Archiwum
07.10.2013

Ławka rezerwowych

Maria Magdalena Beszterda
Teatr

Akcja

Szczaw i frytki to posiłek, który jednemu z bohaterów serwowała była ukochana. Jak zwykle, jedzenie stanowi pretekst do wspomnień, koincydencję nie raz obecną w literaturze i sztuce. Jedzenie jest rodzajem repetycji opowieści – sentymentalnej, sensualnej kotwicy. Mięsna wkładka obiecana Artyście przez Mariannę uzależniona jest od jego zawodowego awansu. Mięsna wkładka będzie także awansem emocjonalnym w relacji damsko-męskiej.

Groteskowość tej metafory nie umniejsza jej wartości. Po skosztowaniu tego specjału na popremierowym bankiecie mogę powiedzieć, że jako rzecz zimna i kwaśna odsłania jeszcze jeden aspekt semantyczny tego porównania. Szczaw i frytki to opowieść o idiomie, który nas drąży. O tym, że każde marzenie jest intymne i osobne. I że mimo swej śmieszności, każde pragnienie zasługuje na najwyższą powagę. Stanowi bowiem o spójności naszego „ja”, wyznacza cele. A jak powie sędzia główny, zwany Smutasem i Andrzejkiem: „Człowiek musi mieć cele. Są cele, jest co realizować”.

Postacie dramatu nie stoją w miejscu. Tokują, irytują się, pokrzykują, wygrażają swojemu losowi, ale nieustannie biegną wewnątrz siebie.

Interakcja

Trzech bohaterów sztuki istnieje o tyle, o ile zostanie zauważonych przez innych. Artysta, Mydło i Smutas to trzech sędziów, którzy najważniejsze mecze rozgrywają między sobą, w szatni. Są na siebie skazani zawodowo i prywatnie. Łączą ich ambicje, dzieli kobieta, Marianna – przechodni atrybut władzy. Każdy z nich nie jest tam, gdzie chciałby być. To z ich niespełnionych oczekiwań, ponawianych rozczarowań upleciona jest fabuła. Sędzia główny chciałby awansować do FIFA, sędzia liniowy I chciałby być sędzią głównym. Sędzia liniowy II nie ma aspiracji, by być sędzią I, za to chciałby zajmować pierwsze i jedyne miejsce w życiu byłej partnerki. Bezlitosna niespełnialność tych życzeń nadaje postaciom rys tragiczny. Cała egzystencjalna groza tej sytuacji zostaje rozbrojona przez kunszt dialogowy, celne pointy, trafne spostrzeżenia.

Akcję budują napięcia między bohaterami: odklejonym od rzeczywistości Artystą, kabotyńskim Mydłem i narcystycznym, choć zakompleksionym Smutasem. Mimo tego, że mężczyźni są zazdrośni o swoje sukcesy, o wspólną partnerkę, tworzą spójny tercet. Wspólny mianownik stanowi konieczność. Skazanie na bieganie po boisku, konieczność wygrywania swoich małych ambicyjek i wielkich pragnień, uzależnienie od oceny innych. Każda z tych postaci ma tożsamość dynamiczną, prowadzącą do wewnętrznego przełomu (a może rezygnacji z pozy?). Mydło – konformista, frustrat, osoba zniewolona, bo za bardzo podziwiająca kolegę wyższego rangą – zaczyna mówić to, co myśli, dostrzega mierność sędziego głównego, którym zawsze chciał być. Sędzia główny, Smutas, przestaje w końcu epatować zadowoleniem człowieka, któremu udaje się za dużo. Rezygnuje z nachalnego podkreślania swojej wyjątkowości. Staje się przegranym, zrezygnowanym człowiekiem. Ale chyba z ulgą zzuwa tamtą tożsamość. Artysta doznaje najmniej widocznej przemiany. Może dlatego, że on jeden mógł sobie pozwolić na autentyczność. Ostatnie zdania wypowiedziane przez niego w sztuce sugerują, że uwolni się od opłakiwania Marianny. Stawką za wyjście z kryzysu jest śmieszność.

Konstrukcja

Aktorzy grają brawurowo, na równym poziomie. Mariusz Adamski w roli głównego sędziego wyśmienicie ukazuje postać onanizującą się swoim ego. Piotr Kaźmierczak wybornie niuansuje postać lizusa, tchórza, zawistnika. Natomiast Artysta grany przez Jakuba Papugę to smutny błazen, niczym u Erazma z Rotterdamu, głupota mówiąca prawdę. Zdobywa sympatię widzów jako postać najbardziej autentyczna, bezinteresowna i niewykalkulowana.

Choreografia stanowi czwartego aktora tej sztuki (Iwona Pasińska!). Ciało blade, nierówne, niezapośredniczone przez ekran obchodzi nagle widza. Ciało aktorów zyskuje głos. Śmieszy, tumani, przestrasza. Aktorzy prężą się przed nami w groteskowych slipach, opuszczają spodnie, trzęsą fałdą brzucha. Niesymetryczni, niewysportowani, pokraczni. Granie swoją niedoskonałością to duża odwaga. Odwaga warta efektu. Ciało mówiące stanowi o kunszcie tej sztuki.

Reakcja

Od jakiegoś czasu rozrywka jest domeną telewizji. Unikatową cechą sztuki Zoltána Egressego jest fakt, że owa rozrywka przenosi się na scenę teatralną. W dobie ryzykownego humoru nieśmiesznych kabaretonów, rozrywki bazującej na fekalnej uciesze, komedia, która igra z inteligencją widza, stanowi absolutny wyjątek.

Efektowne nawiązania do popkulturowego rytuału, jakim stała się piłka nożna, oszczędność (ale i funkcjonalność) scenografii w połączeniu z aktorską wirtuozerią (raz jeszcze – choreografia najwyższej próby) dają wyśmienity efekt.

Wieczór spędzony w sędziowskiej szatni staje się nadzwyczaj udanym ewenementem. Nośność metafory boiska jako życia wykorzystywało już wielu (m.in. Janusz Rudnicki). Ten spektakl natomiast uświadamia jedno: to my siedzimy na ławce rezerwowych – tak samo śmieszni, spragnieni szczęścia i pokraczni. Prędzej czy później nam też przyjdzie wbiec na murawę, najpewniej bez rozgrzewki.

Zoltán Egress, „Szczaw, frytki”
reż.  Piotr Kaźmierczak
Poznań, Teatr Polski
premiera: 5.10.2013

alt