Archiwum
31.01.2014

Ciasne równiny Oklahomy

Katarzyna Trzeciak
Film

„Ci, którzy weszli nie spuszczając oczu
W inne królestwo śmierci
Wspomną jeżeli wspomną
Nie dusze gwałtowne
Lecz ludzi wydrążonych
Lecz wypchanych ludzi.”
T. S. Eliot

„Sierpień w hrabstwie Osage” na podstawie scenariusza sztuki Tracy’ego Lettsa zaczyna się od panoramicznego ujęcia równinnego terenu stanu Oklahoma. Ta otwarta przestrzeń już po chwili zostaje ograniczona do ścian domu, w którym rozgrywać się będą perypetie bohaterów, z pozoru „dusz gwałtownych”, w istocie jednak równie klaustrofobicznych jak cała scenografia filmu Johna Wellsa.

Teatralną rzeź (skojarzenie z filmem Polańskiego nie jest tu przypadkowe) rodzinną zapowiada już od pierwszych scen Violet Weston (Meryl Streep), dość irytująco obchodząca się ze swoim mężem, niespełnionym poetą Beverlym (Sam Shepard). Para to osobliwa on – alkoholik, ona – lekomanka chora na raka gardła, kompulsywnie odpalająca kolejne papierosy. On szuka uspokojenia w książkach, ona w uprzykrzaniu mu życia.

„Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób”, pisał Tołstoj, a Letts i Wells zapewne chcieliby to potwierdzić. Nieszczęście Westonów ujawnia się, gdy neurotyczna Violet ściąga do siebie swoje córki i siostrę z rodzinami, by towarzyszyły jej w trudnych chwilach po zaginięciu Beverly’ego. Nieobecny mąż i ojciec dość szybko staje się zmarłym mężem i ojcem, a dedykowana jego pamięci kolacja przeradza się w tragifarsę, w trakcie której Violet inscenizuje rodzinne piekło. „Inscenizuje” to chyba najwłaściwsze słowo, bo w postępowaniu Violet sporo jest teatralności. Kiedy mówi, wypowiada kąśliwe, zapadające w pamięć i sentencjonalne frazy, kiedy histeryzuje, jej histeria dotyka wszystkiego, co ją otacza. Przesada w zachowaniu Violet, choć może najlepiej wyeksponowana, nie jest w „Sierpniu” jedyną. Nieomal każda z tych postaci jest w swoim działaniu mocno przerysowana i sprawia wrażenie „wypchanej” najbardziej intensywnymi cechami, jak choćby infantylna Karen Weston (Juliette Lewis) i jej pracoholiczny partner Steve Heidebrecht (Dermot Mulroney). Być może najtrafniejszym obrazem tego „wypchania” na poziomie fabularnym jest scena modlitwy przy kolacji, której wygłoszenie przypada Charlesowi Aikenowi (Chris Cooper). Charles, zmuszony przez Violet, nie bardzo odnajduje się w tej sytuacji, zaczyna więc powtarzać znane frazesy, które nie bardzo pasują do całej ceremonii. Powtarza je, wprawiając pozostałych w coraz większą konsternację.

W filmie wrażenie osaczenia bohaterów wywołuje nie tylko sierpniowy upał, ale także fakt, że większość akcji rozgrywa się w zamkniętej przestrzeni, przy użyciu wielu zbliżeń, podkreślających sytuację zakleszczenia w patologicznej relacji rodzinnej. Przesada w zachowaniach postaci (ale także i rozwiązań fabularnych) w połączeniu z przyjętym sposobem ich kadrowania wzmacnia odczucie zagęszczenia. Nie jest to jednak atut dzieła Wellsa, bo sprawia ono wrażenie konstrukcji wypchanej wszystkimi możliwymi patologiami (wątpliwe związki rodzinne, uwodzenie spokrewnionych nieletnich, trudno dzieciństwo, skomplikowane pożycie małżeńskie). Mało jest sygnałów filmowej samoświadomości własnej przesady. Nachalne eksponowanie rodzinnych problemów (opierających się na dość stereotypowym przedstawieniu trudnego dzieciństwa Violet), opatrzone czytelną oprawą wizualną i sfabularyzowaną metaforą upału ma sporo ciekawych momentów, jak choćby scena, w której Barbara (Julia Roberts) zmusza Violet do jedzenia ryb, chcąc udowodnić swoją wyższość i władzę. Takich świetnie przeprowadzonych scen jest więcej, jednak jako całość tworzą one napęczniałą kompozycję, która nie pozostawia widzowi oddechu i tłamsi go teatralnym sztafażem patologii.

Jedną z ciekawych opinii (choć niezaskakujących w ramach fabuły filmu) wypowiada Ivy (Julianne Nicholson). Demitologizując idee bezwarunkowej, siostrzanej bliskości, mówi o niej jako o przypadkowym zestawieniu komórek, które wcale nie przesądza o wzajemnym zrozumieniu i uczuciach pomiędzy spokrewnionymi kobietami. Ot, po prostu przypadek, że są siostrami. W ramach tej logiki przypadkowego zestawienia nikt nie jest nikomu nic winien. Rodzina, złączona smutnym wydarzeniem śmierci seniora rodu, może znów się rozsypać. I dobrze, bo po 130 minutach filmu Wellsa w kinowym fotelu również może zrobić się ciasno.

„Sierpień w hrabstwie Osage”, reż. John Wells
Premiera: 24.01.2014

alt