Archiwum
20.07.2016

Wolność is coming

Kuba Wojtaszczyk
Felieton

Wszystko zaczęło się od słów: „Hasta la vista, baby”, które wykrzyknął, wsiadając do furgonetki, dostawca jednego z dyskontów. Wykrzyknął je w powietrze, a może do mnie, sam nie wiedziałem, jednak w wyobraźni widziałem mężczyznę, po wykonanej robocie prującego pustą, popękaną asfaltówką w kierunku zachodzącego słońca (nieważne, czy Schwarzenegger tak zrobił, naprawdę). „Ach, te hollywoodzkie klisze”, pomyślałem. Szukałem wtedy tematu na ten felieton i stwierdziłem, że WOLNOŚĆ to dobry wybór.

Tyle się ostatnio o niej mówi, że zagrożona, że niezagrożona, że wolność tylko narodowa, patriotyczna, że brytyjska, że polska, że unijna, że katolicka, że taka i owaka. Wtedy, gdy wspomniany dostawca grał akurat w „Terminatorze 2”, wybierałem się do Gdańska na spotkanie autorskie, co powitałem z entuzjazmem, bo Pomorze przecież wybitnie kojarzy się z dążeniem do wolności. Już we wcześniejszych planach miałem odwiedzenie Europejskiego Centrum Solidarności, a prezentowana tam wystawa teraz nabrała dla mnie dodatkowego sensu.

Obejrzałem, zresztą świetną, ekspozycję, jednak za każdym rogiem – wręcz paranoicznie – spodziewałem się spotkać, na chama doklejone, wydrukowane 1:1 wizerunki Kaczyńskiego (Prezes na żółtym samochodziku, na którym pierwotnie perorował Wałęsa, Prezes przy maszynie odbijającej karty, Prezes jako więzień polityczny, przewożony w starze MO, Prezes w sali o JPII, Prezes na okładkach zagranicznych periodyków z lat 80. itp.). Historia nam się zmienia, winter is coming. Na szczęście Prezesa nie zastałem, dzięki temu niezachwiane zostało me swobodne przemieszczanie się pomiędzy ważnymi wydarzeniami kraju nad Wisłą, jak na przyklad demonstracje i strajki w 1956, 1968, 1976 roku. I mówię sobie: „Kuba, napisz o tym”, ale po obchodach sześćdziesięciolecia poznańskiego czerwca ’56, gdy gwizdy, przekleństwa, zakłócenia i Bóg wie, co jeszcze, wzięły górę nad – bądź co bądź – superważną rocznicą, powiedziałem sobie: dość. Naprawdę już mnie mało obchodzi, czy to zawiniła dresiarnia i prawicowcy, drąc japę: „TW Bolek”, a do Jaśkowiaka: „Wypierdalaj”, czy poznaniacy z konstytucją w rękach namawiający Dudę, by jednak poszedł po rozum do głowy i odciął marionetkowe sznureczki, czy jednak – jak mniemam – wszyscy wespół. W każdym razie – Polska na jednym obrazku. #pozdro

Oczywiście to nie tak, że zamykam oczy i mówię: „Nic nie widzę, nic nie widzę, wszystko jest w porządku”, tylko już mądrzejsi ode mnie wypowiedzieli się na temat wyżej wymienionej telenoweli „RP 3 i ½”, dlatego też pomyślałem, że zajmę się miłą wolnością, wolnością rozrywkową. A tę jeszcze możemy znaleźć na przykład w poznańskim Teatrze Polskim.

A tam dyrektor Nowak zaprosił, o czym wiemy, grono rewelacyjnych reżyserów i reżyserki. Po fantastycznych „Krakowiakach i Góralach” Michała Kmiecika i nieznanej mi jeszcze „Ojczyźnie” Justyny Sobczyk, a jeszcze przed bardzo dobrym spektaklem „Sceny myśliwskie z Dolnej Bawarii” Grażyny Kani zdarzył się „Drugi spektakl” w reżyserii Anny Karasińskiej.

Na teatrze znam się mało, przyznaję, więc nie wyłożę teorii i nie pokażę: o tu, proszę bardzo, Karasińska sięgnęła do tego, a tu do tamtego. Nie, mogę tylko rzec, że dla mnie, jako laika, „Drugi spektakl” to pokaz nieskrępowanej wolności twórczej, ale też odwagi. Karasińska bowiem eksperymentuje nie tylko z możliwościami, jakie daje scena, scenariusz i aktorzy, ale też z naszej, widzów, percepcji teatru. Wystarczy pięciu aktorów i cztery aktorki, by bezpretensjonalnie pokazać całe spektrum schematów, którymi posługuje się odbiorca na widowni. Mamy zatem między innymi: „jak wejść do teatru”, „jak wybrać odpowiednie miejsce”, „kurwa, kurwa, kurwa, zaraz nie wytrzymam [tak bardzo nudny spektakl]”, „czy ja nie widziałam tej aktorki w tym, no… tam wyglądała znacznie młodziej”, „jak pokonać kaszel, który atakuje widza podczas spektaklu”, „jak sprawdzić wiadomość SMS”, „jak jednak odpakować cukierka z szeleszczącego papierka” czy – moje ulubione, bo zupełnie o mnie – „o Jezu, będą brać na scenę”.

Zabawne scenki zabawnymi scenkami – „Drugi spektakl” mógł przejść bez echa; ot, sympatyczna przerwa przed PRAWDZIWYM teatrem z PRAWDZIWĄ scenografią (w opisywanym przedstawieniu jest nią głównie rząd krzeseł) i PRAWDZIWĄ historią (najlepiej przez H). Szczęśliwie Karasińska daje sobie radę i z takim rozpoznaniem; robi to dzięki niemal zerowemu dystansowi pomiędzy widzami a aktorami; ci drudzy nie tylko patrzą na odbiorców (!), ale po pewnym czasie mimowolnie wtłaczają do ich głów myśl: czy przypadkiem Agnieszka Findysz, Paweł Siwiak lub Mariusz Adamski nie naśladują WŁAŚNIE MNIE. #creepyasfuck dlatego takie dobre!

Zmierzając ku końcowi: wolność ostatnio kojarzy mi się dość ostentacyjnie jednowymiarowo, głównie przez to, że przykłada się do niej wyłącznie kategorie patriotyczne, biało-czerwono-brunatne, ale też KOD-owskie. Jakby wolność tylko jedno miała imię. Sorry, Polsko, ale nie tędy droga. Dzięki „Drugiemu spektaklowi” złapałem oddech od tego medialno-politycznego szlamu, który, zdawałoby się, od zawsze (a to przecież ile? pół roku?) zalewa ulice, ludzi i krzepnie jak lawa w Pompejach. Karasińska nie tylko przedstawia namysł nad nami samymi, nad naszym samodzielnym myśleniem, bo przecież utartymi schematami posługujemy się nie tylko w teatrze, ale wszędzie indziej (wybory – heloł!). Jest taka jedna scena w „Drugim spektaklu”, gdy lektor każe aktorom klaskać – czynność tę powtarzają oni w różnych wariantach; w pewnym momencie część widowni, najwidoczniej zupełnie już zagubiona w tym, co jest prawdą, a co teatralną fikcją, zaczyna oklaskiwać przedstawienie, które jeszcze nie dobiegło końca. Uważam to za idealną puentę dokonania Karasińskiej, która pokazała nam, że gdy ktoś nam wmawia coś do oporu, sami zaczynamy w to wierzyć i postępujemy tak, jak nam zagrają. Wchodzimy w kolejny schemat.

 

źródło fotografii

alt