Archiwum
08.11.2012

Smak piąty – smak Malezji

Marek S. Bochniarz
Film

Tegoroczna, szósta już edycja Pięciu Smaków – jedynego polskiego festiwalu w całości poświęconego kinematografiom Dalekiego Wschodu – swoją przemyślaną formułą nie zaskoczyła. Organizator, Fundacja Sztuki Arteria, od lat intensywnie pracuje na pozytywny wizerunek imprezy, z sukcesem przybliżając egzotyczne kino.

W tym roku Arteria wprowadziła w życie kilka dobrych pomysłów. Z wybranych drogą konkursu pasjonatów i amatorów utworzono People’s Jury, które przyznało pierwsze w historii festiwalu nagrody. Organizator zdecydował się także uzupełnić dotąd głównie art house’owy repertuar o kino gatunkowe, a sale kinowe legendarnego Muranowa poszerzyć o przestrzeń Kina Praha. Widzowie poza sędziowaniem mogli także pozostawić w obu miejscach na tablicach kartki z krótkim zapisem swoich wrażeń z seansów, które zostaną przetłumaczone i przekazane twórcom filmów. Tradycjonaliści i spragnieni bardziej bezpośredniego kontaktu mogli również uczestniczyć w spotkaniach z artystami. Na szczęście organizatorzy festiwalu nie traktują swojej imprezy śmiertelnie poważnie i trudno tu górnolotnie mówić o misji. Choć przed każdym pokazem zaplanowano wprowadzenie do filmu, prelegenci byli rekrutowani nie tylko spośród fachowców, ale i pasjonatów, posiadających poza wiedzą spore poczucie humoru. Dzięki temu widz czuł się szanowanym partnerem w rozmowie, a nie kimś prowadzonym za rękę przez zmanierowanych znawców kultury.

Po raz pierwszy w czasie festiwalu można było zobaczyć kino sztuk walki. W sekcji Wodnego Smoka dominowały obrazy niepozbawione inteligencji i sporej dawki autoironii. Fanów „Ong bak” mogła zaskoczyć „Czekolada” – nowy obraz Prachyi Pinkaewa, w którym zostaje wyśmiana konwencja filmów muay thai. Reżyser charakterystyczną dla gatunku pretekstową fabułę sprowadza do granic absurdu, podważając przy tym kulturowe role kobiet i mężczyzn. Z pomocą upośledzonej umysłowo głównej bohaterki, której ciosy są śmiertelne zarówno dla gangsterów, jak i formuły seksistowskiego kina sensacyjnego z Azji, Pinkaew demaskuje tekturowy mit męskości, przechodzący w dalekowschodnich kinematografiach ostatniej dekady niebezpieczny kryzys. Silnych i heroicznych przestępców zastępują w „Czekoladzie” groteskowo ubrani, tchórzliwi i budzący w widzu pogardę drobni kryminaliści (na festiwalu reprezentowanych również przez niezdarnych i przygniecionych kryzysem ekonomicznym yakuza z „Tokyo Playboy Club”). Gdy akcja przenosi się do Japonii, możemy podziwiać kiczowate, pocztówkowe wnętrza zakurzonych pawilonów z Kraju Kwitnącej Wiśni ze zgorzkniałymi panami w eleganckich garniturach.

W chińskiej wuxia „Tożsamość miecza” ten wypaczony obraz Japończyków – wszechobecnych i obsesyjnie powracających w wyobraźni bohaterów, a nieobecnych w realnej rzeczywistości świata przedstawionego – oddawał lęki i marzenia mieszkańców prowincjonalnego miasta. Miejscowi mistrzowie miecza, posługując się wizerunkiem Obcego, próbowali uniknąć konieczności rozwiązania problemów społecznych i uzasadnić swoją ksenofobię, strach przed nieznanym. Równie wielki lęk budziły u nich także przybyłe z zewnątrz prostytutki, wprowadzające w ich życiu chaos swoją bezpretensjonalnością i odrębnymi, „dziwnymi” zwyczajami. Eksperymentom fabuły towarzyszy w debiutanckim filmie Xu Haofenga ekscentryczna i nieprzejrzysta forma, za pomocą której autor daje wyraz swoim artystycznym aspiracjom.

Organizatorzy co roku proponują swojej publiczności szerszy kontakt z kinematografią wybranego kraju, często zupełnie obcego polskiej widowni. Dominującym smakiem szóstej edycji był smak odległej Malezji. Wielokulturowość tego kraju i powodująca zawrót głowy różnorodność jego kina doskonale oddawała i godziła przeciwstawne sobie ambicje twórców festiwalu, swoją rozpiętością często bliskie wykluczenia się. W wyróżnionym przez People’s Jury „Bunohan” Dain Said za pomocą gatunkowej formuły kina akcji i dramatycznej historii skłóconych ze sobą trzech braci symbolicznie oddaje charakter Malezji jako kraju silnych kontrastów, rozbitego podziałami etnicznymi, religijnymi i ekonomicznymi.

Mozaikowy obraz państwa i jego kultury najpełniej doszedł do głosu w przeglądzie Woo Ming Jina, ambitnego młodego filmowca, reprezentującego chińską mniejszość i opowiadającego o niej za pomocą jej własnego języka. Skupiony na obserwacji życia ludzi pozbawionych stabilności ekonomicznej, w swoich ascetycznych i niezwykle precyzyjnych obrazach rezygnuje często zarówno z muzyki niediegetycznej, jak i konwencjonalnej narracji czy określonego stylu gry aktorskiej. Swojego widza potrafi zaskoczyć gorzkim, niecofającym się przed kulturowym tabu humorem, zręcznie ukrytym za maską powagi kina artystycznego, czy drażnić nieprzewidywalnością eksperymentalnych i odważnych rozwiązań. Realizując z uporem własną, bezkompromisową wizję filmu, stał się w niej mistrzem w takim stopniu, że nie jesteśmy w stanie dostrzec różnicy jakościowej i formalnej pomiędzy realizowanym przez dwa lata „Słoniem i morzem” a „Fabryką tygrysów”, nad którą Woo spędził dwa miesiące. Reżyser potrafi też zaspokoić potrzeby szerszej widowni, czego dowiódł, kręcąc wraz z Pierrem Andre rzemieślniczo perfekcyjne „Seru” – malezyjski horror zrealizowany w paradokumentalnej konwencji „Blair Witch Project”.

Kino dokumentalne, zebrane na festiwalu w sekcji Wolność w Azji, pełniło funkcję przewodnika po burzliwej historii kontynentu, jak również współcześnie go trapiących konfliktach i problemach, zarówno ekonomicznych, jak i politycznych. Polska widownia mogła po raz pierwszy poznać bliżej historię jednego z przywódców Czerwonych Khmerów. Autor „Ducha, pana piekielnej kaźni”, Rithy Panh, rekonstruując zbrodnie przeszłości w obozie śmierci, nie ocenia swojego bohatera. Pozwala mu się bronić, opowiadać wydarzenia z własnej perspektywy i śmiać się z przerażających relacji podwładnych. Dostajemy jednak portret zaskakująco kompletny. W dokumentalnej surowości i bezpośredniości filmowe świadectwo jest zatrważające i wręcz porażające. Choć bohatera dręczą wyrzuty sumienia, przepełnia go też duma.

Demaskacja obrazu władzy w komunistycznym kraju to misja najbardziej charyzmatycznego bohatera festiwalu. Ai Weiwei – bezkompromisowy artysta i odważny dysydent – to postać o zapewne zbyt bogatym dorobku i życiorysie, by wystarczyły do opisu jego biografii dwa filmy dokumentalne. „Ordos 100”, wyraz zdolności organizacyjnych i pasji architekta, oraz „Bardzo nam przykro”, zapis śledztwa nad przyczyną śmierci dzieci w czasie trzęsienia ziemi pod gruzami wadliwie zbudowanych szkół – to jednak dobry przedsmak do przyszłej, siódmej edycji Pięciu Smaków, która zapewne znów wprawi kubki smakowe kinomanów w stan zachwytu kinem i mieszkańcami Azji Dalekowschodniej.

Festiwal Filmowy Pięć Smaków
Warszawa, 24–30.10.2012
Wrocław, 27–30.10.2012

Fot. „Czekolada”, reż. Prachya Pinkaew

alt