Archiwum
23.05.2012

Z nurtem rzeki

Michał Piepiórka
Film

Małomówny mężczyzna, łódka i rzeka – to jedyne komponenty niezależnego polskiego filmu Piotra Ivana Ivanowa i Krzysztofa Dziomdziory o heraklitejskim tytule „Wszystko płynie”. Debiutujący nim reżyserzy postanowili oddać hołd jedynej nieuregulowanej, dużej rzece w Europie – Wiśle. To ona jest prawdziwym bohaterem, a na dodatek posiada wprost hipnotyzującą moc.

Na wstępie należy sprostować pewne medialne nieporozumienie. „Wszystko płynie” często określa się jako dokument, co może prowadzić do konsternacji na sali kinowej. Otóż film Ivanowa i Dziomdziory dokumentem nie jest, a przynajmniej nie reprezentuje niezmąconej odmiany tego filmowego rodzaju. Plasuje się na często współcześnie eksplorowanym pograniczu kina faktu i fikcji, które mieszają się i nie dają jednoznacznie oddzielić. Jako widzowie stajemy przed zadaniem beznadziejnym – zwyczajnie nie wiemy, które sceny zostały zaaranżowane, a które faktycznie podejrzane. Nie jesteśmy w stanie połapać się w fabularno-dokumentalnej grze, którą zaserwowali nam twórcy filmu. Jedyną wskazówką może być przesadna sztuczność fabularnych dialogów czy niezwykłość wyreżyserowanych sytuacji. Nie jest to również popularna konwencja mock-dokumentu. Dokumentalna forma nie została wykorzystana w celu opowiedzenia fikcyjnej opowieści. Nikt tu nikogo nie próbuje oszukać – zamazana zostaje jedynie granica między tym, co rzeczywiste, a tym, co wymyślone.

Trudno to jednoznacznie ocenić jako zaletę bądź wadę produkcji Ivanowa i Dziomdziory, jednak widz po projekcji może się poczuć w pewnej mierze oszukany. Nie dostajemy żadnej wskazówki sugerującej, że niektóre sceny, a może nawet ich większość, to po prostu fabuła. W napisach końcowych nie odnajdziemy nazwisk odtwórców ról, a jedynie bardzo czujny widz może zauważyć, że prócz głównego bohatera na łódce znajdują się również twórcy filmu. Być może lepiej by było, gdyby reżyserzy wprost przyznali się do ingerencji w rzeczywistość i mocniej zaznaczyli swoją obecność w filmie.

Mogłoby to jednak rozbić stylistyczną spójność obrazu, która jest głównym atutem „Wszystko płynie”, bo przedstawiona historia wydaje się jedynie pretekstowa. Otóż młody mężczyzna postanawia wsiąść na łódkę i z Warszawy dopłynąć Wisłą aż do Bałtyku. Jakie są jego motywy, jaką tajemnicę w sobie skrywa? Tego się nigdy nie dowiemy. Możemy się jedynie domyślać – sugeruje to kilka, wyraźnie wyreżyserowanych scen – że może chodzić o chęć odzyskania psychicznej równowagi po nieudanym związku. A podróż rzeką wydaje się idealną odtrutką na problemy osobiste i wszystkie te, których doświadcza współczesny mieszczuch. Bezimienny bohater, kreowany na współczesnego everymena, wsiada więc na łódź i płynie z nurtem rzeki. Po drodze spotyka barwne postacie, którym udziela się klimat spokojnego prądu Wisły, powtarzające jak mantrę, że „wszystko płynie”. W całym filmie dominuje klimat nostalgii wynikającej z tej heraklitejskiej prawdy. Bohater prowadzi z pozoru błahe rozmowy, ale najważniejsze jest samo podjęcie dialogu – zbliżenie się do drugiego człowieka jako jedynej stałej w przemijającym świecie.

Z początku film irytuje – opowieść się nie klei, a bohater wydaje się pozbawiony jakichkolwiek właściwości. Brak akcji, dialogów i jakiejkolwiek anegdoty. Tak już pozostanie do końca, jednak nasze nastawienie z czasem się zmienia. Dajemy się porwać nurtowi rzeki, wygodnie rozsiadamy się w kinowym fotelu i wraz z bohaterem odpływamy. Dzieje się tak głównie za sprawą zdjęć, odkrywających piękno polskiej przyrody i nieoczywisty czar dzikiej rzeki, jaką miejscami jest Wisła. Długim, nostalgicznym ujęciom towarzyszy równie nastrojowa muzyka, która jest być może największą zaletą filmu, choć nie brzmi to jak komplement w stosunku do dzieła filmowego. Twórcom udało się przekonać do wzięcia udziału w projekcie niezwykle ciekawych, młodych twórców polskiej sceny niezależnej. Na ścieżce dźwiękowej możemy usłyszeć między innymi Paulę & Karola czy Mitch&Mitch. Płyta z muzyką stała się osobnym produktem mocno przyczyniającym się do promocji filmu.

Wszechogarniający spokój, niezobowiązujące rozmowy i zespolenie z przyrodą rekompensują nam banalność fabuły. Film ma coś z „Prostej historii” Davida Lyncha, w której nie o cel chodzi, a o samą podróż. Nie jest to jednak kino drogi – wyprawa nie spowoduje przemiany bohatera – przynajmniej my niczego się o tym nie dowiemy. Sylwetka bohatera jest pretekstem do zanurzenia się w przyrodę, do kontemplacji prostego, lecz przesiąkniętego niezwykłą mądrością świata. Naszym przewodnikiem po trochę nierealistycznej rzeczywistości, która znajduje się na wyciągnięcie naszych rąk – wije w samym sercu Polski.

Docenić należy również niespotykaną wręcz w polskim kinie niezależnym sprawność realizacyjną. Film nie wygląda jak beztroska zabawa grupy znajomych, choć scenariusz i gra aktorska z pewnością mogłyby wypaść lepiej. Całość jednak sprawia wrażenie profesjonalnej – głównie z powodu atrakcyjnej strony wizualnej i postawienia na minimalizm, który po raz kolejny okazuje się kluczem do sukcesu w przypadku kina niezwykle niskobudżetowego.

Porzućmy więc oczekiwanie fabularnych wolt, tropienia dramatycznych wydarzeń czy błyskotliwych dialogów. Dajmy się porwać fascynującej rzece, która na co dzień skrywa przed nami swoje wdzięki albo których zwyczajnie nie potrafimy dostrzec…

„Wszystko płynie”
reż. Piotr Ivan Ivanow i Krzysztof Dziomdziora
premiera: 6.04.2012
dystrybucja: Imago Film

alt