Archiwum
07.04.2011

Tyrmand warszawski, Warszawa Tyrmandowska

Kornelia Sobczak
Literatura

„Tyrmand Warszawski. Teksty niewydane” – zachęca piękne liternictwo zaopatrzonej w wizerunek skrytego w chmurach Pałacu Kultury okładki, i już przez ową zachętę samo fizyczne obcowanie z najnowszą pozycją wydawnictwa MG (które wznowiło ostatnio chyba wszystkie dzieła Tyrmanda) ma w sobie coś z dziecięcej radości odkrycia pudełka ze skarbami albo odwijania gwiazdkowego, z dawna oczekiwanego prezentu.

Twarda okładka, w środku kredowy papier, ilustracje, zdjęcia, reprinty z felietonów i artykułów autora „Złego”. „Teksty niewydane” to podtytuł nieco mylący – w rzeczywistości chodzi o teksty publikowane w prasie: „Tygodniku Powszechnym”, „Przekroju”, „Stolicy” w latach 1947–1956, ponieważ jednak nigdy nie zostały zebrane w formie zwartej – i jako takie pozostawały trudno dostępne – możemy zatem pozostać przy metaforyce pudełka z zapomnianymi skarbami z dzieciństwa czy raczej młodości, młodości pisarskiej Tyrmanda, która przegląda się w młodości odbudowywanej ze zniszczeń wojennych Warszawy.

Zamiast, a może należałoby powiedzieć: obok ironiczno-epickiego Tyrmanda ze „Złego” czy bezkompromisowo-gorzkniejącego z „Dziennika 1954” mamy tu Tyrmanda koncyliacyjnego pomiędzy „dawnymi a nowymi laty”, Tyrmanda, który namawia andersowców do powrotu do kraju, a jednocześnie walczy ze szpecącymi Marszałkowską szyldami, z brzydotą kiosków z piwem, z kurzem na ulicach, z kłującą w oczy niedbałością w ubiorze (zwłaszcza z emancypującym się wówczas od sportowych okoliczności… dresem!), upomina się o naoliwienie krzeseł w teatrze, o niezadeptywanie trawników, o rozwiązanie problemu lizania znaczków pocztowych (kto powinien lizać: urzędniczki czy klienci?); upomina się uporczywie, do znudzenia, z determinacją i upomina się – antycypując Ważyka i może nie expressis verbis, ale jednak –„partię” i jako naiwny bądź wciąż pełen nadziei (wedle uznania czytelnika), ale mimo wszystko tryb Nowego Systemu. Systemu, w którym widzi przede wszystkim możliwość Wielkiej Odbudowy i pragnie dostrzec, opisać i uzmysłowić swoim czytelnikom jej bezprecedensowy potencjał.

Styl tekstów zebranych w tomie jest różnorodny, najczęściej jednak jest to tak rozpoznawalna, dobrze naoliwona, potoczysta i barwna narracja Tyrmandowska, która czasem skrzy się erudycją (nie wolną od potknięć), żartem i dowcipem, a czasem zbliża się do reportażu interwencyjnego i poetyki kroniki filmowej, nie tracąc jednak nigdy swady, rozmachu i szerszej perspektywy historiozoficznej stojącej nawet za, z pozoru, błahymi kwestiami. Przy okazji dostrzec można, jak Tyrmand lubi powtarzać pewne konstrukcje stylistyczne, jak przywiązuje się do porównań i opisów, a nawet… rozpoznać pewne ustępy ze „Złego” (passus o wiośnie warszawskiej).

Spojrzenie Tyrmanda jest przede wszystkim spojrzeniem architekta, który jednak na osnowie rozważań planistycznych i urbanistycznych buduje zawsze głębszą refleksję, niejednokrotnie na prawach własnej indukcyjno-intuicyjnej antropologii miejskiej prowadząc rozmyślania pionierskie i odkrywcze. Znakomicie wyczuwa, jakie znaczenie dla estetyki miasta mają detale, jest piewcą szczegółu, podejmującym rozmyślania nad rolą „trotuaru i szyldu” dla percepcji i antropologii miasta.

Jednocześnie jest to spojrzenie pełne melancholii i ledwo tulonego żalu za Warszawą sprzed 1944 roku, ale też dzielna, uparta, pełna determinacji i w gruncie rzeczy zakończona sukcesem próba dostrzeżenia w odbudowywanej – a przecież jakże odmienionej – stolicy potencjału, nowych możliwości, szansy zmiany na lepsze – choć, co bolesne, nie takie jak przed wojną. Tyrmand odczuwając dotkliwie kataklizm i zagładę tkanki miejskiej, rozumie też, że „po furii niszczenia przyszła furia odbudowy”, szansa na stworzenie „jedynego w swoim rodzaju miasta na świecie” – okoliczność bezprecedensowa, którą zbrodnią byłoby zmarnować. Tyrmand chce być nie tylko dopingującym świadkiem, ale i krytycznym, uważnym uczestnikiem procesu odbudowy i do tego uczestnictwa przekonuje swoich czytelników.

I choć kazuistyka tych rozważań nie zawsze wytrzymuje próbę czasu (jak choćby wróżenie odsłoniętej przez budowę Trasy W-Z bryle kościoła św. Anny kariery wizualnego symbolu Warszawy na równi z paryską wieżą Eiffla), to pionierskie, intuicyjnie antropologiczne, a pełne osobistego uczucia refleksje nad miastem pozostają wciąż aktualne. Możemy nie rozumieć niuansów odsłonięcia perspektywy ulicy Żabiej (czy ktoś w ogóle wie dziś w Warszawie, gdzie jest/była ta ulica?) ale rozumiemy w lot, uśmiechamy się i zapalamy razem z Tyrmandem, gdy rozważa on jedyną w swoim rodzaju „duszę” miasta, duszę Warszawy. Tyrmand zdaje sobie sprawę, że w obliczu niemal całkowitej materialnej zagłady miasta owa „dusza”, idea, kulturowa tożsamość musiały przetrwać w jakimś pozamaterialnym nośniku, i nieustannie zadaje sobie pytanie o to, co czyni Warszawę miastem tak wyjątkowym i niepowtarzalnym. Warszawę, którą darzy uczuciem wielkim i płomiennym, lecz nie bezkrytycznym, a może właśnie tym bardziej krytycznym, im bardziej namiętnym. Siła tego zbioru szkiców i felietonów tkwi chyba w tym, iż po pięćdziesięciu z górą latach uczucie to zdolne jest nas wzruszać, udzielać się nam i pozwalać na partycypację w Tyrmandowskich zachwytach i troskach. Z „Tyrmanda warszawskiego” wyłania się obraz „Warszawy Tyrmandowskiej”, uchwyconej w konkretnym momencie historycznym, w paroksyzmie entuzjastycznej odbudowy i żywiołowego rozwoju, a jednocześnie na planistyczno-architektonicznym rozdrożu. Warszawy trochę minionej, trochę postulowanej, trochę symulakrycznej, ale urzekającej, pulsującej, zachwycającej i intensywnej – miasta par excellence – wielobarwnego amalgamatu mieszkańców, budynków, historii i tego nieuchwytnego „zapachu wiosny” (czasem pełnego ceglanego pyłu), który przesądza o wyróżnieniu Warszawy spośród wszystkich innych miast na świecie.

Bo przecież zwłaszcza w obecnej sytuacji kalendarzowo-atmosferycznej dobrze jest przypomnieć, że „gdy w Łodzi pada deszcz w Wielkanocne święta, jest to tylko i wyłącznie winą Łodzi, bo tylko w takim mieście może w Wielkanoc padać deszcz. Gdy natomiast Warszawa ma nad sobą złą pogodę w każde święta, można, a nawet należy to wybaczyć. Bowiem winna jest pogoda, a nie miasto. Na pewno. A zresztą w Warszawie, na Wielkanoc musi być ładnie…”.

Leopold Tyrmand, „Tyrmand Warszawski. Teksty niewydane”
Wydawnictwo MG
Warszawa 2011

Zobacz książkę na stronie Wydawnictwa MG

„Tyrmand Warszawski. Teksty niewydane” – zachęca piękne liternictwo zaopatrzonej w wizerunek skrytego w chmurach Pałacu Kultury okładki, i już przez ową zachętę samo fizyczne obcowanie z najnowszą pozycją wydawnictwa MG (które wznowiło ostatnio chyba wszystkie dzieła Tyrmanda) ma w sobie coś z dziecięcej radości odkrycia pudełka ze skarbami albo odwijania gwiazdkowego, z dawna oczekiwanego prezentu.