Archiwum
06.05.2013

Zaproszenia na stypy

Joanna Żabnicka
Teatr

 

Najnowszy spektakl w reżyserii Marcina Libera, „Antygona”, jest rodzajem życzenia (sobie) dobrej śmierci. Premiera w łódzkim Teatrze Nowym swoją poetyką nie przywodzi jednak na myśl ani pobożnej modlitwy, ani relacji z pogrzebu. Marcin Cecko przepisał tragedię Sofoklesa, wyposażając niektórych jej bohaterów w nowe cechy. Sprawił tym samym, że oglądając spektakl, ma się wrażenie, iż właśnie tych „nowinek” w antycznym dramacie brakowało najbardziej.

Z początku przed widownią postawiona zostaje tymczasowa „czwarta ściana”, zbudowana ze spiętych za sobą  przezroczystych arkuszy folii, na których spisana jest treść dzieła Sofoklesa w polskim tłumaczeniu. Nagromadzenie i wielkość liter pozwalają na określenie utworu, niemniej nie sposób go przeczytać w całości, nawet siedząc w pierwszych rzędach. Ten zabieg sprawia, że na scenę – dosłownie – nałożony zostaje swoisty filtr mitu, a publiczność zna go niejako jedynie „z widzenia”.

Na scenie wyłożonej srebrną okładziną w tyle i po prawej stronie w rzędzie stoją krzesła, na których zasiadają starcy tebańscy tworzący chór. Wewnątrz tak wydzielonego pola, na niewysokim stelażu spoczywa blaszana trumna, na której wyraźnie widać odciski palców i dłoni, jakby znamion użycia. Pozostawianie śladów – często, co znamienne, pozostawianie ich także samym sobie – jest zresztą charakterystyczne dla tego spektaklu.

Po wygaszeniu świateł, na zawieszonych po obu stronach sceny ekranach widzowie oglądają przedstawione w różnych ujęciach nagie ciało młodego mężczyzny leżące na metalowej powierzchni. Nie sposób skojarzyć tego obrazu z kostnicą, tymczasem z kolejnymi ujęciami okazuje się, że zwłoki to tort w kształcie człowieka, który, przy akompaniamencie demonicznego śmiechu, kawałek po kawałku pochłaniany jest przez dwór z królem na czele – jako deser. Tym samym stół prosektoryjny przeobraża się w plater, a zwłoki w pokarm dla sępów – niezależnie, czy odwołamy się tutaj bezpośrednio do treści dramatu czy jedynie do obrazowej metafory. Warto zauważyć, że mamy tu do czynienia jeśli nie z wprost rozumianym „żerowaniem” na micie, to na pewno z formą posiłkowania się nim, a najwyższy niepokój wzbudza w owym procesie jego dosłowność. Podobne „dania” podawane są także później; widzimy bowiem nie tylko stołoplater z Polinikiem, ale także blaszaną trumnę, do której wkładana jest główna bohaterka, oraz – co przeraża chyba najbardziej – cała scena wyłożona jest srebrną okładziną, będącą zaproszeniem do na poły bachanaliowego poczęstunku.

Właśnie w takiej scenerii poznajemy Antygonę (rewelacyjna Agnieszka Kwietniewska), młodą kobietę ubraną w białą suknię i błękitną bluzę od dresu. Tytułowa bohaterka pojawia się na scenie, ciągnąc za sobą materac, który od momentu umieszczenia go w centrum sceny, tuż przed sarkofagiem, staje się jedyną przestrzenią prywatną córki Edypa. To znaczące w kontekście późniejszych scen „wnętrze”  łóżka (znów pojawia się motyw „wybebeszania”) staje się miejscem spotkań Antygony z Ismeną (Dominika Biernat), kiedy ta druga przekonuje siostrę, by porzuciła samobójczy w konsekwencji zamiar pochowania Polinika. Do tego łóżka wchodzi także Haimon (ożywczo histeryczny w tej roli Piotr Trojan), z niego też przemawia Antygona, wykładając Kreonowi (Gracjan Kielar) swoje racje odnośnie pochówku brata. Już na tym poziomie zaakcentowany związek miłości i śmierci towarzyszy niemal każdej scenie spektaklu – i wcale nie chodzi tutaj po prostu o gardłowe zawodzenia i ciężkie, chrypiące partie wokalne wykonywane przez wprost przywołanego na scenę Tanatosa (Patryk Zwoliński).

Przytoczony w programie fragment „Żądania Antygony” autorstwa Judith Butler, sugerujący przekroczenie, jakiego dopuszcza się tytułowa bohaterka, nie znajduje dosłownego odzwierciedlenia na scenie. Chociaż rzeczywiście przemawia ona językiem państwa, „językiem mężczyzn”, to wykazuje przy tym wielką potrzebę czułości i intymności. Ukazane jest to na przykład w scenie, kiedy narzeczony Antygony, ściągnąwszy z niej bluzę w miłosnym, wydawać by się mogło, uniesieniu, próbuje bezskutecznie zmazać z jej pleców napis obwieszczający, że jego ukochana prowadzona jest na śmierć. Nie jest to pierwszy moment, kiedy na scenie eksponowany jest literacki status bohaterki. Dosłownie naznaczona konkretnym miejscem tekstu dramatycznego („epeisodion III”), podporządkowana jest biegowi wydarzeń i, jak ze wszystkimi przymusami, próbuje walczyć także z tym. Kiedy Ismena, ubrana w strój wzorowany na tym, który Marta Kaczyńska miała na pogrzebie jej ojca, po raz kolejny odwiedza ją na materacu i wznoszą toast czerwonym winem, Antygona mówi, że właśnie w tej chwili mogłyby być jej urodziny – obchodzone od 2500 lat. Ironia i gorycz tej swoistej prozopopei, jakiej dopuszcza się antyczna postać, jest tym, co konstytuuje atmosferę całego spektaklu.

Charyzmatyczna i wielopiętrowa konstrukcja łódzkiej Antygony przyćmiewa pozostałe elementy przedstawienia. „Przeznaczenie śmierci” nie jest, rzecz jasna, autorskim pomysłem dramaturga, ale w swoim ujęciu Cecko odkrywa jego indywidualny wymiar. Koniec życia, choć następujący masowo – pozostaje elitarny, jest prze-życiem jednostkowym. Zaakcentowano ten fakt poprzez ubiór Antygony, ten sam od początku – biała, na poły ślubna suknia jest brudna od spodu, poszarpana, a w warstwy tiulu tworzące jej czaszę wtopione są fragmenty worków foliowych. Kiedy Haimon czule składa jeszcze żywą narzeczoną do trumny, próbuje odwlec zgon, mówiąc, że jeszcze musi skorzystać z toalety, lub prosi, by móc zaszyć jej oczy i usta, bo nie lubi, jak przez nie wchodzą robaki. Częściowe wyciemnienie sceny towarzyszące tej sytuacji, spuszczenie z sufitu kilkunastu kul dyskotekowych, rzucających migotliwe światełka i półszeptem wykonywana przez Ismenę piosenka „Sing me to sleep” wprowadzają raczej nastrój kołysanki niż pogrzebu.

Ta przejmująca scena wzbudza w widzu życzenie, by na niej spektakl się skończył. Liber jednak pozbawia go tej nadziei, z brutalnością jaskrawego światła powraca do Kreona i innych, którzy przeżyli. Rozdrażnienie wywołane tym zabiegiem reżyser stara się – z powodzeniem – potęgować. Wraca więc echo wątku smoleńskiego pogrzebu, kiedy starcy tebańscy nachylają się nad pustą trumną, w której przecież przed chwilą spoczywała Antygona i kiedy Ismena na stronie martwi się głośno o to, jak wypadnie w tym obrzędzie. Tempo wszelkich wykonywanych na scenie ruchów wzmaga się, wszyscy dokądś biegną, zamieszaniu towarzyszą głośna muzyka i wrzaski Tanatosa. Bohaterowie po kolei wywożeni są na wózkach inwalidzkich za kulisy, na planszach po obu stronach sceny rysowane są (z prawej) drzewo rodowe rodziny królewskiej, na której zaznaczony zostaje fakt zgonu oraz (z lewej) odrysowują wzajemnie swoje skrzyżowane kontury Ismena i personifikacja śmierci. Pod sam koniec spektaklu do głosu dopuszczany jest też Tyrezjasz (Monika Buchowiec) w kombinezonie pracownika, który w momentach wizji mówi zwielokrotnionym głosem, rozpinając ubranie i obnażając biust. Zresztą do końca spektaklu obecna jest ta postać, widoczna w tle sceny, poddająca się zapewne wieszczym paroksyzmom.

Końcową kawalkadę scen charakteryzuje chaos i natłok, zupełnie tak jakby pointa miała rozwiązać wszystkie kwestie związane ze śmiercią, wykonywaniem wyroku i traumą czy żałobą. W tym kontekście nie bez znaczenia pozostaje kamera umieszczona na mechanicznym ramieniu, podpatrująca wydarzenia zachodzące na scenie. Media, z jednej strony, u Libera pozostają w opozycji do medium, jakim u Sofoklesa był Tyrezjasz, z drugiej jednak, zdają się proroczym – czyli „widzącym” – jego udoskonaleniem; dziś bowiem nic się już nie może stać się – niezauważone. Być może dlatego Liber przywołuje na samym końcu pracę Artura Żmijewskiego polegającą na odświeżaniu koloru numeru na ręce więźnia obozu, pojawia się też wzmianka o prawie do życia w kontekście aborcji.

Łódzki spektakl Libera w pewnym stopniu różni się estetyką od tego, co reżyser zrobił dotychczas. Chociaż i w tym przypadku musiało się znaleźć miejsce na nadmiar i „przemiał” (tak w sensie rozbijania, jak i ich nagromadzenia) kalek, to pozostaje on dowodem na to, że reżyser „trzech Furii” potrafi przemawiać także w inny sposób. Brawura, rozumiana jako radykalność chwytów, w „Antygonie” w większej mierze polega na wyborze inscenizowanego dramatu, a żywe w tym ujęciu zainteresowanie śmiercią i sprawami pochówku jest samo w sobie godne uwagi.

„Antygona”
reż. Marcin Liber
Teatr Nowy im. Kazimierza Dejmka w Łodzi
premiera 7.04.2013

fot. Bartłomiej Sowa

alt