Archiwum
14.03.2013

PRL po Gejerelu

Eliza Szybowicz
Felieton

Na początku stycznia „The Economist” ogłosił ranking państw, które dają najwięcej życiowych szans swojemu obywatelowi urodzonemu w 2013 roku. Przy układaniu listy brano pod uwagę różne kryteria, między innymi PKB na głowę mieszkańca, inflację, koszty utrzymania, przestrzeganie praw człowieka, analfabetyzm, odsetek ludności w szkołach wyższych, średnią oczekiwaną długość życia, skalę przestępczości i zaufanie do instytucji publicznych. Okazało się, że w 1988 roku Polska była na 23., a teraz jest na 33. miejscu rankingu. W telewizyjnych „Wiadomościach” można było przy tej okazji zobaczyć prawdziwe arcydzieło medialnej retoryki.

Na dobry początek redakcja przywołała kłamliwy mem, że w PRL-u były tylko puste półki i wczasy pracownicze (które dla skandalicznie dobrze opłacanej i bywałej w świecie ekipy „Wiadomości” są synonimem siermiężności). Potem padło dramatyczne pytanie – skąd zatem spadek w klasyfikacji? – i zaraz odpowiedź, że spadek wcale nie jest spadkiem, bo w 1988 roku wcale nie było lepiej. Henryk Domański, dyżurny antykomunistyczny ekspert, objaśnił, że w rankingu nie uwzględniono poczucia bezpieczeństwa. My w Polsce jesteśmy razem i inny Polak nam zawsze pomoże. Tu dano migawki z Euro, mające ilustrować tę tezę. Dalej studentka złapana przed komputerem, który pamięta połowę lat 90., powiedziała, że nie chce wyjeżdżać z Polski. Montaż kończyło stwierdzenie, że kiedy zostaniemy drugą Szwajcarią (pierwsze miejsce w rankingu), urodzona na początku roku mała Oliwia (pokazana w szpitalu ze szczęśliwą mamą), będzie kończyć drugi fakultet.

Zaprzeczanie faktom, manipulacja emocjami i zwyczajny chaos. Materiał odbiegał od tematu, był nieudolny i nie trzymał się kupy. Wybrano skrajną ideologizację, nawet nie próbując usunąć oczywistych zgrzytów. Pokazany na ekranie zmechacony szalik eksperta, archaiczny pecet studentki oraz niedostatek oddziału położniczego, wbrew optymistycznej puencie dowodzą, że drugą Szwajcarią nie będziemy nigdy.

To ostatnie akurat mnie nie martwi. Naśladowanie zachodniego centrum wcale nam nie pomoże, zwłaszcza że naśladowcy swoje zadanie postrzegają dość osobliwie. Chcą być bardziej neoliberalni od papieży neoliberalizmu i organizować wielkie imprezy sportowe, na które nas nie stać. Wszystko pod hasłem modernizacji, skoku cywilizacyjnego, nadrabiania peerelowskiego zapóźnienia. Bo PRL jest w tej narracji żelaznym przykładem negatywnym. Okresem zacofania i uzależnienia od wschodniego imperium. Dlatego stale trzeba odnawiać stygmat, odcinać się od niego i dowodzić wprost przeciwnej przynależności. W ten sposób jedna (rzekoma) kolonizacja jest zastępowana inną (samo)kolonizacją – ekonomiczną i symboliczną zależnością od Zachodu.

W tym arcytrudnym kontekście pojawił się w zeszłym roku „Gejerel” Krzysztofa Tomasika, rzecz o homoseksualizmie w PRL-u. W porównaniu z „Homobiografiami” został przyjęty nadzwyczaj życzliwie, czasami wręcz entuzjastycznie. To, co w przypadku Konopnickiej, Iwaszkiewicza i innych twórców kultury narodowej budziło niesmak recenzentów, w przypadku PRL-u zyskuje poparcie. Podejrzanie żywy oddźwięk „Gejerel” zawdzięcza zapewne w dużej mierze temu, że (wbrew intencjom autora) dał się wykorzystać jako potwierdzenie peerelowskiego zacofania i aktualnego postępu.

„Okruchy zebrane przez Krzysztofa Tomasika układają się w lustro, w którym warto się przejrzeć, żeby sprawdzić, ile z tamtej peerelowskiej, homofobicznej gęby jeszcze w nas zostało” („Polityka”). „Lektura obowiązkowa dla wszystkich, którzy chcą lepiej zrozumieć historię PRL i jej mentalną spuściznę” („Wprost”). „PRL zakończył się ponad dwie dekady temu, a nadal trudno mówić o homoseksualności inaczej niż jak o «temacie wstydliwym»” (natemat.pl). „Dla gejów i lesbijek PRL był prawdziwym piekłem – czasem terroru i prześladowań. […] Książka Tomasika pozwala […] zrozumieć, jak daleką drogę przeszliśmy i jak wiele udało się zmienić w kwestii akceptowania odmienności drugiego człowieka” (onet.pl).

Tomasik w książce i wywiadach wyraźnie stwierdza, że PRL nie był taki straszny, na przykład nie penalizował homoseksualizmu jak inne kraje w tym czasie oraz że w kwestii homofobii niewiele się zmieniło, nawet w tej części sfery publicznej, która uważa się za oświeconą. Jakby rzucał grochem o ścianę. Stygmat zniekształca lekturę „Gejerelu” swoją idiotyczną tautologią. Homofobia była w PRL-u, PRL był homofobiczny. Jeśli przetrwały jeszcze jakieś resztki homofobii, to dlatego, że nie pozbyliśmy się strasznego peerelowskiego dziedzictwa. Gdyby nie PRL, już dawno bylibyśmy zbawieni.

Trochę inaczej, ale również stygmatyzująco, posłużył się „Gejerelem” Wojciech Orliński w „Gazecie Wyborczej”, porównując pod względem homofobii lustratorów z ubekami, a współczesne powieści prawicowych publicystów z powieścią milicyjną. Nie przypuszczałam, że kiedyś ujmę się za IPN-em i Ziemkiewiczem, ale takie użycie PRL-u – w celu dowalenia prawicy, czyli przeniesienia stygmatu na jego gorliwych dysponentów – budzi mój sprzeciw. Bo prawicowcy pozostają niewzruszeni, a stygmat po raz kolejny się umacnia.

Tymczasem Krzysztof Tomasik reprezentuje postawę dokładnie odwrotną. Zamiast powtarzać rytualne zaklęcia i obelgi, zakasuje rękawy i zagłębia się w archiwum epoki. Szpera w zetlałych gazetach i czasopismach, wkracza do zakurzonych zakątków bibliotek, odnajduje zapomniane filmy albo uważnie ogląda te zbyt dobrze znane. Ludzie wypowiadający się o PRL-u zazwyczaj unikają takiej roboty. Swoją „wiedzę” czerpią z powietrza, w którym swobodnie unosi się fałszywy obraz powojennych dziesięcioleci.

PRL z roku na rok staje się ziemią coraz bardziej nieznaną i w książce Tomasika znać satysfakcję samotnego badacza tajemniczego lądu. Autor smakuje treść i formę swoich kulturowych odkryć. Dużo streszcza, cytuje, opisuje. Wykonuje pracę zupełnie elementarną. A i tak jest czytany na opak. PRL, który chciał odmitologizować, stał się po jego książce jeszcze bardziej zmitologizowany.

alt