Nr 13/2025 Na teraz

Iluzja perfekcji

Kamil Bujny
Teatr

Podobno zespół aktorski Wrocławskiego Teatru Pantomimy im. Henryka Tomaszewskiego podczas którejś z prób wyznał dyrektorce, że „chce Igi Świątek”. Agnieszka Charkot – niezaskoczona – odpowiedziała: „Mamy Igę Świątek w domu”. Miała na myśli Karolinę Pewińską, młodą, pracującą w zespole od 2023 roku aktorkę, nagrodzoną Arlekinem w kategorii debiut za rolę w spektaklu „Niepokój przychodzi o zmierzchu” w reżyserii Małgorzaty Wdowik. Rekonstruuję znanego mema nie dlatego, że go szczególnie lubię, ale dlatego, że dobrze oddaje formułę spektaklu: Cezary Tomaszewski we współpracy z artystami wrocławskiej Pantomimy odtworzył historyczny już mecz Igi Świątek i Naomi Osaki drugiej rundy turnieju Rolanda-Garrosa z 2024 roku. Zrekonstruowane w przestrzeni Centrum Sztuk Performatywnych wydarzenie zmieniło swój pierwotny charakter: ważniejszy od walki o wynik stał się sam przebieg starcia, sportowa technika obu tenisistek ustąpiła estetyce ich ruchów, a ważniejsze od kątów odbicia piłki okazały się ruchy wyobraźni. Nie zmieniły się za to czas trwania rozgrywki (bez mała trzy godziny), styl charakteryzujący grę Świątek i Osaki oraz reakcje publiczności gotowej zwątpić, że Polka ma szansę wygrać.

„French Open” rozpoczyna się już w teatralnym foyer, gdzie – przynajmniej w dniu premiery – emocje i oczekiwania przypominały nastrój panujący w całym kraju przed pierwszym wielkoszlemowym finałem Świątek (także na Rolandzie-Garrosie, 2020). Nadzieja mieszała się z niepewnością: co zobaczymy? Czy to może się udać? Jaka będzie taktyka? Kto może to przegrać? Pomiędzy pytaniami dotyczącymi zarówno samego meczu, jak i strategii artystycznych wykorzystanych przez twórców i twórczynie, pojawiały się zapewne też takie, czy w ogóle warto się tym wszystkim przejmować. Zniecierpliwiona publiczność, zmęczona upałem, podzieliła się na dwie grupy. Osoby zdystansowane biernie obserwowały rozgrywające się wokół wydarzenia, podczas gdy inne ochoczo się włączały w działania proponowane przez teatr. Wielu z niekrytą ekscytacją pobierało pomarańczowe flagi z nazwiskiem którejś z tenisistek oraz malowało na policzkach narodowe barwy. Najbardziej odważni robili sobie zdjęcia z pucharami albo zasiadali na miejscu komentatora sportowego (Kuba Pewiński), który niebawem zaczął zapowiadać mecz – przedstawiał obie zawodniczki, opowiadał o randze ich starcia oraz przybliżał związki tenisa z kapitałem. Gdy sportowe obrzędy towarzyszące wreszcie się dokonały i weszliśmy do sali teatralnej, zobaczyliśmy nie tylko pomarańczowy kort, lecz także widownię przypominającą sportowe trybuny.

Po chwili pojawiły się tenisistki. Obie zostały przywitane gromkim aplauzem, choć Polka – wiadomo – większym. Świątek i Osaka (Agnieszka Dziewa), po rzuceniu monety przez sędzinę (Agnieszka Kulińska), wylosowały strony kortu i zdecydowały o kolejności serwisu. Zaczęła Japonka. Gra miała charakter fantomowy – aktorki nie odbijały piłki, lecz jedynie markowały jej uderzenia. Wydawały się przy tym skupione i zdeterminowane, a w miarę upływu czasu coraz bardziej zmęczone. Wrażenie realności ich starcia umacniały nanoszone przez realizatorów w odpowiednich momentach dźwięki uderzeń piłki (nie zawsze idealnie zsynchronizowane z akcją) oraz reakcje publiczności, która śledziła jej fantazmatyczny lot.

Długo się wydawało, że Osaka wygra ten pojedynek – rywalka oddała jej inicjatywę po tym, jak wygrała tie-break ciasnego pierwszego seta. Przez cały set drugi i sporą część trzeciego Świątek była w defensywie. Przegrywała. Broniła piłki meczowej. Widzowie oglądający wcześniej prawdziwy mecz mogli go sobie przypomnieć: twórcy i twórczynie, jak zapewnia teatr, starali się bardzo dokładnie zrekonstruować przebieg pojedynku. Ruchy obu aktorek (m.in. technika i miejsce serwisów, chwyt rakiety, ułożenie ciała) wiernie naśladują oryginalne zachowania tenisistek. Pierwsze minuty przedstawienia to czas ekscytacji: widzowie zagrzewają zawodniczki do walki, wymachują flagami, klaszczą i wykrzykują (zgodnie z etykietą tenisową powinni to robić w przerwach między rozgrywanymi punktami) słowa wsparcia. Do działania motywują ich – także obecni na widowni – aktor i aktorka Pantomimy (Agnieszka Charkot, Jan Kochanowski), którzy grają role kibiców i najgłośniej ze wszystkich wiwatują lub buczą. Gra toczy się dalej. Pomiędzy setami zespół sędziowski (Kulińska, Eloy Moreno Gallego, Krzysztof Szczepańczyk) próbuje aktywizować publiczność, zachęcając do tańczenia samby. Niektórzy wychodzą w tym czasie do foyer, gdzie można kupić popcorn i reklamowany przez Świątek napój izotoniczny. Wielu – najpewniej w obawie przed tym, że dalsza część przedstawienia nadal podporządkowana będzie wiernemu odtworzeniu gry tenisistek – już nie wraca. Zapał pozostałych wyraźnie się zmniejsza.

Tymczasem w kolejnych częściach, determinowanych dynamiką i logiką gry (podziałem na punkty, gemy, sety oraz zmianą stron, wymianą piłek itp.), dochodzi do przewartościowań – clou meczu, czyli rywalizacja Świątek i Osaki o awans do dalszej fazy turnieju, schodzi na dalszy plan, a akcent zostaje przeniesiony na emocje tenisistek oraz nastroje kibiców. Im gorzej idzie Polce (w trzecim secie przegrywała 2:5, w ósmym gemie było już 0:30, a przy 15:40 broniła serii piłek meczowych), tym wyraźniejsze jest zwątpienie komentatora w zwycięski potencjał naszej mistrzyni. Jego uwagi, coraz częściej wywołujące śmiech na sali, zaczęły wykraczać poza refleksje dotyczące techniki gry, skupiając się na bezlitosnej krytyce Świątek. Mówi o spadku jej formy oraz zmniejszających się szansach na wygraną.

Próbą przełamania monotonnego przebiegu spektaklu przez zespół jego twórców jest rzucana na surową ceglaną ścianę projekcja obrazu z kamery „wyłapującej” pojedynczych widzów, których – dla żartu, zgodnie z powierzchownym podobieństwem – porównywano z popularnymi postaciami (od Magdy Gessler po Jerzego Grotowskiego). Kamera łączy też w pary niekoniecznie znające się osoby, które – nie zważając na ewentualne sprzeciwy – zachęca się do pocałunku. Trwa to naprawdę długo (bez mała cały set) i skutecznie odwraca uwagę odbiorców od zmagań tenisistek. Zamiast na grze skupiamy się na tym, kogo (i czy aby na pewno nie nas) wskazała kamera. Wielu zajada popcorn albo obserwuje ubraną w różowy dres Charkot, która przemieszcza się po widowni, poszukując najlepszego miejsca na selfie.

Po kolejnej przerwie i sambie Tomaszewski i Iga Gańczarczyk (scenariusz i dramaturgia rekonstrukcji) zaplanowali ponowną zmianę akcentów. Coraz wyraźniej wybrzmiewające w tle dźwięki uderzeń serca budują atmosferę niepokoju (muzyka: Oktawia Pączkowska). Światło (Jędrzej Jęcikowski) zmienia się z białego na niebieskie, dochodzą stroboskopy i inne efekty specjalne, co wpływa na odbieraną barwę kortu, zmieniającą się z pomarańczowej na ciemnoniebieską (tylko miejsca, w które „uderza” piłka, punktowo oświetlone błyskiem białego reflektora, rozświetlają się na pomarańczowo). Nad sceną coraz częściej prezentowane są partie tekstu, dotąd pojawiające się jedynie sporadycznie. Opisując domniemane myśli obu tenisistek, dotyczą przede wszystkim ich strategii i analiz popełnianych przez nie błędów.

fot. Natalia Kabanow | materiały Wrocławskiego Teatru Pantomimy

W ten sposób – chociaż Świątek i Osaka przez prawie całe przedstawienie (poza pomeczowym wywiadem, w trakcie którego Polka mówi o niełatwym zwycięstwie, meczu i głośnej publiczności) nie wypowiadają ani jednego zdania – mamy szansę na poznanie tych bohaterek. Zyskujemy wgląd w ich projektowane życie wewnętrzne, niepokoje, obawy i plany. Z dwóch prowadzonych równolegle narracji, wyświetlanych na tylnej ścianie, dowiadujemy się, jak bardzo wyczerpane są zawodniczki, że mają dość ciągłej presji (tu warto zaznaczyć, że w rzeczywistości obie tenisistki znane są z tego, iż dużo mówią o zdrowiu psychicznym i zwracają uwagę na to, jak odbija się na nim presja generowana przez system rankingowy) i że czują się „jak chomik w kołowrotku”. W pewnym momencie Osaka jest bliska rezygnacji, a Świątek myśli, by „dać upust frustracji i pierdolnąć piłką o ziemię”. Tenisistki próbują zmotywować zmęczone ciała autoperswazją, jednak nie przychodzi im to łatwo. Gubią sens swoich działań. Tracą orientację, po co i dla kogo walczą – dla siebie czy dla tych, którzy pokładają w nich nadzieję? W świadomości Polki coraz częściej pojawiają się idylliczne obrazy „normalnego” życia, które – jak się wydaje – pozostają poza zasięgiem każdej zawodowej sportsmenki. Zawodniczka nie chce być narodową maskotką, ale wie, że nie uniknie już tego losu.

W kulminacyjnym momencie tekstowych projekcji wewnętrznych monologów obu tenisistek jest tak wiele i następują po sobie tak szybko, że tracimy orientację – nie wiemy, do której z zawodniczek należy dana kwestia, nie nadążamy z ich lekturą i przyswajaniem. W pewnej chwili zdałem sobie sprawę, że od dłuższego czasu nie obserwuję meczu (który przecież wchodził w decydującą fazę), próbując poskładać różne, symultanicznie prowadzone poziomy prezentacji: czytając kolejne myśli tenisistek, wsłuchując się w głos komentatora, przez cały czas ze swadą relacjonującego przebieg spotkania, będąc rozpraszany przez coraz głośniej zachowujących się aktorów-kibiców i obserwując wychodzących po popcorn widzów. Uwagę publiczności zakłócają też, wybrzmiewające pod koniec spektaklu, informacje techniczne, które – o czym wcześniej nie wiedzieliśmy – performerki słyszały przez cały spektakl. W ten sposób wskazywane były miejsca sceny/kortu, w których powinni znajdować się aktor lub aktorka (Pewińska, Dziewa i Gallego), by wiernie oddać przebieg meczu. Wpisanie tych komunikatów w scenariusz przedstawienia nie tylko rozbudowuje jego fonosferę i wyznacza kolejny symultaniczny poziom narracji, lecz także demaskuje teatralność prezentacji – „wydobywa” ruchy Świątek/Pewińskiej i Osaki/Dziewy z przestrzeni sportu i realności, by przenieść je w umowny obszar sztuki. To, co w sposobie gry tenisistek wydaje się naturalne i spontaniczne, a w rzeczywistości wynika z obranej taktyki i ekonomizacji działań, w przypadku aktorek zostało podporządkowane efektowi artystycznemu – sportowa skuteczność ustąpiła mimetyczności.

Ten niepozorny gest ujawnienia technicznego aspektu pokazu uświadomił mi, że stawką „French Open” jest nie tyle rekonstrukcja meczu służąca jego ponownemu emocjonalnemu czy kibicowskiemu przeżyciu (czy to w ogóle możliwe?), ile refleksja nad konsekwencjami odtwarzania rzeczywistości w teatrze i nad sposobami jej modelowania poza nim. Dlaczego od samego początku bardziej kibicujemy Świątek niż Osace? Jakie znaczenie ma narodowość w kontekście meczu, który rozgrywany jest „na niby” – w teatrze? Czy dajemy wiarę słowom komentatora ujawniającego swoje – coraz gorsze – nastawienie do polskiej tenisistki? Czy nas także rozczarowuje jej gra? Czy to rozczarowanie dotyczy również postaci teatralnej? Czy w zawodniczkach potrafimy dostrzec ludzi mogących przeżywać chwile zwątpienia i słabości, czy też postrzegamy je niczym maszyny, od których wymagamy tylko wygrywania kolejnych turniejów? Dlaczego po spektaklu lepiej pamiętam postać Świątek niż Osaki? Dlaczego tak wiele osób wychodzi po pierwszym secie? Czy odtwarzając czyjś ruch w odpowiednim kontekście, można poznać emocje osoby, która pierwotnie go wykonywała? Czy w teatrze można sprowokować wydzielanie adrenaliny w ciałach aktorów? Czy nieinteresujący się tenisem odbiorcy stracą coś, czy zyskają, oglądając rekonstrukcję, a nie mecz? Wiele tego typu pytań, dotyczących głównie fenomenu i ontologii sztuki, pobrzmiewało w moich myślach podczas oglądania spektaklu Tomaszewskiego.

W repertuarze wrocławskiej Pantomimy „French Open” zdaje się plasować pomiędzy „Symfonią alpejską” Tomaszewskiego i „Czyż nie dobija się koni?” Radosława Rychcika. Podobnie jak pierwszy z nich jest próbą uchwycenia psychiki sportowca w obliczu niebezpieczeństwa (w „Symfonii…” dotyczyło to wypraw wysokogórskich Wandy Rutkiewicz), z drugim łączy go fizyczna eksploatacja aktorów i aktorek. Sama technika pantomimy traktowana jest tu jednak inaczej, zgodnie z jej prymarnym znaczeniem: panto („wszystko”) + mimos („naśladowca”). Ruch staje się doskonałym narzędziem performatywnego powtarzania określonych sytuacji. We „French Open” nie jest znakiem określonej estetyki – nie służy wizualnej ekspresji czy dowartościowywaniu samego gestu. Nie jest też w żaden sposób widowiskowy czy stematyzowany. Wręcz przeciwnie – żeby widz uwierzył w realność meczu, jego warsztat został ukryty. Oglądając zmagania bohaterek, zapominamy, że aktorki nie działają spontanicznie, lecz korzystają z wypracowanych schematów. Pewińska i Dziewa wykazują się dużą sprawnością i godną podziwu kondycją (przez ponad trzy godziny pozostają w ciągłym ruchu). Dokładność naśladowania zachowań Świątek oraz Osaki dowodzi, że aktorki poświęciły wiele czasu na poznanie i przestudiowanie stylu gry swoich postaci, dzięki czemu prezentują imponującą pewność siebie.

Podobnie jak w spektaklu o najsłynniejszej polskiej alpinistce, Tomaszewski skupił się na psychice sportsmenek. Dążył do ukazania amplitudy przeżywanych przez nie emocji, niepokojów i lęków zdolnych zdjąć z ich postaci aurę mechanicznego profesjonalizmu. Kluczowy dla wymowy „French Open” okazuje się ostatni wspomniany aspekt, który uwzględniony został najwyraźniej w części zamykającej przedstawienie. Świątek i Osaka, dwie znane na całym świecie tenisistki, nie zostały ukazane jako niezłomne maszyny do wygrywania (ta metafora wielokrotnie powraca w ich monologach wewnętrznych), lecz jako młode kobiety, które czasem nie są pewne własnej wartości. Reżyser z dramaturżką bardzo zręcznie operują różnymi dyskursami i narracjami wpływającymi na nasze postrzeganie postaci. W zależności od prezentowanej sytuacji bohaterki ukazują rozmaite swoje oblicza – widzimy je przez pryzmat własnych oczekiwań, opinii komentatorów, medialnych wizerunków, reakcji kibiców, a także sukcesów, porażek i memów o „gówniarze z paletką”. Prawda o realnej osobie i jej życiu rzadko ma szansę dojść tu do głosu. Ale czego innego można było się spodziewać w teatrze – przecież tworzy on tylko kolejne iluzje, nawet jeśli zapisane są w precyzyjnie poprowadzonej, choreograficznej partyturze.

„French Open”

reżyseria: Cezary Tomaszewski
scenariusz i dramaturgia rekonstrukcji w oparciu o dostępne materiały medialne: Iga Gańczarczyk

muzyka: Oktawia Pączkowska
światło: Jędrzej Jęcikowski
wideo: Jakub Kotynia

Wrocławski Teatr Pantomimy im. Henryka Tomaszewskiego
Centrum Sztuk Performatywnych PIEKARNIA
premiera: 31 maja 2025