Archiwum
11.03.2016

Lament na pogorzelisku

Magdalena Rewerenda
Teatr

W czasie, gdy – nie tylko w mediach – słowo „wojna” odmieniane jest przez wszystkie przypadki, a obawy Europy przed uchodźcami każdego dnia napędzają psychozę strachu, inscenizacja dramatu Eurypidesa „Trojanki” wydaje się strzałem w dziesiątkę. Antyczny tekst o cichych ofiarach wojen, które toczone są niezależnie od nich, jest dzisiaj dotkliwie aktualny, a jego przekaz wydaje się szczególnie ważny. Wybór ten mógłby być zatem doskonale przemyślanym aktem politycznym, spektakl zaś – wnikliwym głosem w dyskusji społecznej. Niestety, „Trojanki” Kamili Michalak, mimo frapującej warstwy plastyczno-dźwiękowej i formuły fizycznie wyczerpującej widza, nie zdołały w pełni wykorzystać dramaturgicznego potencjału klasycznej tragedii.

Gdy Atena (Małgorzata Peczyńska) i Posejdon (Wojciech Kalwat) uściskiem dłoni i wyreżyserowanym uśmiechem finalizują swoją umowę będącą wyrokiem na Greków i Trojan, kurtyna podnosi się, odsłaniając niezwykły krajobraz. Przestrzeń zatopiona w czerwieni, nawiązującej do rzeczywistych barw Troi, o których przed premierą wspominała reżyserka, niepokoi oddziałującym na zmysły połączeniem mięsistości, organiczności i ciepła miękkiego wnętrza (wnętrza kobiecego ciała, matczynego łona?) z metalicznością wojennej maszyny: blaszanych ścian bocznych i tyłu sceny, który czasem odbierać można jako złowróżbnie i krwiście zachodzące słońce, a czasem jak reflektor samolotu.

W tej gąbczasto-mechanicznej przestrzeni dostrzec można wyłaniające się głowy chórzystek: mieszkanek – niegdyś świetnej – Troi, pochowanych za życia w momencie utraty bliskich. Ich obecność sprowadzona została do głosu, który nie jest wcale perfekcyjny i jednolity, a raczej urywany, szarpany. Brzmi, jakby płynął z niedostrojonego radia; to głos nieartykułujący słów, zamiast nich wydalający syki, jęki i onomatopeje – lament prosto z trzewi. Po chwili udaje nam się usłyszeć, że to litania ofiar i oprawców. Gdy tylko zaczynamy czuć rytm tego niezwykłego śpiewu, napięcie jest rozładowywane w niezrozumiały sposób: wielogłos zaczyna brzmieć bardziej jak gwar plotkujących przekupek na targu, a gesty okaleczonej klątwą Kasandry (Elwira Janasik) – okrutnie przedrzeźnianej slapstickową pantomimą przez Taltybiosa (Michał Kaleta) – nie są przejmujące, ale męczące i śmieszne. Czy w ten sposób, dokładnie gdy zaczynała budować interesujący kontekst, reżyserka chciała wytrącić nas z dusznej atmosfery niewysławialnej tragedii?

Gdy Andromacha (Marcela Stańko) przynosi w ramionach skazanego na śmierć małego Astyanaksa – mocny znak sceniczny, bohater-rekwizyt, najpierw podobny do owadziej larwy opancerzonej szeleszczącą nieprzyjemnie folią, będący w istocie bezgłową szmacianą lalką, szarym gałganem o ledwie ludzkich kształtach – pamiętając o wcześniejszych matczynych wyznaniach zaczynamy rozumieć, że „Trojanki” Michalak bardziej niż spektaklem o pisanej krwią historii miasta skazanego na ostateczną zagładę będą dramatem matki ponoszącej najwyższą ofiarę. Taki los jest udziałem nie tylko potomstwa posągowych Hekabe (Teresa Kwiatkowska) i Andromachy – tragicznych bohaterek wywodzących się z najwyższych sfer – bo wojna zrównuje wszystkich bez względu na pochodzenie i status społeczny. Astyanaks zdaje się figurą wyznaczającą centralny temat przedstawienia. Trojanki wrzeszczą niczym banshee (też przecież słynące z bolesnego dla uszu lamentu po stracie bliskiej osoby!) i wychodzą jak zombie ze swoich nor, powołując tym samym do życia kolejne nieprzyjemne, a jakże sugestywne dźwięki: rozrywania, rozklejania i zdzierania. Zmysłowość uwodzi po raz kolejny.

Tymczasem dramaturgiczny zamysł staje się mętny. Kwestia zabicia dziecka zostaje usunięta w cień. Obserwując Andromachę, przestajemy wierzyć w ogrom jej tragedii, a sytuacji nie poprawia – obecny, owszem, i u Eurypidesa, i u Sartre’a, ale tym razem szkodzący spójności – wątek Heleny (Barbara Prokopowicz) i Menelaosa (Andrzej Szubski). Jednak największym dramaturgicznym fiaskiem jest zakończenie. Jeszcze finałowa pieśń chóru – skandowane błaganie kierowane do (Matki!) Ziemi, by oddała żonom, matkom i siostrom poległych mężczyzn jest niezwykła. Ukazuje potęgę kobiecej miłości i jedności, wolną od przynależności do któregokolwiek z obozów, a zarazem obnaża wspólnotę złamaną przez sytuację bez wyjścia i bez możliwości jakiejkolwiek interwencji. To tragiczna próba zabrania głosu w obliczu skazania na klęskę (wszystkie kobiety, niczym Kasandra, są tu niesłyszane i niewysłuchane; każdą czeka zagłada, bez względu na to, jaki los wybrali dla nich Grecy). Lament ten, rozbrzmiewający z przejmującą mocą, nie jest jednak niestety zakończeniem spektaklu. Zamyka go bowiem nonszalancka rozmowa Ateny i Posejdona, którzy zadowoleni z masakry, jaką wywołali, zerkają na scenę z balkonowego Olimpu, triumfalnie popijając wino. Nawet jeśli uznamy, że nikt nie odważyłby się spuentować spektaklu stwierdzeniem, iż jesteśmy bezsilni wobec wojny, bo jest ona tylko igraszką bogów, to i tak domknięcie, niepozostawiające miejsca na niedopowiedzenia i przypominające o istnieniu bezwzględnych (politycznych?) sił, na które nie mamy wpływu, wydaje się niepotrzebną redundancją.

W dramaturgicznej niekonsekwencji i uproszczeniach zagubił się nieco zamysł, który – jak można sądzić – przyświecał twórcom spektaklu od początku. Temat tej niezwykłej, organicznej opery (i to wcale nie nawiązującej do „odrodzenia greckiej tragedii”, ale będącej orędowniczką afektu) o przedrozumowym bólu kobiety dającej życie i obserwującej jego zmierzch wobec bezosobowej katastrofy, rozmywa się na rzecz wrażeniowości. Szkoda. Skoro Eurypides dla „Trojanek” postanowił reaktywować chór, z którego wcześniej rezygnował, a Kamili Michalak udało się uruchomić potężną machinę zbudowaną z operujących wokalami kobiet (gdy żadna z pozostałych postaci nie okazała się wystarczająco wyrazista, by stanowić oś spektaklu), to pewnie całość można było poprowadzić trochę bardziej zdecydowanie, a nawet radykalnie.

Eurypides, „Trojanki”
(z wykorzystaniem Trojanek według Eurypidesa Jeana Paula Sartre’a w przekładzie Jerzego Liskowskiego)
przekład: Zygmunt Węclewski
reżyseria: Kamila Michalak
dramaturgia: Barbara Klicka
scenografia: Karolina Fandrejewska
kierownictwo muzyczne: Lilianna Krych
muzyka: Marta Śniady
ruch sceniczny: Aurora Lubos
reżyseria świateł: Paulina Góral
Teatr Polski w Poznaniu

premiera: 4.03.2016

alt
fot. Maciej Zakrzewski