Archiwum
20.06.2011

Szamanka w Warszawie

Adam Kruk
Film

W „Kobiecie, która pragnęła mężczyzny” udaje się pokazać rodzącą się obsesję, niestety w sposób, który widzieliśmy już wielokrotnie.

Tytułowa kobieta, która pragnęła mężczyzny, grana przez duńską aktorkę Sonię Richter, choć ma na imię Karen, każe nazywać się K. Jest fotografką mody – zajęcie to nudne i próżne, a pretensjonalność, wyrażana w jej przypadku w samym pseudonimie, jest w tym zawodzie w cenie. K jest zepsuta, znudzona, władcza – lata po świecie, pstryka, pokrzykuje, ma ludzi nawet do wymiany karty pamięci. Skupiona na sobie, swoich snach i projekcjach, postanawia je ziścić, kiedy do jej sterylnego życia zapuka chuć. Niby trochę się przed nią broni, ale bardziej ją goni (także dosłownie). W końcu ulegnie jej całkowicie, obnażając swoje najsłabsze strony i wydobywając z siebie bardzo cielesną kobietę. Nie chce już stać za kamerą, tym razem woli być obiektem. Pozwala więc, by jej kochanek Maciek (Marcin Dorociński) całkowicie przejął kontrolę. Pociąga ją reprezentowany przez niego typ męskości zwierzęcej, prostackiej, potwierdzanej przez seks bez zabezpieczeń po piwnicach i parkach oraz potencję gwarantowaną przez inne kobiety (żonę, studentki).

Opętanie, które obserwujemy w „Kobiecie, która pragnęła mężczyzny”, nie wynika jednak z wszetecznego uroku Maćka, jak w „Rewersie”, w którym ten sam Dorociński był diabłem wcielonym. To samo psyche K projektuje na niego własne potrzeby, wizje, sny, staje się on tylko katalizatorem drzemiącego w niej wulkanu. Dlaczego temperatura wewnątrz niej aż tak wzrosła? Wszak mówi, że „ma wspaniałe życie”: kochającego męża (w tej roli Michael Nyqvist), zdrową córkę, opłacalną pracę, podróże. Może właśnie życie „bez alarmów i bez niespodzianek”, o którym piosenkę napisali kiedyś Radiohead, prowadzi do podłożenia bomby pod własne szczęście? Na zasadzie kontry wobec estetycznego świata mody i starannie zaprojektowanego życia prywatnego rodzi się tęsknota za czymś autentycznym, namacalnym, niebezpiecznym. Podobna historia może się przydarzyć każdemu, kogo konstrukcja psychiczna umożliwia uleganie własnym obsesjom i poddawanie się marzeniom. Autodestrukcja zagraża wszystkim umysłom twórczym, szamankom i buntownikom bez powodu.

Jeśli oglądamy spóźnioną nastoletnią miłość od pierwszego wejrzenia, straciła ona swój niewinny charakter. Jeżeli to dojrzały romans oparty na seksie, K zakochując się, wypada z roli niczym dziewczynka. Wszystko to odbywa się bez radości – obudzona w niej nastolatka jest emo. Do traktującej o kulturze emo „Sali samobójców” Jana Komasy filmowi Pera Fly jednak daleko – tam pokrewieństwa z estetyką serialu dla nastolatków windowały tę konwencję na wyższy poziom, pogłębiały, wzbogacały o inne spojrzenia, tu reżyser bierze większy zamach, ale efekt jest odwrotny. Natrętne w „Kobiecie, która pragnęła mężczyzny” nawiązania do „Ostatniego tanga w Paryżu”, akcentowane na wyrost przez dystrybutora, robią filmowi krzywdę. Konfrontacja z arcydzielnością klasyka Bertolucciego obnaża ubóstwo „Kobiety”.

Pojawiają się też skojarzenia z „Nożem w wodzie” (epizod dostał tu zresztą Zygmunt Malanowicz), „Sercem jak lód” Claude’a Sauteta,  dziełami Davida Lyncha i Andrzeja Żuławskiego. Kiedy K pokornieje i odrzuca własne szaleństwo (miłość?), które wraca teraz do wcześniejszego adresata uczucia i zapalnika szaleństwa, na myśl przychodzi „Krótki film o miłości” Krzysztofa Kieślowskiego. To nie jest dobra taktyka, bo artystyczna ranga filmu nie wytrzymuje tego rodzaju porównań. Sprawdzają się w filmie natomiast warszawskie pejzaże – przykuwają oko, nie epatują ani brzydotą, ani TVN-owską sztucznością. Nieprzyjemnie uderza jednak natrętne zachwalanie przez męża K walorów Polski, który co jakiś czas mimochodem zauważa: „wszystko to odbudowano po wojnie; Kraków jest cudownym miastem; Pałac Kultury był prezentem od Stalina, a Stalin był bardzo złym dyktatorem”. Tu najbardziej widać słabości samego scenariusza. Ten skromny film bowiem, mimo próby nadania mu głębszego znaczenia, pozostaje tylko szkicem – marną kompilacją ciekawych inspiracji, które reżyser miesza w jednym kotle.

Równolegle z „Kobietą, która pragnęła mężczyzny” w kinach oglądać możemy „Nie opuszczaj mnie” Ewy Stankiewicz – oba filmy traktują o zmysłowym niezaspokojeniu, które staje się bolesnym kobiecym doświadczeniem.  U Stankiewicz udany seks pozostaje niedostępny – jest albo gwałtem, albo zostaje przerwany, albo jest doświadczeniem innych. W filmie Fly’a udaje się choćby tylko na chwilę to pragnienie zaspokoić, co rozbudza jeszcze większy głód. Widzowi udziela się jednak mocniej poczucie rozczarowania niż ekscytacji, bardziej niż spółkowaniem – samym filmem.

„Kobieta, która pragnęła mężczyzny”
reżyseria: Per Fly
premiera: 17.06.2011



W „Kobiecie, która pragnęła mężczyzny” udaje się pokazać rodzącą się obsesję, niestety w sposób, który widzieliśmy już wielokrotnie.