Archiwum
18.02.2011

Re-generacja sensów

Małgorzata Zgaińska
Literatura

Biorąc „Oka-leczenie” do ręki po raz pierwszy, odniosłam wrażenie, że tekst jest niespójny i za nic w świecie nie da się złożyć w jakąkolwiek całość. Niedorzeczne dialogi, kilka rodzajów czcionek, nic nie przedstawiające rysunki, a w kodeksie środkowym elektrokardiogram przerywany bezsensownymi frazami. Ręce opadają. Nie pozostało mi nic innego, jak zakasać rękawy i wziąć się do roboty.

Trójksiąg Zenkasi tylko pozornie jest książką przeznaczoną wyłącznie do oglądania. Ze wskazówek zaproponowanych przez autorów dowiadujemy się, że tekst ma dwa wymiary: widzialny i niewidzialny. Po odczytaniu pierwszych liter tekstu widzialnego ukazuje się tekst niewidzialny, a z niego w analogiczny sposób wyłaniają się kolejny i kolejny, aż do momentu, wktórym pozostaje tylko jedno słowo, będące rozwiązaniem zagadki i kluczem do interpretacji.

Technika emanacyjna sprawia, że dzieło pączkuje, rodzi nowe sensy i znaczenia. Staje się opowieścią o życiu i śmierci powstającą wyłącznie dzięki zaangażowanemu i ciekawskiemu czytelnikowi, ponieważ wielowarstwowa lektura wyraźnie odbiega od tej, do której zostaliśmy niejako przyuczeni. „Oka-leczenie” zwalnia ze wszystkich obowiązujących dotychczas konwencji, a przyzwyczajonych do tradycyjnych kodeksów i linearnej lektury czytelników zaprasza do labiryntu znaczeń. Odbiorca może wybrać własną ścieżkę skojarzeń i podporządkować ją swojemu stanowisku. Zawsze jednak pozostaje pewne określone minimum zrozumienia między intencją twórcy a interpretacją odbiorcy.

Pierwsza część trójksięgu to podsłuchana we fragmentach rozmowa kilku osób, stojących przy szpitalnym łóżku umierającego człowieka. Konwersację rozpoznaję po czcionkach o różnych krojach, rozmiarach i odcieniach. Na przykład pogrubionymi, dużymi literami wypowiada się mężczyzna, którego łatwo zidentyfikować jako tłustego i sprośnego wujka. Bohaterowie dyskutują o wszystkim i o niczym, o aktualnej sytuacji w służbie zdrowia, stosunkach w rodzinie, eklerkach i herbacie. Zdaje się, że na chorego nikt nie zwraca uwagi, mówi się o nim tak, jakby już go nie było. Tę część kończy poemat-znak, czyli obraz zbudowany z liter, który jest ikonicznym przedstawieniem słowa DENAT. Znak, w przeciwieństwie do reszty opowieści, drukowany jest białą czcionką na czarnych kartkach. No i co? I nic. W tym miejscu mogłabym zakończyć lekturę i przejść do kolejnej historii. Jest jednak coś, co nie daje mi spokoju, jakiś niedosyt, który każe między słowami, między linijkami szukać nowych znaczeń. Zgodnie ze wskazówkami autorów znajduję pierwszy ukryty tekst, ten najdłuższy, który łatwo zrekonstruować, czytając pierwsze litery kolejnych słów. Cierpliwie lepię literę po literze, słowo po słowie, aby podsłuchać rozmowę dwojga kochanków, którzy odłączyli się od reszty szpitalnych gości. Para schowała się w jakimś ustronnym pomieszczeniu, aby mogło między nimi dojść do zbliżenia. Najprawdopodobniej nikt nie zauważył ich zniknięcia. W intymnym i wulgarnym dialogu kilkakrotnie zostaje przywołane imię Jonasza, izraelskiego proroka, któremu Bóg nakazał udać się do Niniwy, aby nawrócić jej rozpustnych mieszkańców. Jak echo pojawiają się w tej warstwie niewyraźne głosy, jakby zza ściany lub zza świata. Słowa te w żaden sposób nie wpływają na dialog, tak jakby nikt poza czytelnikiem ich nie słyszał. Mają charakter przestrogi: „rozkroimy twoje anemiczne macki iluzja idziesz nos nadgryziemy echo jedynie echo kłamie spuścimy tchnienie astmatyczne”. Po odczytaniu kolejnego tekstu niewidzialnego odnoszę wrażenie, że warstwy się przenikają. Majaki w pierwszym dialogu są echem kolejnej ukrytej warstwy, która zdaje się bardziej poetycka i metafizyczna. Moją uwagę zwraca fraza: „twoi rodzice albo lochy nowej eggstazy jesteś kazirodczy azirodczy synu idź”. Powoli znaczeniowa układanka przybiera coraz bardziej wyraźne kształty. Być może drugi niewidzialny tekst to pouczenie Jonasza, czyli pośrednika między Bogiem a istotą ludzką, który karci kazirodczy związek pary kochanków. Trzeci, czyli przedostatni niewidzialny tekst brzmi jak przepowiednia: zenonie ogrzejesz denata iskrami astralnej Kasi, czyli wskrzesisz to, co umarło, staniesz się początkiem nowego życia.

Druga, opowiedziana widzialnym tekstem historia również dzieje się w szpitalu, tym razem jest to jednak szpital angielski. Kobieta jest w trakcie porodu, jej partner stoi obok i razem komentują całą sytuację. Gdyby nie rekonstrukcja ukrytych warstw części pierwszej, prawdopodobnie nie udałoby się odnaleźć związku między jedną a drugą opowieścią. Teraz tajemnica wyszła na jaw, właśnie w wielkich bólach rodzi się DANTE – dziecko spłodzone przez Zenona i Kasię w części pierwszej. Pierwszy niewidzialny wymiar tej części jest niejasny. Fragmenty zdań i słów przypominają strzępy rozmów słyszanych przez nienarodzone dziecko, które rozpoznaje głos matki zapowiadający, że już niedługo „pępowinę odetną”. Niemal jednocześnie pojawiają się tajemnicze proroctwa, przypominające echa z księgi pierwszej: „oddzielony zapomnisz epoki nazwiska ciemność absolutna spowije imiona najdroższe głosy spowije absolutna noc”. Rozszyfrowanie kolejnej niewidzialnej warstwy przynosi rozwiązanie zagadki. Płód to potomek eonów, pośredników Boga i człowieka. Niczym prorok słyszy głosy, które przepowiadają przyszłość i przestrzegają przed unicestwiającym grzechem. Przedostatni niewidoczny tekst jest dowodem na to, że równoległa przepowiednia spełniła się, ponieważ „zeno orginated dante inside awakened catherine”.

Czwarty i ostatni poziom niewidzialnego tekstu w obu księgach sprowadza się do jednego słowa: „zodiak/zodiak”. Myślę, że jest to klucz do interpretacji odwołujący czytelnika do kosmicznych religii, które w szczególny sposób opierają się na profetyzmie. Zewnętrzne księgi połączone są również anagramami DENAT i DANTE, w ten sposób podkreślona została płynność i cykliczność zachodzących zmian. Denat ustępuje miejsca Dantemu, a kiedy ekliptyka zatoczy krąg (jak na okładce), Dante stanie się Denatem i tak w nieskończoność.

Pozostał jeszcze trzeci kodeks, który zdecydowanie różni się od dwóch pozostałych. Ma co prawda, tak jak poprzednie, 64 strony, są one jednak numerowane cyframi rzymskimi. Treść środkowej księgi jest drukowana białą czcionką na czarnych kartach, odwrotnie niż w przypadku kodeksów zewnętrznych, które nawzajem się uzupełniają i równoważą. Otwieram pierwszą stronę i widzę szczelinę. Tekst, który pojawi się dalej, staje się zatem „świetlistą nicią”, pomostem łączącym dwie pozostałe księgi, a tym samym życie i śmierć. Na każdej z 60 stron ten sam elektrokardiogram, coś nie gra, przeglądam kodeks jeszcze raz. Między liniami wykresu widzę pojedyncze, odręcznie pisane słowa, które przypominają strumień świadomości. Nie rozumiem nic. Czytam jeszcze raz i porównuję z wierszem na ostatniej, LXIV stronie. Przedmiotem utworu Zenkasi jest coś nieuchwytnego i nieopisanego, to drży w powietrzu i jest zawieszone w przestrzeni. Tak nieopisane może być tylko to, co znajduje się między duchem a ciałem, czyli moment przejścia z życia do śmierci. Liryk jest zatem nicią spajającą cały trójksiąg, jest uniwersalny, ponieważ opisywane TO jest zarówno życiem, śmiercią, jak ichwilą zawieszenia między jednym a drugim.

Rozszyfrowałam „Oka-leczenie” w ten sposób, nie mam jednak wątpliwości, że możliwości interpretacji jest znacznie więcej. Podejrzewam jednak, że większość z nich będzie do siebie zbliżona, ponieważ autorzy dają czytelnikowi wskazówki i pozostawiają ślady wyraźnie sugerujące zasady gry. Trochę to niegrzeczne względem dociekliwego i pracowitego czytelnika, któremu wypadałoby trochę zaufać. Obcowanie ztego typu tekstem jest przyjemnością, a satysfakcja z rozwiązania zagadki tym większa, im bardziej samodzielna jest praca. W liberaturze nic nie jest dziełem przypadku, wszystko ma swoje znaczenie, nawet średnik, który staje się symbolem zapłodnienia i wejścia w nowy cykl. Zadaniem odbiorcy jest zatem rozszerzenie kontekstów interpretacyjnych, tak aby w polu widzenia znalazła się nie tylko sztuka słowa, ale również inne elementy wpływające na ostateczną postać utworu. Trójksiąg Zenkasi to literatura o charakterze medytacyjnym. Najistotniejsze jest to, co potrafimy przeczytać w szczelinach między wierszami, a nie podana na talerzu linearna lektura.

Katarzyna Bazarnik, Zenon Fajfer, „Oka-leczenie”
Korporacja Ha!Art
Kraków 2009

Tekst ukazał się w „Czasie Kultury”4/2010, s.144–146