Archiwum
18.03.2013

Szmer maszyn

Agnieszka Kleczyk
Sztuka

alt

Wystawa „Kilka praktycznych sposobów na przedłużenie sobie życia” swoim tytułem bezpośrednio nawiązuje do retrospektywy Antonisza, prezentowanej na wyższym piętrze Zachęty, zapożyczając swój tytuł od jego bezkamerowego filmu powstałego w 1974 roku. To, co było pretekstem do symbolicznego połączenia monografii mistrza noncamerowej animacji z współczesnymi twórcami, to zainteresowanie maszyną i jej potencjałem twórczym oraz idea do it yourself przeciwstawiająca się wszechobecności produktów masowych, które wypełniają naszą codzienność i przenikają do przestrzeni sztuki, na rzecz ponownego zbliżenia się do warsztatu i uobecnienia gestu artysty w jego dziełach.

Pokój pierwszy

Przestrzeń otwierająca ekspozycję połączyła monograficzną wystawę mistrza animacji z pracami współczesnych twórców zafascynowanych maszyną i rolą, jaką ona odgrywa w procesie twórczym. Wystawę otwierały trzy urządzenia optyczne z kolekcji Wernenra Neksea – maszyny pochodzących z czasów poprzedzających wynalezienie kinematografu. Przywołują one tezę polskiego animatora o końcu filmu, który nastał wraz z najdonioślejszym odkryciem braci Lumière. Jeden z eksponatów – Zoetrop opatentowany w 1834 roku w Anglii przez matematyka Hornera – wydaje się prototypem późniejszych wynalazków Antoniusza, wykorzystujących materiał światłoczuły nie tylko do utrwalania rzeczywistości, ale jej całkowitej, rysunkowej kreacji.

Nie bez powodu znalazło się miejsce na dwie współczesne prace. W ruchomej instalacji „Zabawy naszych pradziadków” (2013) Jan Mioduszewski wyraźnie czerpie z dorobku teatru cieni, w którym widz obserwuje na rozpostartym płótnie zarys ukrytej za jasną tkaniną, poruszającej się kukiełki.

Współczesna praca Radka Szlagi, „Kaszel, Kaszel” (2013), składająca się z kolażowo-komiksowego zeszytu-dziennika opowiada o zmaganiach artysty z chorowitym,  kaszlącym i niedowidzącym ciałem, które utrudnia tworzenie. Wizualny dziennik walki z chorobą swoją formą odsyła nas do wspaniałego archiwum autora, „Manifestu artystycznego Non Camera”, uzupełniającego pokaz jego kilkunastu filmów. Nie tylko forma łączy Szlagę i Antonisza, ale sam temat niedomagającego ciała, utrudniającego i hamującego imperatyw tworzenia. To, co u Szlagi stanowi pojedynczy epizod, u Antonisza przekształca się w obsesję zdrowego życia i prób przedłużenia go dzięki zdrowej diecie i eliminacji zgubnych słabości, z których najbardziej męczącą jest palenie. Hipochondryczna natura starszego artysty prowadzi do analizy ciała skazanego na entropię, ciała mechanicznego i niedoskonałego zarazem. Wizualne dzienniki posklejane ze strzępów otaczającego go świata przedstawiają proces pracy nad jego ulepszeniem, ale też zwątpienie, które mu towarzyszy i chorobę, która niszczy. „Życie, walka, cel życia, cele, filozofia, sens, plany życiowe, pobudzacze do życia, przykłady innych, złote myśli, wspomnienia” – to wszystko i jeszcze więcej znajdziemy w Pomysłownikach Antonisza, które z czasem stały się inspiracją do tworzenia kolejnych animacji.

Ucieczką od niedomagającego ciała była jak najefektywniejsza praca. Choroba serca, doskwierająca artyście szczególnie pod koniec życia, stała się motorem wyobraźni, wspomagającym twórczość, motywacjym do sprostania nadrzędnemu celowi: pracować jak najwięcej, jak najbardziej wydajnie, jak najszybciej. Nie bez powodu wielkie machiny przedstawione na wystawie były umieszczane w przenośnych walizkach i miały swoje mniejsze odpowiedniki. Tworzyć można bowiem wszędzie, nie tylko w czterech ścianach własnego, filmowego laboratorium.

Pokój drugi

Tworząc wystawę współczesnych artystów, kuratorki Ewa Borysewicz i Joanna Kordjak starały się dobrać dzieła nawiązujące do idei DIY, ale także zaproponowały widzowi pełną przygód integrację ze sztuką. „To użytkownik nadaje sens istnieniu maszyny, ożywia ją, stając się animatorem” – ta deklaracja nie znalazła jednak swojego potwierdzenia w wystawie. Napisy „nie dotykać”  jasno wskazywały, że sens został już nadany, a pole możliwości działania widza, jego moc przekształcenia i ingerencji w dzieło – skutecznie wyeliminowane. Pozornie interaktywne prace postawiły widza w pozycji biernego obserwatora, nie zaś współtwórcy i uczestnika.

W „Rysunkach automatycznych” (1995/2013) Olgierda Chmielowskiego rękę artysty zastępuje trzykołowy, drewniany samochodzik poruszający się pod wpływem wiatru, generowanego przez elektryczne wiatraczki, które zostały rozmieszone w równych odległościach na obwodzie płótna w kształcie koła. Prosta maszyna została wyposażona w żagiel, który wspomaga ruch i czarny mazak generujący nie do końca kontrolowane maźnięcia, stopniowo wypełniające małe koło. Jego spontaniczne ruchy mają jednak swoje ograniczenia, a pole działania – ściśle określone granice.

O ile Chmielewski w swojej pracy pozostawił margines działania dla przypadku, o tyle Piotr Bosacki wyeliminował go zupełnie, umieszczając misternie skonstruowane mechanizmy w białych ramkach za szybą. W pierwszym, „Obiekcie animowanym”, widzimy współczesne wykorzystanie animacji non camerowej. Na dwóch przezroczystych kliszach, nieustannie poruszających się w pionie i poziomie, narysowane zostały proste, powtarzające się formy geometryczne: kreska, dwukropek, kółko. Dzięki kręcącym się walcom, na które artysta nawinął kliszę, formy zmieniają pozycje, wchodząc ze sobą w różnorodne relacje. Przy niewielkim nakładzie wyobraźni widz z łatwością może przywołać wszystkie możliwe konfiguracje i połączenia. Stworzone mechanizmy pozwalają przewidzieć dalszy bieg historii. Nie chodzi bowiem o element zaskoczenia, ale maszynerię, która stwarza „sztukę”. To ona jest tu centralnym punktem budzącym zainteresowanie.

Pokój trzeci…

…wieńczący wystawę współczesnych artystów-wynalazców został zdominowany przez wideoinstalację autorstwa szwajcarskiego duetu Fischli/Weiss, zatytułowaną „Making Things Go”. Film przedstawia kontrolowaną i w pełni zaplanowaną katastrofę trwającą 30 minut, której głównymi bohaterami stają się mało estetyczne przedmioty: takie jak, opony, worki na śmieci, wiaderka, butelki pozbawione swej pierwotnej funkcji.  Wideo zostało uzupełnione filmem Patrika Freya – szwajcarskiego pisarza i publicysty, dokumentującym trzy dni nieustających prób, eksperymentów i porażek, które poprzedzały finalny sukces. Praca Fischli/Weiss jest wcieleniem w życie maszyny Goldberga (także obecnej na wystawie), który w swoich książkach przedstawiał machiny działające na zasadzie efektu łańcuchowego. Przedmiot uruchamia rzecz, która z nim sąsiaduje, tworząc łańcuch przyczynowo-skutkowy prowadzący do wykonania najprostszej czynności. Mechanizmy posiłkujące się efektem domina charakteryzuje zdecydowany przerost formy nad treścią, ale o ile ilustracje Goldberga pełnią konkretne funkcje, na przykład wytarcie chusteczką nosa, w pracy „Making Things Go” liczy się tylko misterna konstrukcja i jej kolejne fazy.

Trzy krótkie wideoarty Igora Krenza mówią o sile destrukcji. „Ogień jest lepszy od nożyczek” to wizualne porównanie, którego główna teza opiera się na sfilmowanym eksperymencie: młotek zawieszony na naprężonym, przewieszonym przez drewniany stelaż sznurku, zagraża szklanej butelce. W pierwszym filmie sznurek zostaje przecięty nożyczkami, co wywołuje uderzenie młotka o butelkę. Siła spadania okazuje się jednak niewystarczająca,  by rozbić szkło. W drugim filmiku nożyczki zostały zastąpione ogniem, który okazuje się bardziej skuteczny. W tych misternych konstrukcjach uruchomiony proces jest jednorazowy. Jego powtórzenie wymaga odtworzenia poprzedniego układu przedmiotów i ponownej ingerencji artystów. Podobnie jak w poprzednich pracach nie efekt finalny ma tu największe znaczenie, ale mechanizm, który go stwarza. Stworzony mechanizm i proces, który generuje akt twórczy jest dziełem samym w sobie .

W kontekście obu prac możemy postawić kolejne pytania: czy to efemeryczny, pojedynczy gest, okupiony wielkim wysiłkiem i niezliczoną ilością prób i błędów jest dziełem sztuki, czy też film dokumentujacy to działanie? Czy pracę mamy odczytywać jako skrupulatnie wyreżyserowany happening, w którym główną rolę grają przedmioty i substancje uruchamiające się na zasadzie domina? Czy przy różnorodności form i materiałów, z których obficie czerpie sztuka współczesna, mamy możliwość wyznaczenia tego typu granic i czy podejmowanie tego typu prób jest nadal potrzebne?

Góra i dół

Z podziwem śledziłam misterne konstrukcje pantografów, dźwiękownic, animografów czy sonografów przedstawione na wystawie „Technika jest dla mnie rodzajem sztuki”, z trudem powstrzymując się przed dotknięciem, uruchomieniem, empirycznym sprawdzeniem, czy te delikatne, koronkowe konstrukcje zadziałają, gdy wprawimy je w ruch. Kuratorki umieszczając je w szklanych gablotach za złotą nieprzekraczalną linią, słusznie podniosły ich wartość. Należy jednak pamiętać, że sam proces stwarzania, mimo niekwestionowanej istotności, doskonale uwidocznionej na wystawie, nie stanowił celu samego w sobie. Dlatego też z trudem znajduję punkty styku między ideą Antonisza, a pracami prezentowanymi na wystawie „Kilka praktycznych sposobów na przedłużenie sobie życia”. Dla współzałożyciela Studia Filmów Animowanych maszyny o unikalnym i autorskim charakterze pełniły przede wszystkim funkcję narzędzia umożliwiającego proces twórczy, którego finalnym i najważniejszym produktem był film. Julian Antoniszczak, w przeciwieństwie do młodych artystów-konstruktorów, dał nam narzędzia, zaoferował technikę, jaką jest animacja noncamerowa, resztę pozostawiając naszej wyobraźni. Zachęcił do eksperymentów pokazując, że najlepszym tworzywem dla sztuki jest to, co nas otacza. Podkreślał też wartość dzieła końcowego, naznaczonego indywidualnością artysty:

„Ręcznie rysowane i malowane obrazy na taśmie 35 mm dają nieosiągalne metodami fotograficznymi wyrazistość, kontrast i siłę koloru. Wibrowanie koloru podkreśla bliskość ręki i myśli twórcy. Obrazy te są myślami powoływanymi do życia najkrótszą drogą, od pomysłu realizatora do widza, niezakłóconą ingerencją pośredników. Są prawdziwymi dziełami sztuki”.

Działania aparatów non-camerowych świetnie ilustruje wszechobecność filmów Juliana Antoniszczaka osaczających swoim pulsującym ruchem, wyświetlonym na ogromnych ekranach. Wizualny i akustyczny hałas został na wystawie doskonale uwypuklony. Artyście nie chodziło bowiem jedynie o zacieśnienie więzi między artystą, a jego dziełem, ale również o silne oddziaływanie na widza, który miał cieleśnie doświadczyć seansu filmowego.

Idea DIY i topos artysty-konstruktora to dwa wątki obecne na wystawach w Zachęcie, które przeciwstawiają się współczesnej tendencji do oderwania artysty od rzemieślniczego etapu pracy. Idea nie zostaje powierzona automatowi, ręka artysty jest obecna we wszystkich fazach, mimo że efekt wieńczący zostaje zapośredniczony i powołany przez maszynę. Wystawy różnicuje rozkład punktów ciężkości. Prace współczesnych twórców przedstawione w drugiej i trzeciej sali opierały się na konstrukcji – misternym mechanizmie rysującym, stwarzającym, pokazującym, nie zaś tym, co właściwie zostaje stworzone. Maszyna i proces, który ona uruchamia, jest dziełem sztuki samym w sobie. Zarówno archiwum, jak i same maszyny Antonisza są elementem składowym, prowadzącym do powstania filmów animowanych, za którymi kryje się całe bogactwo innych znaczeń.

Prace współczesnych artystów-konstruktorów ruszają się, szumią, rysują, ale to wszystko. Mechanizm stwarzający obraz jest odsłonięty. Jako widzowie przyzwyczajeni do nieograniczonych możliwości, które oferuje nam dzisiejsza technologia, nie pytamy: „jak?”, pytamy za to: „po co?”. Zamiast odpowiedzi słyszymy jedynie mechaniczne echo wydobywające się z efekciarskich zabaw współczesnych artystów.

„Kilka praktycznych sposobów na przedłużenie sobie życia”
16.02. – 31.03.2013
kuratorki: Ewa Borysiewicz, Joanna Kordjak

„Antonisz: Technika jest dla mnie rodzajem sztuki”
22.01. – 17.03.2013
kurator: Joanna Kordjak

Warszawa, Zachęta Narodowa Galeria Sztuki

alt

Wystawa „Kilka praktycznych sposobów na przedłużenie sobie życia” swoim tytułem bezpośrednio nawiązuje do retrospektywy Antonisza, prezentowanej na wyższym piętrze Zachęty, zapożyczając swój tytuł od jego bezkamerowego filmu powstałego w 1974 roku. To, co było pretekstem do symbolicznego połączenia monografii mistrza noncamerowej animacji z współczesnymi twórcami, to zainteresowanie maszyną i jej potencjałem twórczym oraz idea do it yourself przeciwstawiająca się wszechobecności produktów masowych, które wypełniają naszą codzienność i przenikają do przestrzeni sztuki, na rzecz ponownego zbliżenia się do warsztatu i uobecnienia gestu artysty w jego dziełach.

Pokój pierwszy

Przestrzeń otwierająca ekspozycję połączyła monograficzną wystawę mistrza animacji z pracami współczesnych twórców zafascynowanych maszyną i rolą, jaką ona odgrywa w procesie twórczym. Wystawę otwierały trzy urządzenia optyczne z kolekcji Wernenra Neksea – maszyny pochodzących z czasów poprzedzających wynalezienie kinematografu. Przywołują one tezę polskiego animatora o końcu filmu, który nastał wraz z najdonioślejszym odkryciem braci Lumière. Jeden z eksponatów – Zoetrop opatentowany w 1834 roku w Anglii przez matematyka Hornera – wydaje się prototypem późniejszych wynalazków Antoniusza, wykorzystujących materiał światłoczuły nie tylko do utrwalania rzeczywistości, ale jej całkowitej, rysunkowej kreacji.

Nie bez powodu znalazło się miejsce na dwie współczesne prace. W ruchomej instalacji „Zabawy naszych pradziadków” (2013) Jan Mioduszewski wyraźnie czerpie z dorobku teatru cieni, w którym widz obserwuje na rozpostartym płótnie zarys ukrytej za jasną tkaniną, poruszającej się kukiełki.

Współczesna praca Radka Szlagi, „Kaszel, Kaszel” (2013), składająca się z kolażowo-komiksowego zeszytu-dziennika opowiada o zmaganiach artysty z chorowitym,  kaszlącym i niedowidzącym ciałem, które utrudnia tworzenie. Wizualny dziennik walki z chorobą swoją formą odsyła nas do wspaniałego archiwum autora, „Manifestu artystycznego Non Camera”, uzupełniającego pokaz jego kilkunastu filmów. Nie tylko forma łączy Szlagę i Antonisza, ale sam temat niedomagającego ciała, utrudniającego i hamującego imperatyw tworzenia. To, co u Szlagi stanowi pojedynczy epizod, u Antonisza przekształca się w obsesję zdrowego życia i prób przedłużenia go dzięki zdrowej diecie i eliminacji zgubnych słabości, z których najbardziej męczącą jest palenie. Hipochondryczna natura starszego artysty prowadzi do analizy ciała skazanego na entropię, ciała mechanicznego i niedoskonałego zarazem. Wizualne dzienniki posklejane ze strzępów otaczającego go świata przedstawiają proces pracy nad jego ulepszeniem, ale też zwątpienie, które mu towarzyszy i chorobę, która niszczy. „Życie, walka, cel życia, cele, filozofia, sens, plany życiowe, pobudzacze do życia, przykłady innych, złote myśli, wspomnienia” – to wszystko i jeszcze więcej znajdziemy w Pomysłownikach Antonisza, które z czasem stały się inspiracją do tworzenia kolejnych animacji.

Ucieczką od niedomagającego ciała była jak najefektywniejsza praca. Choroba serca, doskwierająca artyście szczególnie pod koniec życia, stała się motorem wyobraźni, wspomagającym twórczość, motywacjym do sprostania nadrzędnemu celowi: pracować jak najwięcej, jak najbardziej wydajnie, jak najszybciej. Nie bez powodu wielkie machiny przedstawione na wystawie były umieszczane w przenośnych walizkach i miały swoje mniejsze odpowiedniki. Tworzyć można bowiem wszędzie, nie tylko w czterech ścianach własnego, filmowego laboratorium.

Pokój drugi

Tworząc wystawę współczesnych artystów, kuratorki Ewa Borysewicz i Joanna Kordjak starały się dobrać dzieła nawiązujące do idei DIY, ale także zaproponowały widzowi pełną przygód integrację ze sztuką. „To użytkownik nadaje sens istnieniu maszyny, ożywia ją, stając się animatorem” – ta deklaracja nie znalazła jednak swojego potwierdzenia w wystawie. Napisy „nie dotykać”  jasno wskazywały, że sens został już nadany, a pole możliwości działania widza, jego moc przekształcenia i ingerencji w dzieło – skutecznie wyeliminowane. Pozornie interaktywne prace postawiły widza w pozycji biernego obserwatora, nie zaś współtwórcy i uczestnika.

W „Rysunkach automatycznych” (1995/2013) Olgierda Chmielowskiego rękę artysty zastępuje trzykołowy, drewniany samochodzik poruszający się pod wpływem wiatru, generowanego przez elektryczne wiatraczki, które zostały rozmieszone w równych odległościach na obwodzie płótna w kształcie koła. Prosta maszyna została wyposażona w żagiel, który wspomaga ruch i czarny mazak generujący nie do końca kontrolowane maźnięcia, stopniowo wypełniające małe koło. Jego spontaniczne ruchy mają jednak swoje ograniczenia, a pole działania – ściśle określone granice.

O ile Chmielewski w swojej pracy pozostawił margines działania dla przypadku, o tyle Piotr Bosacki wyeliminował go zupełnie, umieszczając misternie skonstruowane mechanizmy w białych ramkach za szybą. W pierwszym, „Obiekcie animowanym”, widzimy współczesne wykorzystanie animacji non camerowej. Na dwóch przezroczystych kliszach, nieustannie poruszających się w pionie i poziomie, narysowane zostały proste, powtarzające się formy geometryczne: kreska, dwukropek, kółko. Dzięki kręcącym się walcom, na które artysta nawinął kliszę, formy zmieniają pozycje, wchodząc ze sobą w różnorodne relacje. Przy niewielkim nakładzie wyobraźni widz z łatwością może przywołać wszystkie możliwe konfiguracje i połączenia. Stworzone mechanizmy pozwalają przewidzieć dalszy bieg historii. Nie chodzi bowiem o element zaskoczenia, ale maszynerię, która stwarza „sztukę”. To ona jest tu centralnym punktem budzącym zainteresowanie.

Pokój trzeci…

…wieńczący wystawę współczesnych artystów-wynalazców został zdominowany przez wideoinstalację autorstwa szwajcarskiego duetu Fischli/Weiss, zatytułowaną „Making Things Go”. Film przedstawia kontrolowaną i w pełni zaplanowaną katastrofę trwającą 30 minut, której głównymi bohaterami stają się mało estetyczne przedmioty: takie jak, opony, worki na śmieci, wiaderka, butelki pozbawione swej pierwotnej funkcji.  Wideo zostało uzupełnione filmem Patrika Freya – szwajcarskiego pisarza i publicysty, dokumentującym trzy dni nieustających prób, eksperymentów i porażek, które poprzedzały finalny sukces. Praca Fischli/Weiss jest wcieleniem w życie maszyny Goldberga (także obecnej na wystawie), który w swoich książkach przedstawiał machiny działające na zasadzie efektu łańcuchowego. Przedmiot uruchamia rzecz, która z nim sąsiaduje, tworząc łańcuch przyczynowo-skutkowy prowadzący do wykonania najprostszej czynności. Mechanizmy posiłkujące się efektem domina charakteryzuje zdecydowany przerost formy nad treścią, ale o ile ilustracje Goldberga pełnią konkretne funkcje, na przykład wytarcie chusteczką nosa, w pracy „Making Things Go” liczy się tylko misterna konstrukcja i jej kolejne fazy.

Trzy krótkie wideoarty Igora Krenza mówią o sile destrukcji. „Ogień jest lepszy od nożyczek” to wizualne porównanie, którego główna teza opiera się na sfilmowanym eksperymencie: młotek zawieszony na naprężonym, przewieszonym przez drewniany stelaż sznurku, zagraża szklanej butelce. W pierwszym filmie sznurek zostaje przecięty nożyczkami, co wywołuje uderzenie młotka o butelkę. Siła spadania okazuje się jednak niewystarczająca,  by rozbić szkło. W drugim filmiku nożyczki zostały zastąpione ogniem, który okazuje się bardziej skuteczny. W tych misternych konstrukcjach uruchomiony proces jest jednorazowy. Jego powtórzenie wymaga odtworzenia poprzedniego układu przedmiotów i ponownej ingerencji artystów. Podobnie jak w poprzednich pracach nie efekt finalny ma tu największe znaczenie, ale mechanizm, który go stwarza. Stworzony mechanizm i proces, który generuje akt twórczy jest dziełem samym w sobie .

W kontekście obu prac możemy postawić kolejne pytania: czy to efemeryczny, pojedynczy gest, okupiony wielkim wysiłkiem i niezliczoną ilością prób i błędów jest dziełem sztuki, czy też film dokumentujacy to działanie? Czy pracę mamy odczytywać jako skrupulatnie wyreżyserowany happening, w którym główną rolę grają przedmioty i substancje uruchamiające się na zasadzie domina? Czy przy różnorodności form i materiałów, z których obficie czerpie sztuka współczesna, mamy możliwość wyznaczenia tego typu granic i czy podejmowanie tego typu prób jest nadal potrzebne?

Góra i dół

Z podziwem śledziłam misterne konstrukcje pantografów, dźwiękownic, animografów czy sonografów przedstawione na wystawie „Technika jest dla mnie rodzajem sztuki”, z trudem powstrzymując się przed dotknięciem, uruchomieniem, empirycznym sprawdzeniem, czy te delikatne, koronkowe konstrukcje zadziałają, gdy wprawimy je w ruch. Kuratorki umieszczając je w szklanych gablotach za złotą nieprzekraczalną linią, słusznie podniosły ich wartość. Należy jednak pamiętać, że sam proces stwarzania, mimo niekwestionowanej istotności, doskonale uwidocznionej na wystawie, nie stanowił celu samego w sobie. Dlatego też z trudem znajduję punkty styku między ideą Antonisza, a pracami prezentowanymi na wystawie „Kilka praktycznych sposobów na przedłużenie sobie życia”. Dla współzałożyciela Studia Filmów Animowanych maszyny o unikalnym i autorskim charakterze pełniły przede wszystkim funkcję narzędzia umożliwiającego proces twórczy, którego finalnym i najważniejszym produktem był film. Julian Antoniszczak, w przeciwieństwie do młodych artystów-konstruktorów, dał nam narzędzia, zaoferował technikę, jaką jest animacja noncamerowa, resztę pozostawiając naszej wyobraźni. Zachęcił do eksperymentów pokazując, że najlepszym tworzywem dla sztuki jest to, co nas otacza. Podkreślał też wartość dzieła końcowego, naznaczonego indywidualnością artysty:

„Ręcznie rysowane i malowane obrazy na taśmie 35 mm dają nieosiągalne metodami fotograficznymi wyrazistość, kontrast i siłę koloru. Wibrowanie koloru podkreśla bliskość ręki i myśli twórcy. Obrazy te są myślami powoływanymi do życia najkrótszą drogą, od pomysłu realizatora do widza, niezakłóconą ingerencją pośredników. Są prawdziwymi dziełami sztuki”.

Działania aparatów non-camerowych świetnie ilustruje wszechobecność filmów Juliana Antoniszczaka osaczających swoim pulsującym ruchem, wyświetlonym na ogromnych ekranach. Wizualny i akustyczny hałas został na wystawie doskonale uwypuklony. Artyście nie chodziło bowiem jedynie o zacieśnienie więzi między artystą, a jego dziełem, ale również o silne oddziaływanie na widza, który miał cieleśnie doświadczyć seansu filmowego.

Idea DIY i topos artysty-konstruktora to dwa wątki obecne na wystawach w Zachęcie, które przeciwstawiają się współczesnej tendencji do oderwania artysty od rzemieślniczego etapu pracy. Idea nie zostaje powierzona automatowi, ręka artysty jest obecna we wszystkich fazach, mimo że efekt wieńczący zostaje zapośredniczony i powołany przez maszynę. Wystawy różnicuje rozkład punktów ciężkości. Prace współczesnych twórców przedstawione w drugiej i trzeciej sali opierały się na konstrukcji – misternym mechanizmie rysującym, stwarzającym, pokazującym, nie zaś tym, co właściwie zostaje stworzone. Maszyna i proces, który ona uruchamia, jest dziełem sztuki samym w sobie. Zarówno archiwum, jak i same maszyny Antonisza są elementem składowym, prowadzącym do powstania filmów animowanych, za którymi kryje się całe bogactwo innych znaczeń.

Prace współczesnych artystów-konstruktorów ruszają się, szumią, rysują, ale to wszystko. Mechanizm stwarzający obraz jest odsłonięty. Jako widzowie przyzwyczajeni do nieograniczonych możliwości, które oferuje nam dzisiejsza technologia, nie pytamy: „jak?”, pytamy za to: „po co?”. Zamiast odpowiedzi słyszymy jedynie mechaniczne echo wydobywające się z efekciarskich zabaw współczesnych artystów.

 

 

„Kilka praktycznych sposobów na przedłużenie sobie życia”
16.02– 31.03.2013
kuratorki: Ewa Borysiewicz, Joanna Kordjak

„Antonisz: Technika jest dla mnie rodzajem sztuki”
22.01–17.03
kurator: Joanna Kordjak

Warszawa, Zachęta Narodowa Galeria Sztuki

alt