Archiwum
13.02.2020

Ze śmiercią mamy większy problem niż z życiem. I to problem dwojaki. Po pierwsze, możemy oswajać wyłącznie wyobrażenia, nie zaś doświadczenia. Po drugie, obowiązuje nas kulturowy rygor ubierania wyobrażeń w konkretne obrazy i słowa, czyli ucieleśniania nieobecnego. Nauczyliśmy się utożsamiać śmierć z arsenałem indywidualnych przekonań. Chociaż umieranie to jedyne prawdziwie demokratyczne przeżycie, którego wszystkim nam uda się doświadczyć, dla jednych będzie wiązało się z nadzieją, dla drugich z karą, a dla jeszcze innych – z pustką. O śmierci wiemy tylko tyle, ile zdołaliśmy sobie o niej nazmyślać. Przygotowując w Teatrze im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie spektakl „Krótka rozmowa ze Śmiercią”, Marcin Liber stanął przed zadaniem szalenie wymagającym i ambitnym. Musiał, jak wielu przed nim, wymyślić nowe atrybuty śmierci; ale przede wszystkim spróbować ją obłaskawić. Uszedł z tego starcia z życiem, ale nie obyło się bez drobnych zadrapań.

Jesienią 2017 roku Wiesław Wydra odnalazł w zbiorach Biblioteki Uniwersyteckiej w Erlangen nieznany dotąd drukowany przekaz „Rozmowy Mistrza Polikarpa ze Śmiercią”. Znalezisko to okazało się przełomowe dla badań nad polskim średniowieczem, z którym jest podobnie jak ze śmiercią: wiemy o nim nadal bardzo niewiele, ale przyzwyczailiśmy się do zbiorowych wyobrażeń na jego temat. Nęcą nas średniowieczny mrok i dwuznaczne dziedzictwo kulturowe słowiańszczyzny, które doczekało się swoistego renesansu pod postacią mody-fetyszu na „słowiańskość”, eksploatowanej także na teatralnych deskach. Odnaleziony przez profesora Wydrę tekst pozwolił poznać zakończenie „Rozmowy Mistrza Polikarpa ze Śmiercią”, a przy tym – jeszcze wyraźniej – dostrzec jej groteskowy charakter. Śmierć dialogująca z Polikarpem to szachrajka i okrutnica, nie możemy jednak odmówić jej poczucia humoru. W przypadku „Rozmowy…” doświadczenie umierania oswajane jest zarówno przez grozę, jak i śmiech. Liber postanowił zmierzyć się z opowieścią, która mistrzowsko łączy ze sobą komizm i potworność; skorzystał z tego, co w refleksji nad przemijaniem u Polikarpa ponadczasowe, ale nie przegapił też szansy na opowiedzenie kilku słów o tym, jak śmierci boi się współczesność.

Wspominając o uaktualnieniach, nie mam na myśli oczywistych skojarzeń i aluzji nasuwających się podczas otwierającej spektakl – niezbyt udanej – sceny, w której wybrzmiewa inny kanoniczny tekst staropolski: „Krótka rozprawa między trzema osobami: Panem, Wójtem a Plebanem” Mikołaja Reja. Potencjał drzemiący w genialnie napisanej utarczce pomiędzy przedstawicielem szlachty (Roland Nowak), chłopstwa (Wojciech Kalinowski) i duchowieństwa (Wojciech Siedlecki) nie został w pełni wykorzystany. Czytając Reja, nie sposób zlekceważyć uniwersalnej refleksji – każda władza deprawuje, zarówno ziemska, jak i boska. Należało jednak choćby próbować uniknąć oczywistych skojarzeń, a na nie w tej scenie postawił Liber. Oczywiście widownię i bawi, i przestrasza oburzenie biskupa pod tęczowym neonem – ale po obrzydliwych wypowiedziach Marka Jędraszewskiego dotyczących społeczności LGBT+ taki obraz mógłby równie dobrze pojawić się w każdym innym spektaklu.

W spotkaniu Reja z Polikarpem najciekawiej wybrzmiewa kwestia generacyjna. Pan, Wójt i Pleban to przedstawiciele pokolenia, które zdążyło już wyposażyć się w określone poglądy i uprzedzenia; nieuchronność śmierci zdaje się przez nich oswojona, a klimat inscenizacji Libera nie różni się zanadto od klimatu samego tekstu. Przewrót następuje w reinterpretacji postaci Polikarpa. W tekście staropolskim zostaje on przedstawiony jako „mędrzec wielki, mistrz wybrany”, natomiast Polikarp Libera to młodzieniec. W jego zachowaniu więcej jest gorączkowej ciekawości względem śmierci niż dostojnego godzenia się z jej wyrokami. Gnieźnieński Polikarp obawia się zatem umierania inaczej niż bohaterowie Reja. Dla nich śmierć była sankcją ostateczną, dla niego stanowi zagrożenie o wiele bardziej rzeczywiste. W „Krótkiej rozmowie…” groza zamykająca się w spotkaniu ze śmiercią została więc spotęgowana poprzez młodość, której atrybutem jest życie.

Paweł Dobek poradził sobie z rolą Polikarpa fantastycznie. Udało mu się oswoić niełatwą materię średniowiecznej polszczyzny i uczynić z niej język brzmiący bardzo naturalnie. Pozostaje przekonujący i w pewien sposób liryczny, nawet podczas bardzo wymagających fizycznie scen. Relacja jego postaci ze śmiercią łączy kokieterię i młodzieńczą butę, co pozwala odczytywać „Krótką rozmowę…” w kilku niespodziewanych kontekstach. Ten Polikarp przynależy do pokolenia oswojonego z przeróżnymi obrazami śmierci – pokolenia przychodzącego niemal dwie dekady po konstatacjach pochodzących z „Widoku cudzego cierpienia” Susan Sontag. Polikarp wchodzi w relacje z widownią, wciela jej reprezentantów w strukturę spektaklu, angażując ich do wspólnego wypiekania tradycyjnych kołaczy, łącząc tym samym dwa osobne światy i dwie osie czasu. Dialoguje z widownią stanowiącą probierz współczesności, a tym samym – także staje się współczesny. Współczesność zaś jest specjalistką w przetwarzaniu obrazów umierania na kulturowe symbole. Dlatego jeśli młody Polikarp lęka się śmierci, to z innych powodów niż Polikarp u kresu życia. Skonfrontowany z doraźnym niebezpieczeństwem, ma do czynienia ze swoistym gwałtem na naturze życia – jeśli umrze młodo, nie wypełni swojej naturalnej powinności. Zatem Polikarp u Libera to trochę milenials, a trochę inteligent-nihilista.

Charakterystykę relacji Polikarpa ze światem i śmiercią uzupełnia rewelacyjna muzyka zespołu Nagrobki. Chociaż Maciej Salamon i Adam Witkowski w scenicznej przestrzeni znajdują się na drugim planie, często przykuwają uwagę znacznie bardziej niż popisy aktorskie. Teksty piosenek w niezwykły sposób opisują praktykę oswajania przemijania. Nagrobki śpiewają przewrotne piosenkoporadniki o tym, czym współcześnie jest świadomość nadchodzącej śmierci i jaką formę przyjmuje strach przed umieraniem. Bohaterowie tekstów Salamona/Witkowskiego niwelują lęk, używając surowego sarkazmu i ironii. Dlatego wiszący nad sceną neon „RIP :]”, to R.I.P uzupełniony o nieforemny, kanciasty uśmiech. W efekcie Polikarp staje się ucieleśnieniem bohatera z piosenek Nagrobków. Zdaje sobie sprawę, że może umrzeć już za chwilę, nie doczekawszy starości. Ale jego lęk zostaje odarty z patosu i histerii, on po prostu mówi: „hehe, umrę”.

Skonfrontowanie oblicza śmierci i młodego Polikarpa pozwala odczytywać „Krótką rozmowę…” jako komentarz do innego, aktualnego poczucia grozy. Współczesny Polikarp może lękać się śmierci, która nie pozwoli mu dożyć starości, objawiając się przedwcześnie – na przykład pod postacią katastrofy ekologicznej. Utożsamia śmierć z jej popkulturowo przetworzonym wizerunkiem, który pozwala mu choć odrobinę odroczyć i zdeprecjonować niebezpieczeństwo. Tak jak Kmotr z odnalezionej niedawno wersji „Rozmowy…”, któremu udaje się dobić targu ze śmiercią i dożyć starości, ale kiedy próbuje ją oszukać – naruszając naturalne następstwo losu – przegrywa. Różni się jednak od młodego Polikarpa, któremu nie będzie dane negocjować warunków własnego umierania. Katastrofa, która go spotka, nie jest jedynie antycypowana – jak w przypadku bohaterów Reja czy „Śmierci z Mistrzem dwojakich gadań…” – ale zrealizowana. I chociaż w spektaklu Libera nie pada słowo o ekologii, wydaje mi się, że wprowadzenie na scenę tak młodego Polikarpa trudno obecnie odczytywać poza tym kontekstem.

W spektaklu Libera Śmierć pojawia się w czterech wcieleniach. Pomysł podzielenia Śmierci na cztery osobne mojry przekonuje dzięki świetnej grupowej choreografii autorstwa artystek Polskiego Teatru Tańca: Pauliny Jaksim oraz Katarzyny Kulmińskiej (tworzących zespół pod nazwą Hashimotowiksa). Kamila Banasiak, Zuzanna Czerniejewska, Martyna Rozwadowska oraz Joanna Żurawska zostały ucharakteryzowane na podobieństwo meksykańskich figur Santa Muerte, skrzyżowanych z postaciami ze zlotu sobowtórów Amy Winehouse. Już samym wyglądem nawiązują do najpopularniejszych obrazów śmierci, przetworzonej przez popkulturowy filtr. Grają śmierci okrutne, ale i wulgarne, które równie dobrze mogłyby pojawić się w kolejnej produkcji Marvela. Wymachują atrapami kos, tańcząc jak w blackmetalowych teledyskach – w „Krótkiej rozmowie…” nie mają przecież budzić faktycznej grozy, ale obśmiewać nasze złudne wyobrażenia. Fenomenalna w roli prowadzącej pochód Śmierci jest Joanna Żurawska. W jej ustach archaiczna staropolszczyzna brzmi jeszcze naturalniej niż u Dobka. Żurawska gra niezwykle lekko i z niewymuszoną gracją; kiedy ma być zadziorna i uwodzicielska – taka właśnie jest; kiedy grzęźnie w błocie i ma być komiczna – widownia wybucha śmiechem naprawdę szczerze. Niestety, nie można tego samego powiedzieć o pozostałej trójce. Banasiak, Czerniejewska i Rozwadowska na wszelkie sposoby starają się dodać wyrazistości granym przez siebie postaciom. Już w tekście Śmierci rozpisane zostały jako postaci wszechwładne, seksowne i groźne – irytujący naddatek w postaci wykrzykiwania co drugiej kwestii naprawdę nie jest im potrzebny.

Jestem pod dużym wrażeniem pracy, którą Jarosław Murawski wykonał nad tekstem „Śmierci z Mistrzem dwojakich gadań…”, aby uczynić go przystępnym i spójnym. Mimo pozornej kolażowości, poszczególne sekwencje scen tworzą bardzo konsekwentną opowieść. Zespół gnieźnieńskiego teatru radzi sobie z nią różnie. Na uwagę zdecydowanie zasługuje Wojciech Siedlecki w roli Plebana. Udało mu się idealnie dobrać proporcje pomiędzy komizmem postaci a podążaniem za rytmem tekstu. Staropolszczyzna zdaje się niestety najmniej posłuszna Kamili Banasiak, której zdarza się akcentować zdania wbrew logice wypowiedzi i gubić sensy poszczególnych wersów, przez co kilka scen utraciło dynamikę.

„Krótka rozmowa ze Śmiercią” w reżyserii Marcina Libera to bardzo błyskotliwa próba poskromienia współczesnego fantazmatu śmierci. Spektakl niosą arcydzielny tekst, znakomita muzyka Nagrobków i „punkowa” scenografia Mirka Kaczmarka, składające się w misterną i wielowarstwową konstrukcję. Przetworzony obraz śmierci-symbolu, śmierci-sankcji i śmierci-popkultury został skonfrontowany z wyobrażeniami widowni odnoszącej się do powagi i śmieszności umierania. Wszystko to zapewne zaowocuje zróżnicowanymi opiniami na temat scenicznego przedsięwzięcia Libera i zespołu gnieźnieńskiego teatru. „Krótka rozmowa…” to spektakl pełen szczelin, pozostawiający miejsce na prywatne, intymne uzupełnienia. Nieuchronność przemijania, o której opowiada, zabrzmiała wyjątkowo dotkliwie w obliczu odejścia Lecha Raczaka, któremu zadedykowano spektakl premierowy.

Od wyjścia z teatru nie daje mi spokoju zapamiętany kiedyś cytat z tekstu Czesława Miłosza „Przeciw poezji niezrozumiałej”; nieznośnie egzaltowany, ale przecież Miłoszowi niedaleko do popkultury (i może nawet zaśmiałby się ze Śmierci wymalowanej w gnijące plamy): „W poezji, którą wybieram, nie szukam ucieczki od grozy, raczej dowodu, że groza i cześć mogą w nas trwać równocześnie”. To chyba najtrafniejszy komentarz do ostatniej sceny „Krótkiej rozmowy…” – korowodu śmierci. Wspólny taniec aktorów i widzów łączy ludzi z różnych środowisk, w różnym wieku i o różnych temperamentach – i tych butnych, i pokornych wobec umierania. Tym właśnie był średniowieczny danse macabre i tym jest jego aktualizacja, którą w swoim spektaklu zaproponował Liber – tańcem grozy, ale przepełnionym groteskowym świętowaniem życia. Kto żyw, ten do Gniezna!

 

„Krótka rozmowa ze Śmiercią”
wg „Rozmowy mistrza Polikarpa ze śmiercią” Mikołaja z Mierzyńca oraz „Krótkiej rozprawy między trzema osobami, Panem, Wójtem a Plebanem” Mikołaja Reja
reżyseria: Marcin Liber
scenografia: Mirek Kaczmarek
muzyka: NAGROBKI
dramaturgia: Jarosław Murawski
Teatr im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie

premiera: 18.01.2020

źródło: https://teatr.gniezno.pl/newsroom/krotka-rozmowa-ze-smiercia/