Archiwum
29.10.2012

Smak whisky i krwi

Anna Granatowska
Film

Seans „Whisky dla aniołów” jest przeżyciem synestetycznym. Najnowszy film Kena Loacha ma własny wyrazisty zapach i smak. Główną nutę w tej kompozycji stanowi woń kilku ekskluzywnych gatunków whisky, żelazisty posmak krwi i zapach zatłoczonej sali rozpraw. Całość jest godna polecenia koneserom brytyjskiego stylu, szczególnie w odmianie brit-grit.

Robbie pochodzi z robotniczej dzielnicy Glasgow i nie raz popadł w konflikt z prawem. Poznajemy go w przełomowym momencie jego życia. Słucha wyroku, od którego zależy cała jego przyszłość. Zasądzone prace społeczne są dla niego szansą rozpoczęcia wszystkiego od nowa. Wyroku wraz z nim słucha Leonie, która spodziewa się jego dziecka i jest zdeterminowana, by założyć z nim normalną rodzinę. Sytuacja jednak jest co najmniej niesprzyjająca. Przeszłość Robbiego nie daje o sobie zapomnieć, a należąca do klasy średniej rodzina Leonie bynajmniej nie jest nastawiona entuzjastycznie do jej związku. Mimo wszystko los w końcu uśmiecha się do głównego bohatera. Odkrywa w sobie talent do rozpoznawania gatunków whisky po smaku i zapachu. Ta nietypowa umiejętność stanie się dla niego trampoliną do nowego życia.

„Whisky dla aniołów” to bodaj pierwszy w karierze Loacha film z tak solidną dawką humoru i tak obficie czerpiący z formuły komediowej. Chociaż podczas seansu często z trudem przychodzi powstrzymanie śmiechu, nie sposób przeoczyć faktu, że za komizmem w ostatnim utworze Brytyjczyka skrywa się w gruncie rzeczy gorzka konstatacja. Mechanizm społeczny, który obnaża reżyser, jest brutalny – aby wrócić na ścieżkę praworządności i stać się szanowanym obywatelem, trzeba mieć coś do zaoferowania w zamian. Dobra wola w tej transakcji to zdecydowanie niewystarczająca karta przetargowa. Paradoksalnie powrót Robbiego do społeczeństwa jest możliwy dopiero wskutek kolejnego przestępstwa. Tym razem jest ono jednak starannie wykalkulowane i mieści się w granicach, które w pewnych kręgach okazują się akceptowalne. Ta charakterystyczna żonglerka różnymi filmowymi poetykami, przemieszanie komicznych i dramatycznych akcentów w „Whisky dla aniołów” budzi skojarzenia z filmem innego autora pochodzącego z Wysp. W „Trainspotting” Danny’ego Boyle’a odskocznię od przeszłości dla głównego bohatera również stanowi popełniony wspólnie z „przyjaciółmi” przekręt, tyle że narkotykowy. Loacha od Boyle’a odróżnia jednak wiara we wspólnotę, która daje jednostce wsparcie i siłę. Robbie realizuje swój zamysł w grupie osób, z którymi zaprzyjaźnił się podczas prac społecznych. Niebagatelną rolę w jego życiu odgrywa także jej opiekun Harry – to on inspiruje zainteresowanie Robbiego whisky i wspiera go w trudnych momentach. Renton z „Trainspotting” pozostaje natomiast sam, oszukuje swoich kompanów, biorąc odwet za wcześniejsze poniżenia.

Postać głównego bohatera „Whisky dla aniołów” nie poddaje się jednoznacznej ocenie. Z jednej strony, widz utożsamia się z nim, bo reprezentuje on typ buntownika skłonnego do przezwyciężenia nie tylko swoich słabości, ale także ograniczeń i uprzedzeń narzucanych przez sam system społeczny. Z drugiej jednak strony, odpowiedź na pytanie: „po której jesteś stronie?” wcale nie jest łatwa. Robbiego oglądamy również w roli agresora, którego do przemocy potrafi sprowokować nawet błahostka. Dowiadujemy się przecież, że zdarzyło mu się właściwie bez powodu pobić człowieka do tego stopnia, że ten prawie stracił wzrok. Kreacja Robbiego potwierdza predylekcję Loacha do postaci ambiwalentnych, noszących w sobie podstawową sprzeczność. Podobny typ bohatera reprezentowała na przykład Angie z filmu „Polak potrzebny od zaraz”. Chociaż kobieta początkowo nie zgadzała się na przedmiotowe traktowanie emigrantów, z czasem to chciwość wzięła w niej górę i pozbawiła ją skrupułów w relacjach z robotnikami.

Najnowszy film twórcy „Riff-Raff” potwierdza jego poczesne miejsce wśród twórców brytyjskiego kina społecznego. Loach swymi utworami wpisuje się w długą tradycję, której punkty zwrotne wyznaczają nazwiska kolejnych, zorientowanych lewicowo reżyserów, takich jak: Tony Richardson, Lindsay Anderson czy Mike Leigh. „Whisky dla aniołów” to kolejny w dorobku Brytyjczyka portret grup społecznych, na które niezbyt często filmowcy kierują obiektyw kamery. Chociaż utwór stosunkowo łatwo wrzucić do szufladki określającej gatunkową przynależność, o jego wartości świadczą przede wszystkim paradokumentalne obserwacje, „kawałki życia” zbierane przez reżysera, który lubi określać się mianem kronikarza. Świat „Whisky dla aniołów” zaludniają zatem bohaterowie wyglądający jakby byli wzięci wprost z niezbyt eleganckiej dzielnicy Glasgow, a ich angielszczyzna zdecydowanie różni się od tej, jaką usłyszeć można w BBC. Pod względem formalnym film pozostaje jednak daleki od wczesnych utworów Loacha. Surowy, eksperymentujący z dokumentalnymi środkami wyrazu charakter dzieł, takich jak „Kes” czy „Cathy, wróć do domu” ustąpił w twórczości reżysera miejsca bardziej przystępnym formom. Również w tej ewolucji gatunkowej obserwowanej na przestrzeni prawie 50 lat przejawia się stricte lewicowa ideologia Kena Loacha – prostota formalna jest gwarantem zrozumienia przekazu przez szerokie grono odbiorców. A tego reżyser pragnie najbardziej.

„Whisky dla aniołów”
reż. Ken Loach
premiera: 19.10.2012

alt