Archiwum
02.08.2012

Za zamkniętymi drzwiami

Łukasz Saturczak
Literatura

W „Mokradełku” Katarzyna Surmiak-Domańska nie stara się zrozumieć postępowania Halszki, jest bierną obserwatorką – patrzy i nasłuchuje, zbiera informacje, ale czy chce stworzyć portret ofiary, która stała się celebrytką? Wątpię.

Historie traumatyczne, pełne bólu, sytuacje odciskające piętno na całe życie. Skąd my to znamy? Rodzimy film i literatura ostatnich dziesięcioleci – krzywda, patologia, bieda… Czy można mocniej? „Gnój”, „Dług”, „Cześć Tereska”, reportaże Szczygła, Morawskiej, Tochmana czy Nowaka. Dokumenty o byłych PGR-ach, co tydzień „Duży Format” i „Sprawa dla reportera”. Polska lat 90. to niekończący się obraz nędzy epoki transformacji, życiowych dramatów odkrywanych przez kolejnych dziennikarzy, którzy ukazując poPRL-owski świat, dla podkreślenia beznadziei sytuacji – jak w przypadku Ewy Borzęckiej i jej filmu „Arizona” (1997) – często manipulowali, ile tylko się dało, ile tylko starczyło pieniędzy na upijanie miejscowych alkoholików. Byle głośniej, byle więcej, byle mocniej.

Ale są też historie, o których pisano rzadziej niż o bezrobociu, upadających przedsiębiorstwach, rodzeniu się biznesu, biedzie i bogactwie – tym całym kontraście ostatniej dekady XX wieku. To opowieści rozgrywające się za zamkniętymi drzwiami, z dala od „zdrowego społeczeństwa”. Na tyle oddzielone od świata, aby nikt nie zareagował, ale nie tak ukryte, by nikt nie wiedział, co się dzieje za tymi drzwiami. Istotnie, wszyscy wiedzieli – zupełnie jak dziś. Mówi się po kątach, po mszy, w kolejce po chleb i masło. Temat tabu, tatuś za bardzo kocha córkę, niemożliwe, nikt nie wierzy, a jednak wiedzą wszyscy. A jak wyjdzie na jaw? To niemożliwe! Kłamie, przecież to taka porządna rodzina, co tydzień ich w kościele widziałam. Szok i oburzenie, mycie rąk, powrót do normalności.

Właśnie z taką historią wiąże się życie Halszki Opfer, w dzieciństwa molestowanej przez ojca. Od najmłodszych lat (najdawniejsze wspomnienie ma jeszcze z kolyski), za przyzwoleniem matki, przy cichej aprobacie rodzeństwa. Podglądana, molestowana, w końcu brutalnie gwałcona. Wszystko to, zaraz po śmierci rodziciela, opisała w autobiografii „Kato-tata” (2009), czym wywołala szok – zarówno w swojej rodzinnej miejscowości (mimo że nie podała jej nazwy, zaś książkę napisała pod pseudonimem), jak i w całym kraju (zaczęto zapraszać ją do programów typu talk-show, telewizji śniadaniowych itp.). I historia mogłaby się skończyć. Ludzie będą pod wrażeniem, później zapomną, historia jedna z wielu, znów niedowierzanie. Ale w życiu Halszki pojawia się Katarzyna Surmiak-Domańska, dziennikarka „Gazety Wyborczej”. W konsekwencji spotkań z Ofiarą (opfer – niem. ofiara) powstaje nieco inna historia, która zaawarta w cieniutkiej książeczce pod tytułem „Mokradełko”, nie jest powieleniem „niewiarygodnej” i „nieludzkiej” opowieści z „Kato-taty”. To raczej podróż, podczas której w równym stopniu reportażystka przygląda się rodzinie Halszki, jak i samej pokrzywdzonej (nie reprezentującej w żaden sposób schematycznej postawy rzeczonej ofiary). Rodzi się, rzecz jasna, pytanie: jaka jest podręcznikowa figura ofiary? można taką stworzyć? zamknięta w sobie? niezdolna do milości? Nieufna? Czego by nie wymienić, nic z tych przymiotów nie pasuje do Halszki.

Współczucie dziennikarki to jedno, ale pozostaje jeszcze chłodny ogląd sytuacji. Z jednej strony, mamy bezlitosny portret polskiej rodziny, małego miasteczka, mieszczańskich nawyków, gdzie wszystko, co dzieje się w czterech ścianach, jest dopuszczalne, musi tylko zostać przemilczane, nikt nie może się o tym dowiedzieć. Z drugiej strony, sama bohaterka, lawirująca między tym wszystkim, w pewnym momencie (najpewniej, gdy zaczęła pisać „Kato-tatę”) zrozumiała, że teraz ona może rozpocząć grę – na swoich zasadach. Jakie są jej reguły? Wszystko tłumaczyć traumą: „Mam do tego prawo, nie wiecie, jak cierpiałam”, wykorzystać swoje 5 minut („Ona była dwa razy w telewizji” – mówi jeden z bohaterów), podjąć próbę drażnienia matki („Dziś śnił mi się ojciec” – powie do rodzicielki, a ta jakby wyciągnięta z „Dnia świra” rzuci „latarka mi się popsuła, muszę wymienic baterie”). Domańska nie ocenia, nie dopytuje, nie jest nachalna, ale też pozbywa się złudzeń, czy jej reportaż do czegoś doprowadzi: „Czego się spodziewałam?” – zapyta w ostatnim rozdziale sama siebie.

Co z tego wynika? A ma coś wynikać? Siła tego reportażu tkwi w sytuacjach pozornie nieistotnych. W żadnym fragmencie Surmiak-Domańska nie atakuje odbiorcy obrazami przemocy, nie chce, aby czytano jej tekst z wypiekami na twarzy. Autorka nie stara się również zrozumieć postępowania Halszki, jest bierną obserwatorką – patrzy i nasłuchuje, zbiera informacje, ale czy chce stworzyć portret ofiary, która stała się celebrytką? Wątpię. Niemniej reportażystka udowodniła powszechnie znaną prawdę, że wszystko jest na sprzedaż, że zaciera się granica między katem a ofiarą; że o pewnych rzeczach należy mówić, a nie ukrywać, ale równie ważne jest to, w jaki sposób się ujawnia tę bolesną prawdę. Bycie skrzywdzonym nie daje nam legitymacji krzywdzenia innych, bez względu na to, jak wiele cierpienia otrzymaliśmy.

Katarzyna Surmiak-Domańska, „Mokradełko”
Wydawnictwo Czarne
Wołowiec 2012

alt