Archiwum
15.11.2013

Znienawidzony Kim Ki-duk

Marek S. Bochniarz
Film

Niskobudżetowa „Pieta” – zrealizowana w kraju, którego narodową dumą i miłością stały się blockbustery – chrześcijańską symboliką i uniwersalną krytyką drapieżnego kapitalizmu wykracza poza filmowe tradycje Dalekiego Wschodu. Choć nowy obraz Kim Ki-duka może uchodzić za zręczne połączenie art house’u i filmu zemsty, trudno posądzić wręcz ostentacyjnie brutalne i idiosynkratyczne dzieło południowokoreańskiego reżysera o chęć zebrania szerokiej publiczności. „Pieta” jest jeszcze bardziej odpychająca, a przy tym nieprzejrzysta w porównaniu do poprzednich filmów reżysera.

Fani Kima niecierpliwie czekali na jego nowy obraz. Po długoletniej przerwie, którą punktowały autotematyczny i osobisty „Arirang” oraz półamatorskie „Amen”, reżyser powrócił filmem boleśnie bezpośrednim i wywołującym sprzeczne wrażenia wśród publiczności. Rodacy jak zwykle zignorowali nowe dzieło reżysera. Publiczność międzynarodowa była bardziej wyrozumiała, a czasem wręcz zachwycona. Wyjaśnienie tej dychotomicznej recepcji filmów reżysera, które podaje psychoanalityk Maeng Jeong-yeong, dotyczy różnicy kulturowej: odmiennych doświadczeń dyskutowania o kontrowersyjnych tematach: „Ludzie interesują się właśnie tym, czego unikają. Oznacza to, że stronimy od zmierzenia się z mroczną stroną naszych umysłów, lecz równocześnie nas ona pociąga. Koreańscy krytycy i widownia mogą czuć się nieprzyjemnie, gdy ktoś tak bezpośrednio podejmuje temat «ciemnej strony». Krytycy zachodni również mogą czuć się z tym źle, lecz mają długą tradycję w podejmowaniu mrocznych tematów”*.

Poczucie zbrukania trwa przez cały seans „Piety”, który jest mniej więcej tak przyjemny jak oglądanie precyzyjnego i nieśpiesznego skórowania pielęgniarek przez niezwykle skupionego mordercę ze „Zgwałconych aniołów” (1967) Kōjiego Wakamatsu. Tego nowofalowego japońskiego reżysera z Kimem łączy zaskakująco wiele: od braku formalnej edukacji filmowej, przez tematykę (brutalna krytyka polityczna i społeczna), oszczędną formę (to efekt zarówno ideologii, jak i skromnych funduszy), aż po pełną sprzeczności recepcję wśród publiczności w kraju i za granicą. Obaj w swoim czasie należeli do najbardziej znienawidzonych przez rodaków filmowców – podejmując najbardziej wstydliwe kwestie, którymi demaskowali obraz swej ojczyzny.

„Pieta” to doskonały mariaż okrucieństwa i liryzmu, dalekowschodniego kina zemsty i zachodniego chrześcijaństwa. Sukces artystyczny Kima (wenecki Złoty Lew) idzie tu w parze z osobistą satysfakcją, którą reżyser musiał odczuć po przełamaniu blokady towarzyszącej mu od czasu „Snu”, gdy przeżył rodzaj załamania nerwowego na planie. To skrajne przeżycie nie spowodowało jednak, że Kim zaczął realizować filmy mniej opresyjne dla widza. Choć za najbardziej kreatywny okres uznaje czas pracy nad „Samarytanką” i „Pustym domem” (2004), intensywność ładunku emocjonalnego jego ostatnich dzieł zdaje się temu zaprzeczać.

Od strony fabularnej „Pieta” zachwyca szlachetną prostotą, godną religijnej przypowieści. Lee Kang-do ze sprawnością robota dekomponuje ciała biedaków, przycinając to i owo w imię kapitalistycznej sprawiedliwości. Zadanie, które otrzymał od swego pracodawcy – gangstera trudniącego się lichwą – jest niezwykle proste: odzyskać długi od wierzycieli. To od samego Kang-do zależy, jak tego dokona. Zdobywanie pieniędzy poprzez okaleczanie dłużników i przejęcie odszkodowań za wypadki przy pracy wydaje się rozwiązaniem idealnym. Brak empatii i skłonność do okrucieństwa pozwalają uznawać bohatera za solidnego i niezwykle efektywnego pracownika, którego bestialstwo jest niezwykle cenną cechą w świecie permanentnego kryzysu. Pozbawiony matki, żyjący bez więzów społecznych Kang-do postępuje jak zdehumanizowany potwór. W „Piecie” emocje z pierwszej połowy filmu są udziałem wyłącznie do nieszczęsnych dłużników – mieszkańców parterowych, odpychających warsztatów z blachy falistej, przylepionych do obrzeży nowoczesnej metropolii. Jeśli zapomnimy o ich cierpieniu i popatrzymy na świat oczami Kang-do, znajdziemy się w przestrzeni jasno wykreślonych, kapitalistycznych schematów zależności. Systemu, który znalazł się w stadium deformacji i kryzysu, skoro na ekranie jego agenci zajmują się literalną konsumpcją najsłabszych jednostek, znajdujących się na dole finansowej drabiny.

Domniemane okrucieństwo, o które oskarżana jest „Pieta”, fizycznie w niej nie występuje. Cięcia montażowe i elipsy zapewniają, że z wyjątkiem poetyckiego, czerwonego finału na ekranie nie rozlewa się ani kropelka krwi. Koreański reżyser stworzył jednak tak sugestywny obraz, że rozkawałkowane ciała nieszczęsnych operatorów obrabiarek metalu wydają się „być” w zasięgu wzroku. Fenomen psychosomatyki recepcji „Piety” doskonale objaśnia praca Adama Rockoffa poświęcona filmom slasher, który zauważa przewrotnie: „W przeciwieństwie do popularnych przekonań, ich [morderców] zabójstwa są zazwyczaj szybkie i stosunkowo bezbolesne; gładkie dekapitacje i przecinanie gardeł, choć nieprzyjemne, są o wiele bardziej humanitarne […] Slasher filmy nie skupiają się zbyt długo na agonii ofiar […]. Najczęściej [zabójcy] poświęcają się swej pracy, którą jest mordowanie, z systematyczną precyzją, bez zaangażowania, emocji i litości, co może być głównym powodem, dla którego ludzie uznają te filmy za tak okropne”**. Oto całe okrucieństwo „Piety”: amoralność mechanizmu, która na pewno zachwyciłaby miłośnika liczb, Boskiego Markiza.

W tym jałowym i pozbawionym uczuć świecie Kim Ki-duk umieścił pierwiastek żeński, łamiący żelazną logikę kapitalistycznych równań. Nagłe pojawienie się Mi-son, podającej się za matkę Kang-do, burzy precyzję ruchów mężczyzny, który zaczyna odczuwać nieznane mu emocje. Film Kima nie zmierza jednak od tego przełomowego momentu w stronę kina zemsty, do jakiego zaliczają „Pietę” zachodni krytycy. Związek z istniejącym, popularnym kanonem gatunkowym reżyser ustanowił tylko po to, by widz przez chwilę poczuł, że znajduje się na dobrze oswojonym terytorium, aby w finale pozbyć się tego wrażenia.

Zapytany o porównania z twórcą „Oldboy’a”, Park Chan-wookiem czy z Bong Joon-ho, reżyserem „Zagadki zbrodni”, Kim Ki-duk odparł: „Myślę, że jestem innym materiałem niż oni. Jeśli oni są jak drewno lub metal, ja jestem bardziej jak ziemia. Oni mogą się zmienić w coś innego, ja nie”. Z jednej strony, jest to deklaracja ideowa, a z drugiej – trudno wyobrazić sobie thriller, horror lub właśnie kino zemsty sygnowane nazwiskiem Kim Ki-duka.

* Wypowiedź pochodzi z programu kanału Arirang Today pod tytułem „Director Kim Ki-duk, from All Angels”.
** Cytat dotyczący slasher-filmów pochodzi z książki Adama Rockoffa pod tytułem „Going to Pieces: The Rise and Fall of the Slasher Film, 1978–1986”.

„Pieta”
reżyseria Kim Ki-duk
premiera: 1.11.2013

alt