Archiwum
17.07.2013

Słowo o „Homoterapii” i „Wieszaniu elit”

Szczepan Kopyt
Felieton

Akcja „Homoterapia”, wymierzona w homofobów i homofobki z AKO (Akademicki Klub Obywatelski im. Lecha Kaczyńskiego), przebiła się szumnie do ogólnokrajowych mediów klasy średniej i wprowadziła na nowo do debaty publicznej happening jako środek wyrazu najlepiej dostosowany do absurdalnej rzeczywistości miasta w kryzysie. W kryzysie podwójnym: światowym kryzysie kapitalizmu oraz kryzysie zarządzania miastem jak firmą. Ten drugi, który jak na dłoni ujawnia się w kolapsie komunikacyjnym i jawnym konflikcie zarządzających miastem z ludźmi (traktowanymi przez urzędników jak klienci monopolu) czy policyjnej „niemocy” w walce zorganizowanych właścicieli (z miastem włącznie) przeciwko lokatorom ich nieruchomości został sportretowany w nowym, pojedynczym, minimalistycznym, choć z pewnością spektakularnym happeningu „Wieszamy poznańskie elity”.
„Homoterapia” posłużyła się nieco mechanicznie zapożyczoną z tradycji amerykańskiej (choćby slut walks) techniką subwersji. Jej uczestniczki i uczestnicy wchodzili w przekarykaturyzowane i stygmatyzowane przez prawicę figury feministki, emancypantki seksualnej itp., czego zamierzonym efektem miało być wyśmianie świata, w którym „leczenie z homoseksualności” ktoś wziąłby na serio. Ból dupy komentatorów wywołało oczywiście to, że politycznym happeningiem, posługującym się przemyślanym zamysłem artystycznym, wytknięto nienaukowe stanowiska przedstawicielom i przedstawicielkom sproletaryzowanej inteligencji bogoojczyźnianej. Prawicowe, etatystyczno-legalistyczne bicie piany w kraju i w mieście otarło się oczywiście o prokuratora, który, o dziwo, nie dopatrzył się znamion popełnienia przestępstwa, co nie przeszkadza „sympatyczkom” i „sympatykom” akcji zarchiwizować jej w swoich prawicowo-historycznych klaserach jako: wprowadzanie języka nienawiści.

„Wieszamy poznańskie elity” właśnie zbiera pierwsze niespójne recenzje: znowu anarchiści, nieroby, znowu język nienawiści. Tym razem nieprzyjazny front konserwatywnego drobnomieszczaństwa i jego elit z oburzeniem nie chce rozpoznać gry słownej i elementów absurdalnego happeningu politycznego, nawiązującego otwartym kodem do technik władzy i tradycji zrewoltowanego oporu ludowego – w Polsce choćby Pomarańczowej Alternatywy, która władzę wyśmiewała poprzez zunifikowany tłum krasnoludków.

Technika, jaką posłużyli się anarchiści, czyli publiczne eksponowanie twarzy wysoko postawionych urzędników na bannerach, poza czasem wyborów jest oczywiście niekonwencjonalna. Jednak zauważmy: twarzy tych nie zdeformowano brutalnie w Photoshopie, pozostawiono uśmiechy, uniknięto wulgaryzmów, słowem: „jak na anarchistów”, lajcik. Oprócz powstającego pytania, czy chór narzekających na anarchistów udaje, że nie rozumie, czy świadomie broni swojej ideologii z pozycji klasowych, mówiąc o „mowie nienawiści” i „przekraczaniu granic debaty publicznej” przez negowanie elementów artystycznych happeningu – ciężko uwierzyć, że nie oddziałują na nich gra ze słowem „wieszanie”, kontekst historyczny burżuazyjnej Rewolucji Francuskiej, powtarzające się opadanie banneru (podobne do opadania ostrza gilotyny) przy tremollo dobosza – skoro wzięli je właśnie tak poważnie, skoro czują się tak wzburzeni! Coś jednak kręcą.

Chór medialny, dzielący się mniej więcej po równo na sympatyków i dissujących happening, trwa. Powoli pojawiają się głosy rozsądku, nawet jeśli nie przyznające w pełni racji zarzutom anarchistów wobec „elit” wyrażonym w happeningu, to pochwalające „poszerzanie wolności obywatelskich”. Ci, którzy przyznają rację krytycznemu happeningowi wskazują także, że czepianie się formy wydarzenia i „niezrozumienie”, to tylko naiwne próby zmiany tematu: z sedna oskarżenia „elit” i przypomnienia, że podlegają nieustającej ocenie społecznej, na nadinterpretowany „język nienawiści” albo wręcz na sam skłot Od:zysk, który posłużył za tło dla bannerów.

Oczywiście „elity” ośmieszają się w każdej z interpretacji, także za sprawą samego happeningu. Kto sądzi bowiem, że połączono po prostu XVIII-wieczne tło historyczne i na zasadzie dadaistycznego kolażu skomponowano je z bieżącymi tematami politycznymi w Poznaniu, dostrzec musi w końcu, że nieprzypadkowo wybrano właśnie ten kontekst. Znowu delikatna subwersja: za sprawą wzięcia na siebie znanego z kultury masowej, płytkiego wizerunku rewolucji anarchistki i anarchiści doprowadzili medialny stereotyp anarchisty do skrajności: krwawy jakobiński kat, śmiertelny wróg burżuazji, siejący chaos i terror w wersji steampunk. Zakrzyknąć można: Voilà! Oto on, wasza wizja – z artykułów i komentarzy pod nimi, ale czy można w nią uwierzyć? Odpowiedź przecząca jest oczywista, a potwierdzają ją (kłócąc się ostro ze stereotypem anarchisty jako nieroba itp.) wzorowa organizacja i zaradność, z jaką poznańscy anarchiści zorganizowali się z lokatorami przeciwko kamienicznikom i inercji władzy, polityczna, związkowa i artystyczna działalność prowadzona od niemal 20 lat. Podkreśleniem obecnej walki w mieście był właśnie happening i jego ślad w postaci bannerów zwisających z Od:zysku niczym ze statku piratów, który dobił do Starego Rynku. Wobec mocy artystycznej i politycznej władza i jej klakierzy ujawnili swoją wielowarstwową bezsilność.

Subtelnie więc także subwersja „Wieszamy poznańskie elitę” oprócz burzenia – stereotypów, ludzi przeciwko państwu i kapitałowi – uwspólnia niezadowolenie z władzy, rozliczając ją według jej ciasnej i własnej buchalteryjnej, drobnomieszczańskiej świadomości i wprowadzając jednocześnie ferment i nadzieję na przekształcenie porządków miejskich. Obecny stan dialogu społecznego bowiem, przy problemach generowanych przez władzę reprezentującą najbogatszych, czy jest to dialog z wyborcami, czy świadomie niegłosującymi – przypomina rzucanie ochłapów.

Czytelniczkom i czytelnikom przywiązanym nadal do świętości mieszczańskich i liberalnych polecam samodzielne przemyślenie obydwu happeningów także od strony fundamentalnej: aktu niszczenia czy raczej postawy stałego kwestionowania wszystkich autorytetów, zwłaszcza w momencie, w którym bogoojczyźniana prawica bez wywołania uczuć innych niż strach i nienawiść, a więc przy pomocy mało finezyjnych środków wpływa niszcząco na całokształt debaty publicznej.

alt