potwierdzają wartość „swojej normalności”, wyznaczają siebie na jedynego prawowitego gospodarza, potwierdzają własną zdolność do działania. Akt wskazania i wykluczenia obcych okazuje się konstytutywny: nie tyle definiuje partię, co ją stwarza, ponieważ budzi w ludziach uprzedzenia, przyciąga ich do siebie, a potem kolektywizuje fobie i je uprawomocnia. Tak stosowana agresja działa na wszystkie strony: odwraca uwagę od niekonkretnych pomysłów politycznych i zasłania dziury programowe; nadaje partii wygląd antysystemowy i ustawia zwolenników w kontrze do wszystkich „niewiernych”; skleja kolektyw i wręcza ludziom poczucie sprawczości. Wykluczamy, a więc działamy; działamy, a więc jesteśmy.

Jest to jednak sprawczość zastępcza. Polega ona przecież na wezwaniu społeczeństwa, by głosowało na polityków, którzy zamkną polskie granice, wyrzucą Żydów i homoseksualistów oraz zakażą aborcji. Konfederacja nie reaktywuje aktywności obywatelskiej, lecz zachęca swoich wyborców do przekazania jeszcze większej władzy ośrodkowi decyzyjnemu. Odsłania to kolejną sprzeczność: rzekomo antysystemowa Konfederacja posunęłaby centralizację władzy dalej, niż uczyniło to PiS. Skutkiem takiej polityki byłby ubytek wolności jednostkowej, co ultraprawica chce rekompensować agresją skierowaną ku „obcym”. Kiedy narodowi konserwatyści szczują przeciw imigrantom i wyemancypowanym kobietom, przemoc domowa staje się pochwałą tradycji, a przemoc uliczna – formą patriotyzmu.

Konfederaci, jak stwierdza Kącki, testowali rozmaite odmiany ksenofobii na forach społecznościowych. Dodajmy, że chwilę później przenieśli agresję językową z mediów społecznościowych na wiece i festyny. W ich praktykach komunikacyjnych skrywa się cząstkowe wyjaśnienie rosnącego poparcia: retoryka wiecowa Konfederacji nadaje społeczeństwu mieszaną postać partii, ruchu samopomocowego, rebelii i wielorodzinnej korporacji. Ludzie słuchający Konfederacji mogą mieć poczucie, że w swoim codziennym życiu są równocześnie uczestnikami reality show i członkami ruchu oporu, że działają na rzecz jednostki, rodziny i Polski. Taka mieszanka stwarza iluzję, że po przejęciu władzy przez partię społeczeństwo będzie nie tylko lepiej reprezentowane, lecz również zorganizowane dokładnie w taką sieć, jakiej potrzeba do kontrolowania rzeczywistości.

Kontrolowanie zaś jest konieczne, bo świat według konfederatów składa się niemal wyłącznie z zagrożeń.

„Radykalizacja młodych mężczyzn”

O tożsamości Konfederacji według Kąckiego decydują przede wszystkim męskie lęki. Wywodzą się one – jak pisze autor – z XIX-wiecznych ideałów męskości. Tamta epoka przekazała wizerunek mężczyzny panującego w domu nad kobietą i odnoszącego sukcesy na kapitalistycznym rynku, czerpiącego dumę z kolonialnych podbojów Europy i skutecznie utrzymującego wszelkie inne rasy na pozycji podporządkowanej. W dzisiejszej Europie tamten ład – oparty na wielorakiej przemocy – nie jest już możliwy. Emancypacja objęła kobiety, rasy i klasy zależne. Europa nie jest kolonialnym panem, a kapitalizm pokonał wszystkich.

W tej sytuacji, jak pisze Kącki, następuje „radykalizacja młodych mężczyzn”, którzy czują równocześnie presję ideału i ubytek potencjału. Boją się, że nie podbiją kontynentów i kobiet, i dlatego chcą władzy, aby przywrócić choć część dawnych porządków. Ze wszystkich przewag odzyskać można tylko dwie: mężczyzny nad kobietą i bogatego nad biednym (nacjonaliści dorzucą: Polaka nad obcym).

Podsuwana przez Kąckiego myśl, że polska prawica to zasadniczo grupa rekonstrukcyjna, jest mi bliska. Bliski jest mi nawet dalszy ciąg tej myśli, mówiący, że nasza prawica myli grę w Simsy z bitwą pod Grunwaldem. Kącki nie idzie aż tak daleko, choć opisuje Konfederację jako grupę zadłużoną w wieku XIX. Sądzę jednak, że jego rozmówcy podpowiadają dwa inne tropy.

Przede wszystkim książkowi „chłopcy” sprawiają wrażenie, jakby wyrośli na neoliberalnym micie lat 90. Należą do roczników 80. (Bosak – 1982; Berkowicz – 1984; Winnicki – 1985; Mentzen – 1986), więc przeżyli pierwszą dekadę nowego ustroju jako nastolatkowie. Być może zapamiętali tamto państwo jako ustrojowy ideał: zaostrzona ustawa antyaborcyjna, celowo dziurawy system podatkowy, państwo obojętne wobec trzymilionowej rzeszy bezrobotnych, self-made mani zakładający firmy od zera, fortuny rosnące w ciągu kwartału. Lata 90. mogą uchodzić za wolnościowe, zdobywcze, męskie. Nawet nieprzynależność do Unii może służyć jako argument przemawiający za rekonstrukcją tamtej wersji kapitalizmu. Czy jednak tęsknota za latami 90. ma charakter męski?

Związek między programem Konfederacji i męskością autor sygnalizuje już w tytule. Słowo „chłopcy” odniesione przez niego do dorosłych mężczyzn jest protekcjonalne – sugeruje niedorosłość, niedojrzałość, infantylizm. Portrety zawarte w książce nie potwierdzają, że jest to niedorosłość cechująca wyłącznie radykalną prawicę. Wydaje się, że ogromna część współczesnej kultury stwarza takich dziecięcych mężczyzn – przedwcześnie dorosłych, nigdy dojrzałych. Można ich znaleźć we wszystkich pokoleniach i we wszystkich opcjach politycznych. Dlatego określenie „chłopcy” nie wyjaśnia specyfiki Konfederacji.

W samej książce znaleźć można jednak inny trop. Autor naprowadza nań, używając określenia „synkowie”. O jednej z wielu prób zdetronizowania Korwina pisze tak:

[…] trzecie już chyba pokolenie synków chce ojca wyrzucić z domu. Ale dzieje się tam, w korwinistycznym domu, więcej, można nawet powiedzieć, że synki prują się po gębach niemiłosiernie, tak że pedagogika profesora Korwina-Mikkego znów bierze w łeb, bo wszystko dzieje się na oczach ojca.

Określenie jest protekcjonalne, ale mimo to podpowiada ciekawy pomysł – konfederaci to rzeczywiście „synkowie”, którzy obserwowali, jak „ojciec” przez dwadzieścia pięć lat nieustannie ponosił klęski: nie wprowadzał partii do sejmu, przegrywał wybory prezydenckie, niweczył poparcie społeczne (bo na przykład wygłaszał pochwałę pedofilii). „Synkowie” mówią więc „dość!”. I postanawiają wreszcie osiągnąć samodzielność. Chcąc stać się „ojcami”, muszą dokonać symbolicznego ojcobójstwa. Dlatego zrzucają Korwina z fotela prezesa albo zakładają partię polityczną, która marginalizuje „ojca-założyciela”. „Synkowie” sądzą przy tym, że będą od „ojca” moralnie lepsi i politycznie skuteczniejsi. Kłopot polega na tym, że wybierają drogę, która skazuje ich na naśladowanie „ojca”. Naśladowanie w wersji wzmocnionej – poprzez większą dawkę agresji wobec „obcych” i bardziej nowoczesną wersję paternalizmu wobec kobiet. Zamiast życiowej samodzielności „synkowie” staną się „ojcami” i dorobią się własnych symbolicznych „synków”, którzy będą ich legitymizować w oczach „kobiet”.

Chciałbym przez to powiedzieć, że program i specyfika działania Konfederacji wynikają z reprodukowania polskiego modelu rodziny, a nie XIX-wiecznego modelu męskości. Jest to przy tym „rodzina” wyobrażona przez konfederatów jako wzorzec relacji domowych, społecznych, gospodarczych i politycznych. Zwolennicy tego modelu sądzą, że władzę w państwie sprawuje się tak, jak w patriarchalnej rodzinie, a kapitalistyczną gospodarką zarządza tak, jak majątkiem familii. A skoro bezpieczeństwo rodziny wymaga samodzielności w prowadzeniu interesów, wobec tego państwo powinno strzec nieprzepuszczalności granic domowych, a nie zwiększać obciążenia podatkowe. Zgodnie z tym wyobraźnia polityczna polskiej alt-prawicy redukuje ekonomię do biznesów prywatnych, a społeczeństwo do zbioru przedsiębiorczych jednostek.

Dopóki istnieją rodziny, które postrzegają państwo jako niesprawiedliwego albo niegospodarnego poborcę podatków, poparcie dla Konfederacji będzie rosnąć.

„Przez Europę przechodzi fala neofaszyzmu”

Autor kończy swoją książkę katastroficznie, ostrzegając, że Konfederacja należy do neofaszystowskiej fali, która wzbiera w Europie i USA[4]. Czy należy się bać, że fala podniesie więcej łodzi?

Sądzę, że należy, ale w mniejszym stopniu dlatego, że Konfederacja jest partią neofaszystowską, w większym zaś dlatego, że chcą na nią głosować zwykli ludzie. Sympatycy Konfederacji to młode i średnie pokolenie, ludzie średnio i dobrze wykształceni, ze średnimi perspektywami rynkowymi, posiadający rodziny. Potrafią oni połączyć jakimś dziwnym ściegiem niespójny program partii z własną codziennością. Kącki ostrzega, że partyjni liderzy mają faszystowskie poglądy, ale nie zauważa, że poparcia udziela im polska normalność.

Od początku lat 90. w polskiej debacie publicznej powraca zdanie Theodora Adorna, że kapitalizm prowadzi do faszyzmu. Ale książka Kąckiego nakazuje to zdanie odwrócić: konfederatom chodzi o faszyzm, który doprowadzi do kapitalizmu. U podstaw tego dążenia znajduje się myśl, że istnieje coś takiego jak „kapitalizm bez wypaczeń”, kapitalizm czysty, kapitalizm sam w sobie – rodzaj ustroju politycznego, który składa się wyłącznie z relacji gospodarczych. Byłby to kapitalizm wolny od praw obywatelskich i socjalnych, niezależny od państwa i społeczeństwa, osobny względem natury i kultury. Taki kapitalizm można sobie wyobrazić jako sferę czystych możliwości stwarzanych dla pracowitego, zaradnego, samodzielnego człowieka. Jest tylko on, praca i jej wytwór. Uczciwe państwo nie powinno nakładać podatków na takiego człowieka przedsiębiorczego. Właśnie w imię czystej sfery kapitału zwykli przedsiębiorcy – uczciwi i pracowici – gotowi są poprzeć Konfederację. Konfederacja mówi im, że mają prawo do większej wolności, bo dzięki niej zyskają większy kapitał, i że mają prawo do większego kapitału, bo to da im więcej wolności. Oni zaś zdają się akceptować fakt, że dojście do kapitalistycznej wolności wymaga rządów autorytarnych. Ich celem nie jest faszyzm, lecz gospodarka, która pozwoli każdemu zabiegać o swoje. W rezultacie neofaszystowska Konfederacja może wejść do parlamentu, ponieważ poprą ją ludzie, którzy faszyzmu wcale nie chcą. Połączą po prostu to, co Kącki uznał za osobne.

Autor zapomniał też dodać, że ewentualne doprowadzenie do pełnej faszyzacji naszego systemu politycznego nie będzie takie trudne. Wiele już przecież zrobiono: aborcja zakazana, mur na granicy wschodniej postawiony, świeckie państwo skolonizowane przez Kościół katolicki, wola narodu ponad prawem, konstytucja wielokrotnie naruszona, antyimigranckość wprowadzona do dyskursu publicznego. Kącki ostrzega, że „chłopcy idą”. Idą, zgoda. Ale idą, bo mają po czym. Idą, bo droga ubita. Zbudowali ją dorośli poprzednicy „chłopców”.

 

Marcin Kącki, „Chłopcy. Idą po Polskę”
Znak Literanova
Kraków 2023

LITERATURA DO OPORU

Szukam literatury, która stawia się światu. Zbuntowanej, krytycznej, nieprzejednanej. W jej tyradach i bluzgach, w precyzyjnych cięciach i nieporadnych oskarżeniach, w zdaniach prostych i pokręconych skrywają się ciekawe – ciekawsze niż w socjologii czy politologii - pomysły dotyczące naszego świata. Ale ta mieszanina bełkotu i konkretu, te literackie skręty i niejasności sprawiają, że tekst, stawiając opór światu, stawia również opór rozumieniu. Gniew łączy się tu z nadmiarem słów, a bunt przeciw rzeczywistości z językową gmatwaniną. Takie właśnie teksty postaram się wybierać do niniejszego cyklu.


Przypisy:
[1] Tendencyjność tego (pod wieloma względami ciekawego) reportażu widać wyraźnie na tle książki Arlie Russell Hochschild „Obcy we własnym kraju. Gniew i żal amerykańskiej prawicy” (oryginał: 2016; wydanie polskie: 2017) opartej na identycznym pomyśle przeprowadzenia rozmów z ludźmi mającymi poglądy polityczne przeciwne do poglądów autorki. Książka Hochschild okazała się wiarygodna dla rozmówców – autorka przed publikacją pokazała im maszynopis i uzyskała od nich akceptację! Równie ważny był rezultat poznawczy: Hochschild nie tylko przedstawiła wiarygodny obraz mieszkańców Południa, lecz zaproponowała (szybko podchwyconą w socjologii) kategorię deep story (głębokiej historii). Określenie to oznacza „historię opowiadaną przez uczucia językiem symboli”; głęboka historia nie skupia się na faktach, natomiast mówi, jak rzeczywistość jest odczuwana. Głęboka historia modeluje działania, ponieważ z niej „biorą się moralne osądy, jakich dokonują ludzie, i wątpliwości, jakie czują”. Autorka uznała, że głęboka historia pozwala skonfliktowanym grupom zrobić krok w tył dla poznania „subiektywnego pryzmatu”, przez który druga strona patrzy na świat (a także dla ewentualnego przeanalizowania własnej deep story).
[2] Dla przykładu: autor wprowadził do książki liczne anegdoty opowiadane przez Korwina i opatrzył je komentarzem: „Tam, gdzie używam słowa »ANEGDOTA«, należy założyć, że Janusz Korwin-Mikke może w tym miejscu mówić prawdę, ale i może to być kompletny nonsens, który nie ma pokrycia w faktach lub dowodach naukowych. A że lubi stosować anegdoty do ubarwienia wywodu lub podkreślenia jego wagi, to wstawiam je dla zobrazowania mechanizmu”.
[3] Lojalnie trzeba zaznaczyć, że niespójności programowe nie obciążają wyłącznie Konfederacji. Opublikowany niedawno raport Przemysława Sadury i Sławomira Sierakowskiego „Społeczeństwo populistów” zaczyna się pod tym względem symptomatycznie: „Dla socjologa Prawo i Sprawiedliwość jest najciekawszą partią, jaką mieliśmy w polskiej historii. Potrafi regularnie bić rekordy popularności, mając najbardziej niepopularnych liderów. Być prawicowe i lewicowe jednocześnie. Zwyciężać, ale dalej uważać się za ofiarę, nie tylko opozycji, ale także Rosji, Niemiec, Unii Europejskiej, a zdarza się, że i najważniejszego sojusznika – Stanów Zjednoczonych. Przejąć dwie z czterech ogólnopolskich stacji telewizyjnych i jedną z dwóch informacyjnych, 15-miliardową subwencję i abonament, ale stale głosić, że jest dyskryminowane w mediach. Potrafi, obniżając podatki, podwyższać wydatki. Zadłużając się, obniżać deficyt. Zalewając kraj pieniędzmi, walczyć z inflacją. […] Sprzeczności? To właśnie dzięki nim, a nie mimo ich PiS zdał wielokrotnie najważniejszy egzamin w demokracji – ten wyborczy, pozostawiając najtęższe umysły ekonomiczne, prawnicze i politologiczne, a pewnie i medyczne w chronicznym szoku”.
[4] Zob. Sebastian Łupak, „Skonfederowani chłopcy. Wywiad z Marcinem Kąckim”, wp.magazyn, 12.07.2023: „Francja – Marie Le Pen i jej ukryty faszyzm, Włochy – Bracia Włosi, którzy z nostalgią zerkają na historię Mussoliniego; Wielka Brytania – Brexit oparty na rasizmie i ksenofobii; wyedukowana i bogata Szwecja głosuje coraz chętniej na ksenofobicznych Szwedzkich Demokratów, a w Finlandii dochodzą do głosu byli politycy Partii Finów zafascynowani faszyzmem. W Niemczech ultra-ksenofobiczna AfD ma 18 procent i właśnie jej polityk zdobył dla partii pierwsze stanowisko burmistrza”.