Archiwum
29.07.2016

„W domach z betonu nie ma wolnej miłości”

Andrzej Marzec
Film

Po zeszłorocznym sukcesie „Ciała” Małgorzaty Szumowskiej w Berlinie kolejny polski obraz zdobył nagrodę w prestiżowym konkursie głównym. Wydaje się, że Tomasz Wasilewski całkowicie zasłużenie otrzymał Srebrnego Niedźwiedzia za scenariusz do „Zjednoczonych stanów miłości”– filmu o miłości w domach z betonu, mówiąc w skrócie. Reżyser „Płynących wieżowców” z powodzeniem kontynuuje styl zaprezentowany w ostatnim filmie Szumowskiej, który można by nazwać drugim życiem Krzysztofa Kieślowskiego. Warto jednak podkreślić, że reżyserka „Ciała” w dość ironiczny, pastiszowy, niemalże prześmiewczy sposób podchodzi do tak zwanej kieślowszczyzny, zespołu dylematów moralnych oraz przekonań natury metafizycznej, jakie nawiedzały polskie kino pod koniec XX wieku. Tymczasem przygoda Wasilewskiego z dziedzictwem Kieślowskiego okazuje się zdecydowanie mniej świadoma. Jak sam przyznał na konferencji prasowej po premierze filmu, reżyser nie zna zbyt dobrze „Dekalogu”, gdyż oglądał tylko dwie jego części. Natomiast swoje podobieństwo do twórcy „Trzech kolorów” upatruje w tym, że sam dorastał i uczestniczył w polskiej rzeczywistości, którą Kieślowski przedstawia między innymi w swojej serii. Młody reżyser raczej w nostalgiczny sposób ożywia świat swojego dzieciństwa oraz powołuje do życia samego Kieślowskiego, który w „Zjednoczonych stanach miłości” niczym zombie może wieść kolejne, pośmiertne życie. Wasilewski nie dokonuje zatem dekonstrukcji kina wielkiego mistrza. W mniej lub bardziej świadomy sposób czerpie z jego estetyki oraz pragnie w swoim filmie mówić o rzeczach ponadczasowych i uniwersalnych.

Beznadziejna nadzieja

Należy podkreślić, że to właśnie estetyka jest największym atutem filmu Wasilewskiego. Za jej pomocą w doskonały sposób oddaje pełną nadziei, lecz jednocześnie całkowicie beznadziejną rzeczywistość Polski początku lat 90., gdy wydawało się, że wszystko jest wreszcie możliwe, a szczęście leży na wyciągnięcie ręki – wystarczy jedynie po nie sięgnąć. Reżyser pieczołowicie odtwarza codzienne życie małomiasteczkowego blokowiska z wielkiej płyty, które skupia się wokół kościoła, szkoły oraz wypożyczalni kaset VHS. Bohaterowie filmu są całkowicie zapatrzeni w zachodni styl życia, od którego jednak dzieli ich ogromna przepaść. Zajęcia aerobiku, zakupy w Pewexie czy dyskretnie oglądane niemieckie filmy pornograficzne stanowią jedynie namiastkę upragnionego świata.

Na „Zjednoczone stany miłości” składają się trzy opowieści o kobietach, ich zawiedzionych nadziejach oraz wielkiej, niespełnionej miłości. Pierwsza z nich to historia nieszczęśliwej mężatki Agaty, która pragnie skazanej na porażkę, seksualnej relacji z osiedlowym księdzem. Bohaterka drugiej opowieści, Iza (dyrektorka szkoły), od wielu lat ma romans z lekarzem. Gdy jego żona umiera i nie trzeba już dłużej ukrywać relacji, mężczyzna całkowicie traci zainteresowanie kochanką. Natomiast w ostatniej z części swojego tryptyku Wasilewski przedstawia Renatę (emerytowaną nauczycielkę rosyjskiego), rozpaczliwie szukającą bliskiej przyjaźni z młodą Marzeną, która marzy o iluzorycznej karierze modelki.

Świat stłamszonych pragnień

Reżyser, posługując się surową, wyblakłą estetyką, w znakomity sposób przedstawia trudną, nieprzyjazną i pozbawioną uczuć rzeczywistość modernistycznego blokowiska wczesnych lat 90. Zimne, niebieskawe zabarwienie filmowych kadrów kontrastuje z kobiecym pragnieniem, które przyprawia filmowe bohaterki o rumieńce, daje nadzieję i jednocześnie wypełnia ich życie kolorem. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że jedynie ludzkie pragnienia mogą odmienić wypłowiały i zszarzały świat dnia codziennego. Wasilewski jednak odbiera nam tę nadzieję i zderza ze ścianą, gdyż w jego kinie wszelkie ludzkie pragnienia zostają skutecznie stłamszone. Wystarczy wspomnieć choćby o „Płynących wieżowcach”, w których ani heteroseksualne, ani homoseksualne pragnienie nie przynosi spełnienia i rozkoszy, a bohaterowie filmu całkowicie beznamiętnie kontemplują nieobecną w ich życiu rozkosz seksualną. Kino związane z pożądaniem oraz energią seksualną zazwyczaj niesie ze sobą pewien potencjał wywrotowy, wyzwolenie, element transgresji, daje możliwość przekroczenia zastanych norm oraz schematów. W miłosnym kinie pozbawionym miłości, gdyż tak należałoby nazwać twórczość Wasilewskiego, na próżno szukać tych elementów. Reżyser pozwala ujawnić się różnorodnym erotycznym pragnieniom tylko po to, żeby następnie je stłamsić, zniszczyć i wygasić. Ta sadomasochistyczna przyjemność z duszenia w zarodku rodzącego się na różnych poziomach pożądania swoich bohaterów jest właściwie jedyną rozkoszą, jaką możemy odnaleźć w niezwykle estetycznych kreacjach Wasilewskiego.

Polskie frustracje i sfrustrowane Polki

Reżyserskie, sadystyczne znęcanie się nad bohaterkami własnego filmu nie jest rzeczą szczególnie nową w kinie europejskim. Co więcej, powyższe zabiegi zazwyczaj obliczone są na wzbudzenie irytacji widzów, gdyż ich oczekiwania zostają niespełnione i wywołują frustrację, dokładnie tak samo jak nadzieje i pragnienia filmowych bohaterek. Trzeba w tym momencie oddać Wasilewskiemu, że doskonale odnajduje się w tych sadomasochistycznych rozgrywkach, a także w roli kogoś, kto obiecuje rozkosz i jednocześnie ją odbiera. Myślę, że „Zjednoczone stany miłości” mają dużą wartość, jeśli odczytamy ten film metaforycznie. Reżyser przedstawia Polskę (rodzaj żeński znaczący) po przełomie jako całkowicie i zupełnie bezkrytycznie zapatrzoną w kulturę zachodnią. Skupia się na nadziejach polskiego społeczeństwa, związanych z wyśnionym, zagranicznym rajem oraz kreśli smutny portret ofiar tego mitu, osób zawiedzionych niespełnialnymi obietnicami lepszego, kapitalistycznego świata.

Jeśli jednak spojrzeć na film Wasilewskiego w konwencji realistycznej, należałoby spytać: dlaczego reżyser zdecydował się przedstawić wyłącznie losy pragnących kobiet, które pozostają nie tylko sfrustrowane, lecz również zostają ukarane za własne pragnienia? Ten mizoginistyczny aspekt twórczości polskiego filmowca z pewnością może prowokować pytania. Przypomina bowiem w pewien sposób masochistyczne kobiece kreacje bohaterek Larsa von Triera, który w swoich filmach z niezwykłą uwagą przyglądał się losom kobiet skazujących same siebie na cierpienie. Przedstawienie skazanego na nieuniknioną frustrację pożądanie kultury zachodniej staje się inspirującą i ciekawą diagnozą przemian, jakie następują w polskim społeczeństwie. Z perspektywy współczesnej rzeczywistości jednak szkicowanie obrazu kobiet, które stają się ofiarami własnych pragnień i zostają za nie w pewien sposób skarcone, może się wydawać niezrozumiałym zabiegiem. Trudno odpowiedzieć na pytanie, dlaczego reżyser zdecydował się stworzyć właśnie taki świat, gdzie nie ma miejsca dla kobiecych pragnień, przedstawianych jako naiwne, szalone bądź po prostu niebezpieczne.

„Zjednoczone stany miłości”
reż. Tomasz Wasilewski
premiera:  29.07.2016