Archiwum
25.11.2015

Z Budapesztu widok jest

Kuba Wojtaszczyk
Felieton

Nigdy nie darzyłem Poznania szczególnym uznaniem. Chociaż może w trakcie studiów odczuwanie miasta wyglądało inaczej, wiadomo – duża przestrzeń, nowi ludzie, Muza za rogiem, Arsenał w Starym Rynku, to podstawy. Stosunkowo szybko jednak w mojej głowie Poznań mentalnie podupadł, znana mi (i niegdyś mamiąca mnie) tkanka miejska wyświechtała się tak bardzo, że zacząłem dostrzegać podszewkę, a tam cuda na kiju z prezydentem Grobelnym na czubku, a dokładnie na kolanach przed lokalnym klerem. Prywatne galerie sztuki jak ptaki uciekły za morze (właściwie do Warszawy, ale z punktu widzenia Poznania równie dobrze mogłyby wyemigrować, dajmy na to, do Tokio), razem ze sobą zabierając kolejnych poznaniaków zniesmaczonych antykulturalną polityką prezydenta G., który hołubił głównie miejsca pokroju Muzeum Narodowego i jego zombie-oddziały (pamiętacie ten figiel dyrekcji Narodowego, sprzeciwiającej się Pasażowi Kultury, który podobno odstrasza odwiedzających Wielkopolskiego Muzeum Wojskowego? Ha, ha, ha!). Wisienką na poznańskim torcie, tak znakomitym jak znakomite jest zagospodarowanie ulicy Święty Marcin, była OCZYWIŚCIE draka z Arsenałem. Galerię Miejską darzyłem ogromnym sentymentem (pierwsze staże – nie, nie tylko bezpłatne, poza tym to Zofia Starikiewicz, Karolina Sikorska, Ania Czaban i Magda Popławska pokazały mi, jak wygląda gra zwana „sztuką najnowszą dotowaną ze środków publicznych”). Sorry, Polsko, ale konserwatywny Arsenał prowadzony przez Piotra Bernatowicza jest wyłącznie karykaturą dawnej instytucji. Nadmienię jeszcze, że wyżej wymienione ohydki to tylko wierzchołek góry lodowej. Przecież należałoby również dodać sławetne odwołanie „Golgoty Picnic” (shame, shame, shame!).

Przyszła jednak zmiana. Przyszła i odmieniła oblicze ziemi. Nie, no żartuję, ale wybór nowego prezydenta, który ma nie tylko normalne podejście do polityki miejskiej, lecz także dobrze prezentuje się wizualnie, jest dla Poznania strzałem w dziesiątkę. Cieszyłem się, kiedy pojawił się Jacek Jaśkowiak, nadal się cieszę, lecz nie od razu dostrzegłem przemiany zachodzące w mieście. Rozmyślaniu sprzyja odosobnienie, najlepiej na wyjeździe. Oczywiście tęsknota wykoślawia chłodny osąd realnej sytuacji, ale zważywszy, że ciągle podchodzę do Poznania z dystansem, raczej nie rozpędzę się w peanach, a tylko wskażę jasne, według mnie, strony „nowej” stolicy Wielkopolski. Zacznijmy więc.

Siedząc już trzeci miesiąc w Budapeszcie, doszedłem do wniosku, że pierwszym dla mnie promykiem nadziei była ósma edycja Spotkań Teatralnych, zatytułowana „One” w Teatrze Polskim. Chodzi mi nie tyle o same spektakle, ile o debatę „Erotyka Kobiet”, w której wzięły udział Alicja Długołęcka, Inga Iwasiów i Joanna Krakowska w towarzystwie prowadzących: Iwony Chmury-Rutkowskiej i Agnieszki Gajewskiej. Panel wyborny, merytoryczny, często zabawny, zaskakujący… Ale dlaczego właśnie to wydarzenie, przecież podobnych wybornych, merytorycznych spotkań jest w mieście wiele? Otóż z prostego względu – w momencie, gdy na UAM-owskie Gender Studies chętnych brak (tak, kościelno-rządowa nagonka zrobiła swoje), uczestniczki „Erotyki…” pokazały, że gendery są nieodzowne do funkcjonowania we współczesnym świecie, przypomniały, jak prężnie działa poznańskie środowisko feministycznie, mimo, mam nadzieję, przejściowych kłopotów.

À propos Kościoła: „Jacek Jaśkowiak jest pierwszym włodarzem dużego miasta, który ujawnia roszczenia instytucji kościelnych” – pisała „Gazeta Wyborcza”. Czyż to nie brzmi wspaniale? Mało tego, prezydent popiera przyjęcie uchodźców i wędruje ulicami Poznania z gejami, lesbijkami i wszystkimi innymi osobami, którym tolerancja nie kojarzy się z tłuczeniem ludzi po mordzie. Marsz Równości, bo o nim mowa, odbywa się w Poznaniu corocznie, ale to pierwsza edycja, którą zorganizowała Grupa Stonewall, kolejna nowa inicjatywa w mieście. W tym samym marszu, ramię w ramię z prezydentem, idzie Maciej Nowak, czyli nowy dyrektor artystyczny Teatru Polskiego. Powołanie Nowaka to zdecydowanie kolejny ważny krok dla miasta.

Wracając do kultury: CK Zamek działa bardzo prężnie i jest ostatnią w Poznaniu instytucją, która za dotacje promuje sztukę (nie tylko plastyczną) na wysokim poziomie. Dlatego też ogłoszenie nagród imienia Mickiewicza i Barańczaka dla literatów jawi się jako ciekawe dopełnienie działalności Zamku. Jak grom z jasnego nieba pojawił się również Festiwal Kryminału Granda, który jest świętem też, a może przede wszystkim, naszych lokalnych kryminalistek i kryminalistów, a mamy ich sporo. Kryminał do niedawna mieszany z błotem, traktowany jako popłuczyna PRAWDZIWEJ literatury, w końcu znalazł się na godnym miejscu.

Dlatego też siedząc w Budapeszcie, cieszę się na powrót, bo jest do czego wracać. Oczywiście pozostaje kwestia Arsenału, który po wyborze Bernatowicza stał się dla mnie smutnym kuriozum, pomnikiem upadku polityki kulturalnej Poznania. Jednak i na tym poletku coś zaczyna się ruszać. Głosy krytyki pod adresem instytucji płyną chociażby od Izy Kowalczyk, dziewczyn z blogu Hasztag Krytyka czy Marii Ancukiewicz. Praca dyplomowa tej ostatniej została nominowana do konkursu imienia Marii Dokowicz i miała być wystawiona właśnie w przestrzeni Arsenału. Co zrobiła Ancukiewicz? Zrezygnowała z udziału w wystawie, czym zaprotestowała przeciwko językowi nienawiści, którym posługuje się galeria kierowana przez Bernatowicza, co uwydatnione zostało na wystawie „Strategie buntu”. Ancukiewicz należą się wielkie brawa za tak odważną decyzję!

Większość opisanych wydarzeń zdarzyła się przed feralnym dwudziestym piątym października. I może faktycznie był to tylko łabędzi śpiew zaczątków zmiany polityki kulturalnej miasta, a teraz nastąpi arsenalizacja; a ci, co są jej przeciwni, będą oglądać wartościową sztukę w necie lub w Berlinie. A może jednak nie. Dostaliśmy niezły materiał, z którego da się w przyszłości stworzyć miasto prężnie działające pod względem kulturalnym, z bogatszą, mniej prowincjonalną ofertą. Pewnie to zadanie będzie teraz trudniejsze, narażone na mniejsze (lub nawet zerowe) dofinansowania. Mamy przed sobą cztery ciężkie lata, ale przecież razem damy radę. Po prostu, jak napisał Franek Sterczewski w swoim felietonie, róbmy swoje.

 

Fot. Kamila Kobierzyńska

alt