Archiwum
03.09.2019

Sztuka latania

Waldemar Kuligowski
Felieton

 – Łał, kupiłem bilet za 29 złotych! – oznajmia głos pełen dumy i radości. – Udało się, naprawdę się udało!

– I to w obie strony! – dowiadujemy się jeszcze, a ręce kręcące spontaniczne młynki i oczy wypełnione błogim blaskiem dopełniają obrazu. Takiego albo bardzo podobnego. Jestem pewny, że to znacie.

Tropiciele cenowych okazji mają swoje osobne internetowe archipelagi. Tam informują się o niewiarygodnie tanich zakupach, pozwalających wybrańcom na powietrzny transfer z, dajmy na to, Bydgoszczy do, załóżmy, Bangkoku. Czasem tylko z koniecznością dwudziestogodzinnego oczekiwania na przesiadkę w Murmańsku, ale to przecież drobiazg. Fly for free! Bo podróżować dobrze to podróżować tanio, dzięki jakiejś wyprzedażowej okazji, najlepiej za bezcen.

„Okazja” jest w tej stawce walorem najdroższym. Nie jest ważne, dokąd się leci, nie mają znaczenia linie, termin ani czas trwania podróży. Cudowne jest to, że udało się „upolować”, „trafić”, „wyczekać”, „wyprzedzić” innych. Sens lotniczych podróży za przeczące rozumowi ceny leży właśnie w tej fiskalnej niedorzeczności. Poza tym lata się byle gdzie i bez cienia powodu – nie licząc korzyści wizerunkowych w postaci stylowych obrazków na społecznościowych profilach czy autopromocyjnego oznaczania swojej obecności na takim czy innym lotnisku (co zresztą w moim prywatnym rankingu zachowań obciachowych lokuje się niezmiennie wysoko).

Owczy, i jak najbardziej prywatny, pęd „myśliwych”, „trafiaczy” oraz internetowych spryciarzy skutkuje zaśmieceniem jak najbardziej wspólnego nieba. Każdego dnia nad naszymi głowami odbywa się rojowisko: sto tysięcy połączeń i ponad milion ludzi. Codziennie, bez zbędnych przerw. Szans na zmianę raczej nie widać.

Podróże lotnicze są najszybciej rosnącym, pojedynczym źródłem emisji gazów cieplarnianych. Raport Intergovernmental Panel on Climate Change z 1999 roku informował, że samoloty emitują ponad 600 milionów ton dwutlenku węgla rocznie i są odpowiedzialne za – mniej więcej – 3,5% efektu globalnego ocieplenia. Kolejne raporty z lat nam bliższych podają jednak liczby coraz większe. Airbus zakłada pięcioprocentowy wzrost liczby pasażerów do 2025 roku, podobne są plany Boeinga, dorzucającego jeszcze ponad sześcioprocentowy wzrost lotów cargo. Te dość ostrożne szacunki szybują ostro w górę, gdy mowa jest o tak zwanych rynkach wschodzących i liniach, takich jak Cathay Pacific czy Emirates.

Lot z Londynu do Edynburga skutkuje 140 kilogramami dwutlenku węgla – w przeliczeniu na jednego pasażera! Ta sama trasa, pokonana autobusem, oznacza emisję 18 kilogramów trującego gazu, a w przypadku pociągu spada do 15. Warto też mieć świadomość, że latanie klasą pierwszą albo biznesową jest dla środowiska bardziej niszczące niż ekonomiczną. Dlaczego? Jeden pasażer w business class zajmuje więcej miejsca i wymaga więcej udogodnień w postaci jedzenia i napojów niż ten sam w economy class. Idzie o kocyki, kubeczki, cukierki, cały ten „klasowy” splendor.

Od liczb już może zakręcić się w głowie, ale muszę jeszcze trochę ich dołożyć. Bostoński Massachusetts Institute of Technology pokazuje mianowicie w swoim raporcie trudną do wyobrażenia skalę współczesnych podróży lotniczych. Na świecie działają 2 tysiące linii lotniczych korzystających z 3,7 tysiąca lotnisk na wszystkich kontynentach. Oferują one 28 milionów połączeń, przewożąc każdego roku 2 miliardy pasażerów. Jedna trzecia z nich transportowana była do Stanów Zjednoczonych.

Oczywiście, ci pasażerowie – w tej trudnej do ogarnięcia skali – są różni. Część odbywa samolotową podróż tylko raz w życiu, podczas gdy inni latają bardzo często, bywa, że nawet codziennie. Dane z 2014 roku pokazują aż nadto wyraźnie, że latanie jest aktywnością elitarną. Tylko 5% ludzi latało w ogóle. Powtórzę: tylko 5% mieszkańców Ziemi kiedykolwiek wsiadło na pokład samolotu. Wśród nich z kolei tylko nieliczni robią to wiele razy. Kim są wybrańcy? To politycy, ludzie biznesu, dyplomaci, celebryci, zawodowi sportowcy czy wreszcie bogacze, często przemieszczający się prywatnymi odrzutowcami. Pamiętajmy, że w niektórych krajach politycy latają z rodzinami i znajomymi, bywa, że z powodów najzupełniej prywatnych. Wynika z powyższego, że 1% ludzkości – owi abonenci podniebnych wojaży – generuje 80% wszystkich lotów.

Czy więc ten ironiczny ton z początku był na miejscu? Czy warto naigrywać się z tych, którzy szukają tanich połączeń, bo inaczej nie mogliby latać w ogóle? Dla których podróże lotnicze są sposobem na kontakt z rodziną albo realizacją marzeń o lepszej pracy czy wręcz lepszym, bo godziwym i bezpiecznym życiu?

Atmosferę zaśmieca, jak przekonują badania, uprzywilejowana elita, w porównaniu z którą amatorzy cenowych okazji stanowią mały ułamek. Gdyby jeszcze włączyć dźwignię marksizmu, dałoby się zakrzyknąć, że mamy tutaj do czynienia z walką klas. Że lotniczy ciułacze dokonują wtargnięcia na terytorium zarezerwowane dotąd dla bogatej mniejszości, a może nawet – kontekst walki klas ochoczo podsuwa konfrontacyjny język – ważą się na zamach na przywileje.

 

 

Bez względu na argumenty i stojące za nimi motywacje przestrzeń powietrzna nie milknie i nie stygnie. Lepiej zatem przyjrzeć się akcjom i grupom w rodzaju Aviation Justice, Plane Stupid czy Global Anti-Aerotropolis Movement. Ta pierwsza wzywa do ograniczeń lotów z uwagi na naruszanie praw człowieka podczas szczegółowych kontroli – skanowanie całego ciała, stosowane coraz powszechniej, jest tu ponurym symbolem pozornej dbałości o bezpieczeństwo. Założyciel grupy Plane Stupid został uznany przez „The Guardian” za jednego z kluczowych „pięćdziesięciu ludzi, którzy są w stanie ochronić planetę”. Jednym z jego priorytetów jest blokada planów rozbudowy lotnisk, pociągających za sobą wyburzenia domów i osiedli, a także dewastację pól, sadów i terenów zielonych. Przygotowana przez Global Anti-Aerotropolis Movement mapa świata pokazuje miejsca, w których lokalne społeczności zmagają się eksmisjami, wywłaszczeniem ziemi, utratą gruntów rolnych i łowisk, zniszczeniem ekosystemów, skutkami prac budowlanych oraz szkodami dla zdrowia spowodowanymi przez rozbudowę lotnisk bądź zwiększający się ruch lotniczy. Takich miejsc jest ponad trzysta.

Spójrzmy tylko na jedno z nich. Ulokowane na ukochanych przez rodzimą klasę średnią Malediwach. Zaprojektowane na wyspie Fainu nowe lotnisko ma być zintegrowane z ogromnym hotelem. Realizacja projektu doprowadzi do destrukcji długiego odcinka naturalnego wybrzeża, przy okazji niszcząc gęsty las i grunty rolne. Duża część małej wyspy zostałaby po prostu zabetonowana.

Można tak długo. Zamiast litanii skarg wolę zapytać o alternatywy. Czy robi się coś praktycznego, by zatamować kotłowaninę nad naszymi głowami? W języku szwedzkim mamy już nowe słowo flygskam, czyli wstyd związany z lataniem. Piętnuje się w ten sposób postawę uznawaną za egoistyczną i przynoszącą szkody zarówno środowiskowe, jak i społeczne. W tej samej Szwecji Maya Rosen, liderka akcji „We Stay on the Ground”, promuje właśnie nową inicjatywę pod hasłem „Flight free 2020”, w ramach której chętni deklarują, że podczas tego jednego roku nie odbędą żadnej podróży lotniczej. Na koniec nowinka z poletka akademickiego: władze University of Melbourne ogłosiły program „odważnego zaangażowania w celu zmniejszenia liczby podróży lotniczych” poprzez „wysokiej jakości ułatwienia w organizacji telekonferencji”. Sztuka latania staje się sztuką dobrego życia.

fot. Marc Olivier Jodoin