Archiwum
20.04.2012

Wiatr buszujący po wrzosowisku

Michał Piepiórka
Film

 

Widzowie znający filmowy dorobek Andrei Arnold musieli się zdziwić na wieść, że Brytyjka ma zamiar przenieść na ekran XIX-wieczną powieść Emily Brontë „Wichrowe wzgórza”.

Mogło to oznaczać, że reżyserkę, znaną ze społecznie zaangażowanych filmów o współczesnej Anglii, skusiły duże pieniądze i postanowiła zabawić się w kino kostiumowe, a tym samym wpisać w długą tradycję brytyjskiej kinematografii. Innym motywem mogła stać się ambitna próba konfrontacji ze skostniałym gatunkiem i autorskie odczytanie klasycznego dzieła. Od pierwszego ujęcia staje się jasne, że Arnold potraktowała powieść Brontë jako artystyczne wyzwanie, a nie jako źródło łatwego poklasku i zarobku. To z pewnością należy zapisać na plus, podobnie jak fakt, że nie skusiło ją efektowne, choć niejednokrotnie bezproduktywne osadzanie historii z kart XIX-wiecznej powieści we współczesnej scenerii. Inną sprawą jest, czy pomysł brytyjskiej reżyserki na autorską adaptację „Wichrowych wzgórz” był na tyle ciekawy, aby zabierać się za realizację kontrowersyjnego projektu.

Po pierwszym szoku spowodowanym zestawieniem nazwisk Arnold i Brontë szybko przychodzi refleksja, że artystyczne światy współczesnej reżyserki i pisarki żyjącej w XIX stuleciu nie są od siebie tak bardzo odległe. Melodramatyczna historia Heathcliffa i Cathy rozgrywa się na wyraźnie zarysowanym społecznym tle, które ma realny wpływ na ich miłosne losy. Bohaterowie poznają się jako nastolatkowie. Ojciec Cathy przywozi chłopca na wichrowe wzgórza z Liverpoolu, gdzie tułał się jako sierota. Mały znajda nie od razu uzyskuje przychylność dziewczyny. Z czasem jednak przekonują się do siebie i stają się nierozłączni. Nie podoba się to Hindleyowi – starszemu bratu Cathy. Heathcliff nigdy w jego oczach nie stanie się członkiem rodziny, a po śmierci ojca zdegraduje go do roli sługi. Mimo to między młodymi zaczyna kiełkować uczucie, które przeistacza się w miłość niemożliwą. On jest poniżanym przez wszystkich parobkiem, a o nią zabiega elegancki panicz z bogatego domu. Społeczne różnice uniemożliwiają odruchom serca spełnienie. Upokorzony i zraniony Heathcliff wyjeżdża, by po kilku latach powrócić jako człowiek rozgoryczony, szukający zadośćuczynienia za poniesione krzywdy.

Tak jak można było się spodziewać, Arnold skupiła się właśnie na społecznych nierównościach, determinujących losy bohaterów. Wątek miłosny pozostaje jedynie pretekstem do prześwietlenia ówczesnych relacji międzyludzkich. Reżyserka nie poprzestała na eksplorowaniu różnic na tle klasowym i finansowym, niełatwe stosunki bohaterów komplikuje dodatkowo, obsadzając w roli Heathcliffa aktorów czarnoskórych. W literackim oryginale bohater posiada korzenie cygańskie, a kwestia rasowa nie wysuwa się na pierwszy plan. U autorki „Fish Tanku” jest inaczej, to właśnie problem rasizmu dominuje w kontaktach Heathcliffa z nieprzyjaznym otoczeniem. Arnold staje się jednak ofiarą swojego własnego pomysłu. Kolor skóry bohatera przesłania inne, społecznie istotne kwestie, takie jak klasa, wykształcenie czy status bezdomnej sieroty. Reżyserka spłyca również problem nierówności dzielących Heathcliffa i Cathy. Napięcie subtelnie budowane między nastolatkami od początku filmu – zgodność charakterów i nieprzystawalność życiowych ambicji – zostaje ostatecznie sprowadzone do jednego zdania wypowiedzianego przez dziewczynę: „ślub z nim byłby dla mnie ujmą”. Dlatego, wbrew swoim uczuciom, wybiera ona na męża bogatego Edgara Lintona.

Autorski stempel uwidacznia się również w filmowej formie. Surowy realizm znany z poprzednich filmów Arnold dominuje i tym razem. Choć bohaterowie chodzą w strojach z epoki, trudno nazwać „Wichrowe wzgórza” filmem kostiumowym. Plasuje się znacznie bliżej dzieł powstałych z inspiracji manifestem Dogmy 95 niż ekranizacji powieści na przykład Jane Austin. Nie ma tu hollywoodzkiego blichtru, pięknych aktorów i malowniczych krajobrazów, wszystko nurza się w błocie i brudzie. Arnold w naturalistyczny sposób śledzi biologizm bohaterów i otaczającej ich przyrody. Z upodobaniem przygląda się martwym zwierzętom i łysym koronom drzew. Zrównuje wręcz naturę z bohaterami – więcej miejsca poświęca jej kontemplacji niż snuciu miłosnej historii. Chwiejna kamera prowadzona z ręki raz po raz zanurza się we wrzosowiska wichrowych wzgórz, a jedyną muzyką jest ogłuszające dudnienie porywistego wiatru. Dzięki formalnemu naturalizmowi film zyskuje ciekawy, znaczeniotwórczy kontekst. Brzydka, nieprzyjazna życiu przestrzeń determinuje ludzkie charaktery. Człowiek wpisany w naturę zatraca kontakt z kulturą – staje się równie brutalny i bezwzględny jak ona. Kontekst ten film zawdzięcza zdjęciom Robbie’ego Ryana, który słusznie został nagrodzony Brązową Żabą na festiwalu Camerimage.

Mimo to film Arnold należy zaliczyć do, co prawda ambitnych, ale jednak porażek. Zmiana koloru skóry głównego bohatera i uwspółcześnienie języka, które sprowadziło się głównie do jego wulgaryzacji, to za mało, żeby mówić o nowym odczytaniu klasycznej powieści średniej siostry Brontë. Nie dowiedzieliśmy się niczego nowego o tamtych czasach, podobnie jak XIX-wieczna historia miłosna nie stała się komentarzem do współczesności. „Wichrowe wzgórza” zwracają uwagę jedynie formą, która jednak nie szokuje, choć reżyserka bardzo na to liczyła. Arnold chyba nie zauważyła, że estetyka spod znaku Dogmy nie bulwersuje już nikogo od około 15 lat. Cóż, pozostaje nam czekać na kolejny film brytyjskiej reżyserki. Miejmy nadzieję, że porzuci ona formalne zabawy z klasyką literatury i zajmie się komentowaniem współczesności, bo po „Red Road” i „Fish Tanku” wiemy, że potrafi to robić jak mało kto.

„Wichrowe wzgórza”
reżyseria: Andrea Arnold
Gutek Film
2011

alt