Archiwum
09.03.2015

Wszystko, co zalazło za skórę

Dagmara Domagała
Sztuka

Sala operacyjna. Na ścianach wiszą flagi i plakaty. Operatorzy kamer w maskach chirurgicznych. Pacjentka na stole deklamuje „Manifest Carnal Artu”. Nie przeszkadza jej igła wbita w kręgosłup i rurki drenażowe w udach. W czapce arlekina i sukience z falbankami bez narkozy powierza swoje ciało chirurgom plastycznym. W latach 90. francuska artystka Orlan poważnie naruszyła paradygmat tożsamości i ciała, osiągając dzięki swoim działaniom apogeum obrazoburczej dosłowności. Bolesny i radykalny proces twórczo-estetyczny w „Reinkarnacji św. Orlan” zburzył fundamentalny mit ciała i postawił człowieka w opozycji tożsamość–materia. Ciało przestało być obiektem ready-made, a stało się tworzywem poddającym się twórczej manipulacji. Paradoksalnie, to właśnie skóra uwalniała się z okowów opresji społecznego kształtowania tożsamości. Poddając się opresji kanonów piękna i hiperestetyzacji, jednocześnie stawiała pytanie o to, co może pozostawać niezmienne.

Już za czasów Orlan temat skóry i ciała był tak wyświechtany, że materia zdawała się kruszyć i rozchodzić w palcach. Sam problem jednak wciąż fascynował i budził niepokój. Co jeszcze można było z tego wyciągnąć? Prześlizgnąć się po powierzchni samego materiału? Czy poddawać wiwisekcji metafizyczne mięso kryjące się gdzieś pod spodem? Anna Mituś i Łukasz Rusznica, kuratorzy wystawy „Skóra” we wrocławskim BWA, nie idą tropem Orlan. Choć szukają w skórze punktu transgresyjnego, to unikają skandali. To realność jest skandalem – powiedzą. A skóra jako bariera jest tylko fikcją, ponieważ żyjemy w świecie, w którym wszelkie granice już dawno zostały przekroczone. Szesnastu artystów poszukuje skóry intymnej, bliskiej i resakralizowanej, płynąc z nurtem rzeczywistości wyeksploatowanej przez reality show i popkulturę.

Skóra opina, choć czasem wiotczeje. Nadaje kształt ciału i utrzymuje nasz kontakt ze światem przez receptory, nerwy i gruczoły. Odbiera bodźce, ale również pozostawia po sobie ślad. Naskórek, linie papilarne, pot, krew i inne wydzieliny składają się na biologiczny rysopis człowieka. Jest brzydka, choć tak bardzo pragniemy, aby była piękna. Jest naszą najbardziej zewnętrzną warstwą, ale jak daleką od tej wewnętrznej? Transcendentalne pytanie nasuwa się samo. Zamiast traktatu filozoficznego widzimy jednak obrazy. Na pierwszy rzut oka są one przypadkowe, banalne i truistyczne. Artyści naciągają skórę na wszystko, co jest im bliskie, jakby chcieli to coś mieć zawsze przy sobie, zawsze pod skórą. Fotograficzne medium pomaga im to zawłaszczyć. Magia sympatyczna działa, a obraz zdaje się ujarzmiać otaczającą rzeczywistość. Jesteśmy przesyceni wizjami z Instagrama i Facebooka. Każda z sal BWA jest jak galeria użytkownika, gdzie widzimy zindywidualizowaną rzeczywistość, często skrupulatnie zaprojektowaną. Momentu nie da się posiąść. Zdjęcie – owszem. I tak też jest tutaj ze skórą. Artyści projektują na tytułową skórę własną rzeczywistość, często w formie autoterapii. Materiał i wyrysowane na nim widmo zacierają się. I skóra, i fotografia reprezentują pewną powierzchnię naznaczoną dualizmem, który wytknęła nam Orlan. Powierzchnię, pod którą chce się zajrzeć. Skórę wypycha się znaczeniem, często nieczytelnym dla wyrwanego z kontekstu widza. Oni chcą coś posiadać, tylko czy wiedzą, co?

Ta dziwaczna i perwersyjna apoteoza obrazów wynika z kompleksów. Z jednej strony, kompleksów posiadania chwili, z drugiej – przefotografowywania świata. Fotografia jest aktualnie medium-śmietnikiem popkultury. Nadprodukujemy obrazy idealne. Podkręcamy rzeczywistość, żeby wyglądała bardziej niezwykle. Bo tylko niezwykłe jest wartościowe. Bo tylko niezwykłe zbiera lajki. Tymczasem co się dzieje, kiedy na zdjęciu zobaczymy rajstopy leżące na drodze między cmentarzem a śmietniskiem niczym wylinka dwunożnego węża (Lena Dobrowolska, „Short Shadows”, 2012–2013)? Uderza nas zupełnie inny wymiar niezwykłości. Fotografia trafia w Barthes’owskie punktum poszukiwania znaczeń. Choć jesteśmy wyrwani z kontekstu, to platońska jaskinia wypełnia się realnym doświadczeniem. Susan Sontag doda, że zapośredniczonym. Taka nieciągłość postrzegania tylko nas uwrażliwia. Sugeruje, nie mówiąc wprost.

Łowcy skór idą jednak w brutalizm. Marta Gniewkowska (bez tytułu, 2013) konfrontuje widza z tym, co nieuniknione. Zdziera ze swoich modeli turpistyczny obraz. Zawiesza skórę obrośniętą tkanką tłuszczową, nagą, starą, sflaczałą obok brudnych pejzaży ruin i zacieków. Lecz znów jest to tylko powierzchnia. Znów w twarz śmieje nam się Orlan. Cierpienie i okropieństwo rażą bardziej, kiedy mamy tylko patrzeć. Obrzydzenie jest jedynie iluzją wyeksponowaną przez zdjęcia i dajemy się oszukać naszej przesadnej wrażliwości na obrazy. Znów to, co zwykłe, staje się niezwykłe.

Przez cykl Justyny Fedec („Łaknąć”, 2013–2014) wpraszamy się tym razem w intymność i choć to tylko fotografie, to zapośredniczone doświadczenie odkrywa ich cielesność. Skupione na detalu, prace Fedec pozbawione są pozorów, odsłaniają zasłonę oczywistości przez nieoczywistość. Rozmycia, cięcia, zbliżenia. Nagość nie razi – nie tylko dlatego, że ciała są młode. Proste środki prowadzą do prostej historii. I czuje się w tych kadrach słowa Sarah Kane: „Siedzisz mi w głowie tak, jak potrafią tylko nieobecni. Nie mogę wyrwać cię z siebie” („Łaknąć”, 1998). A na ścianie pod zdjęciami rozbryźnięta połyskująca substancja. Orlan obszywała nitką ślady spermy na prześcieradłach. Ewa Kuryluk wywieszała brudne od miłości całuny. W latach 70., na długo przed Orlan, Kuryluk zdzierała skórę dla sztuki, tworząc swoistą acheiropoietyczną poetykę skór-całunów, zmarszczonych i udrapowanych na kształt swoich nosicieli. Pozbawione ciała, skóry wplątywały się w paradoks jakby pośmiertnego istnienia czy świadectwa istnienia w ogóle. Podczas gdy Orlan prześladowały ikony piękno-terroru, Kuryluk poszukiwała sedna dwoistej natury skóry omamiona eidolonem poparzonego brata. Bawełniane ikony, efemeryczne i erotyczne, stały się niejako uświęconą formą reprezentacji istoty. Skóra i wydzieliny ciała były jej paradygmatem. Gdzieś pomiędzy tymi metaforami znajduję zawieszone prace Kaśki Bogacz („Wiedźma”, 2013), która również rozpina swoją skórę na gwoździach w przestrzeni galerii w dusznych i mokrych kadrach. Tym razem obraz jest płaski, wydrukowany cyfrowo na poliestrze. I gdzieś ucieka cała poezja, zostaje tylko realność tego sztucznego świata.

Portret Kamy Sokolnickiej, „Jet Lag” (2013), też ma coś ze skażonej współczesnością interpretacji veraikonu. Kawał syntetycznej skóry z chińskiej fabryki, choć jędrny, wisi zzmwiotczale. Po obu stronach ma lightboksy Rusznicy (bez tytułu, 2013), co tworzy osobliwy ołtarz, który wręcz razi swoją formą na tle płaskich galerii miniformatowych. Pokój jest pusty i cichy. W tym osobliwym amor vacui jest wreszcie czas na poddanie się aurze, na wypełnienie przestrzeni własnym skojarzeniem, dostrzeżenie jakości płynącej z formy zupełnie nie-cielesnej i nie-fotograficznej. Najlepiej przyjść tu na końcu, bo czarna skóra Sokolnickiej nie jest wypchana znaczeniem. Jest luźną materią zupełnie wyrwaną z jednostkowej tożsamości. Może być tanią podróbką skóry świętego Bartłomieja albo Marsjasza. Jak surowiec, półprodukt, może być wszystkim i niczym jednocześnie.

Paradoksalnie mało jest skóry w „Skórze”. Wbrew poliuretanowej popkulturze, skóra nie jest tylko opakowaniem, elementem społecznego konstruowania siebie. Skóra nie jest maską, nie jest tylko tym, co widzialne, a blizny nie kłamią. Powierzchnia musi wypełnić się znaczeniem, bo przecież to ona jest namacalną reprezentacją tego, co wewnątrz, uobecnieniem świadomości. Dla każdego z artystów skóra związana jest z czymś bliskim, intymnym. Myśląc o skórze, pokazują wszystko, co im załazi za skórę. Przez zdjęcia zawłaszczają swój ból, swoje rany, małe codzienne męczeństwo – wszystko to, co konstruuje ich tożsamość. Wbrew temu, co robiła Orlan, w oczach i obiektywach wrocławskich fotografów następuje radykalna resakralizacja ciała zwyczajnego. VJ Emiko oddaje mu głos: „Co z tego, że boli? Niech ciało gada, niech się wygada” („Tkanki łączne”, 2015). Konsumeryzm i popkultura wymęczyły ciało, złoiły skórę. Orlan pozwała Lady Gagę za plagiat. Z artystycznego patchworku pozostała tylko pusta skorupa. „Skóra” nie stawia diagnozy, nawet nie próbuje jej postawić. Mam wrażenie, że jest chaotycznym zbiorem fotogenii, w którym osiedliła się jakaś szalona idea, tendencja przypadkowo uderzająca w pewne antycypacyjne studium. Pytanie, czy jest to już sztuka, czy wciąż tylko taksydermia – pozostawiam otwarte.

„Skóra”
artyści: Kaśka Bogacz, Arnau Vidal Cascalló, Lena Dobrowolska, VJ Emiko (Emilia Gumańska), Justyna Fedec, Marta Gniewkowska, Kamil Graliński, Agata Kalinowska, KurkotKollektiv (Monika Kotecka, Karolina Poryzała), Teo Ormond-Skeaping, Łukasz Rusznica, Kama Sokolnicka, Krzysztof Solarewicz, Karolina Zajączkowska, Filip Zawada
kuratorzy: Anna Mituś i Łukasz Rusznica
współpraca: Ośrodek Postaw Twórczych oraz Hubert Kielan
30.01. – 15.03.2015
Wrocław, Awangarda BWA

alt