Archiwum
24.06.2011

Punkowa alternatywa

Marta Skłodowska Wiktor Skok
Sztuka

Z Wiktorem Skokiem, kuratorem trwającej w łódzkiej Galerii Manhattan wystawy „L-Und”, rozmawia Marta Skłodowska.

Dlaczego jako tytuł przygotowanej przez Ciebie wystawy w łódzkiej galerii Manhattan pojawiło się tajemnicze słowo „L-Und” , a nie po prostu „Łódzki underground”, odnoszący się do lat 1985–1995?
To jedynie taki rodzaj skrótu, nazwy z echem uzasadnienia. Czasami w korespondencji stosujemy pisownię Lodz zamiast Łódź. W tytule wystawy użyłem słów „podziemie kolei” zamiast underground. Nic wielkiego poza tym.

Po „Ausstellung Laibach Kunst. Rekapitulacja 2009” jest to Twoja kolejna wystawa poruszająca się wokół związków muzyki i sfery wizualnej. Co dzieje się na ich przecięciu i w jaki sposób muzyka może wpływać na estetykę?
W moim życiorysie muzyka i wizualia są bardzo mocno zespolone ze sobą. Nierozerwalnie. Uważam zresztą, że na tym styku powstają najcenniejsze zjawiska. Bliskie są mi projekty totalne, łączące wiele środków przekazu. „Laibach” jest naturalnie kapitalnym przykładem. Nie mogę zapomnieć o całościowych [muzycznych – przyp. red.] tworach, takich jak Test Dept czy Death In June. Niebezpodstawne będzie także przywołanie faktu, że artyści łączący media, sprawdzający się w wielu tworzywach mają zwykle problem z oceną swojego dzieła. Ich twórczość lekceważy krytyka. Odmawia się im zwykle profesjonalizmu, stereotyp specjalizacji zdominował także recepcję sztuki.
Z tym problemem związana jest także obecność jednych artystów, podczas gdy kilku innych może zabraknąć, mimo że także funkcjonowali w owym czasie. Interesowały mnie jednak tylko te zespoły, które posiadały cenny wymiar plastyczny. Te, których muzyka łączyła się z jakąś ekspresją rodzaju wizualnego, nie tylko jako oprawa muzyki w rodzaju okładki. Muzycy prezentowanych grup byli również plastykami, łączyli różne media. Ich znaczenie jest dla mnie większe niż innych niejednokrotnie bardziej popularnych…

Nie można nie wspomnieć wystawy „Beautiful Losers”, szeroko prezentującej amerykańską kulturę niezależną i pokazywanej w 2007 roku w łódzkim Muzeum Sztuki. Czy była ona dla Ciebie jakimś punktem odniesienia?
Jasne, nie mogę tego pominąć. Było tam sporo rzeczy szczególnie mi bliskich. Wystawa w MS, jak i wiele innych, które odbyły się w ostatnich latach w Europie i USA, są również częścią procesu rewaluacji artefaktów związanych z punkiem i hardcore. Wystawy takie, jak londyńska „Panick Attack! Art In The Punk Years” w 2007 roku w Barbican czy rok późniejsza „No One Is Innocent” w Kunsthalle w Wiedniu, w Polsce ekspozycje organizowane przez Michała Wolińskiego, niedawno skończyła się „Europunk” na Kapitolu w Rzymie – wszystkie są dowodem istnienia szerszego nurtu, który demarginalizuje tę twórczość, wydobywa ją z getta, do którego trafiła, cierpiąc z jednej strony, na niedobór „awangardowości”, z drugiej – będąc zbyt antycerebralną i radykalną, by zaistnieć w tak zwanym artworldzie.

Byliście alternatywni nie tylko wobec społeczeństwa, ale także wobec sceny artystycznej, która sama siebie uważała za alternatywną i pod takim hasłem funkcjonuje dzisiaj – mam na myśli tak zwaną kulturę zrzuty oraz Grupę Łódź Kaliska. Czy Wasze ścieżki się przecinały?
Punk i cała realna scena alternatywna były marginesem wobec oficjalnej kultury i politycznej opozycji lat 80. Środowisko punkowe przenikało się ze środowiskami artystycznymi, ponieważ było nowym impulsem, dawką energii i pierwotnej siły. Bardzo żywym tworem przyciągającym swoją intensywnością, barwnością, energią, ekspresją. W innych miastach niektórzy świadomi artyści potraktowali punk z jakąś atencją, zauważyli w nim potencjał i jakość – mimo że pewnie wydawał im się chaotyczny, niebezpieczny, trudny do okiełznania i objęcia jakąś definicją. W Łodzi starsi artyści ignorowali to zjawisko, mało o nim wiedzieli… Jedynie Robakowski był wyjątkiem pośród tego pokolenia i w tym środowisku – w pewnym momencie zwrócił uwagę na Laibach. Docenił też wizualne walory ekspresji Moskwy, ich energię. Inni byli cały czas przeświadczeni, że sztuka nie może sobie pozwolić na ekspresję, bo ekspresja jako taka była dla nich sprzeczna z „intelektualnymi wymogami artyzmu”. A artysta to osoba poważna ze wszech miar, która musi być traktowana poważnie. Takie wrażenie na nas sprawiali i tacy byli lokalni postkonceptualiści powołujący się na mity walczącej awangardy. Natomiast my… po prostu byliśmy młodsi.

Kiedy oglądałam dokumentujące Wasze spotkania biało-czarne zdjęcia Roberta Laski, zastanawiałam się, gdzie są dziś ci wszyscy wiecznie młodzi ludzie ze zdjęć? Czy podczas szukania materiałów na wystawę zdarzyły Ci się jakieś nieoczekiwane spotkania? Jak potoczyły się losy dawnych buntowników?
Początek lat 90. to totalne przewartościowania, burza kulturowa w Polsce. Ginęła energia. Ta pierwotna siła zaczynała profesjonalizować się albo niknąć. Zmiany społeczne i polityczne w Polsce zintensyfikowały również transformację wizualną, stylistyczną. Ale my cały czas istnieliśmy i istniejemy w Łodzi, gdzie nie przebiegało to bezboleśnie. Wszystko łączyło się z bardzo dużymi traumami – ubóstwa, agresji na ulicach. Kiedy przemysł włókienniczy z dnia na dzień przestał istnieć, na ulicach stanęły grupy mężczyzn w wieku średnim, zresztą młodsi także… Ich rozczarowanie, poczucie zbędności powodowało reperkusje w postaci najróżniejszych patologii, które widać do dzisiaj.

Jeden z twórców sceny niezależnej, Marcello Zamenhoff, prowadził w TVP program „Telewizja Atlantyda” i w ten sposób został jedną z osób łódzkiego undergroundu, które aktywnie tworzyły dopiero raczkującą w Polsce popkulturę. Sławek Belina, wieloletni barman z Bagdad Cafe, został jakiś czas potem naczelnym redaktorem „Maxa” i „Aktivista”. Dokumentujący Wasze działania fotograf Robert Laska, współpracując potem z „Elle” i „Playboyem”, robił zdjęcia większości polskich celebrytów. Czy to oni weszli w mainstream, czy też w jakimś stopniu sami go kształtowali?
Nikt nie spodziewał się, że wymiana estetyczna nastąpi tak szybko. Trudno mi mówić o wyborach tych wszystkich osób, sankcjonować je w jakikolwiek sposób… Zanim nastąpiło to, o czym mówisz, była bardzo długa epoka, kiedy żadna z tych osób nie funkcjonowała w takim świecie i nie spodziewała się, że w ogóle kiedykolwiek takie rzeczy nastąpią. Robert Laska robił fotografię z nudów, z potrzeby działania i robił ją coraz lepiej. Gdyby ktoś mu powiedział w 1989 roku, że za kilka lat będzie fotografował Jerzego Urbana czy Lecha Kaczyńskiego, chyba umarłby ze śmiechu. Jeśli chodzi o Sławka, to kiedy zaczął tworzyć, nie było czegoś takiego jak „Aktivist” i „Max”, ale jego doświadczenia łódzkie miały wpływ na to, co robił. Każdy z wymienionych zresztą nie skończył definitywnie w oficjalnym obiegu i nie zerwał ze swoją wcześniejszą sztuką. Dotykamy tu także niezwykle istotnego detalu: zaprzeczenia swoim ideom czy też swojej spuściźnie – to także część mojej analizy i penetracji kuratorskiej.

Wśród autorów pokazywanych prac są nazwiska całkiem nieznane, ale też takie, które już od jakiegoś czasu funkcjonują, tyle że do tej pory łączone były z różnymi ruchami: Wspólnota Leeeżeć z Pomarańczową Alternatywą, Sławek Belina podpisywał się jako uczeń Andrzeja Rzepeckiego z Łodzi Kaliskiej. Czy poprzez tę wystawę chciałeś pokazać całkiem nową konfigurację i zwrócić uwagę na istnienie w tamtym czasie skupionego wokół wspólnych idei środowiska?
Wystawa „L-Und” jest świadomie niedokończonym i niepełnym projektem. Celem wystawy jest rozszerzenie wiedzy i dążenie do pełniejszego obrazu spektrum ruchów i nurtów, które pojawiły się w Łodzi w tym czasie. To próba zsumowania, zestawienia tego dorobku. Używanie słowa „środowisko” nieco przekłamuje, upraszcza rzeczywistość. To był raczej zestaw różnych środowisk. Wspólnota bywała towarzyska, były także sojusze i opozycje, ale najbardziej żywotna była wspólnota świeżości, powiewu czegoś nowego. Egon Fietke i Leeeżeć stworzyli najciekawsze rzeczy już poza Pomarańczową Alternatywą, a Belina tylko dla żartu nazwał się uczniem Rzepeckiego. Oni wraz z grupą Łódź Kaliska stroili sobie żarty z napuszonego, łódzkiego środowiska artystycznego.
Moim celem jest przywołanie zjawisk, którym nie nadano w odpowiednim czasie rangi czy też miejsca. Z racji swojej bezkompromisowości nie przyciągnęły uwagi, nie zabiegały także o łaskę zainteresowania samozwańczych jurorów.
Nie jest natomiast moją intencją jakieś przemeblowywanie sceny, przegrupowanie wpływów i znaczeń. Każdy artysta z „L-Und” ma swoją wizję należnego mu miejsca i raczej skłonny jestem szanować te małe megalomanie. Tak czy inaczej, byłem zbyt bliskim świadkiem, aby powielać jakieś niezbyt prawdziwe mity.

Jak przyznajesz, ważne było dla Ciebie nie podkreślanie „alternatywności”, ale pokazanie zjawisk po prostu wartościowych. Tymczasem punk w potocznej świadomości jest daleki od sztuki i kultury, łączy się raczej ze słowami „subkultura” albo „kontrkultura”, w najlepszym razie z kulturą alternatywna. Jak traktujesz te przedmioty, które w większości powstawały bez nadziei na zaistnienie w galeryjnym obiegu, a może nawet bez takich ambicji: jako dzieła sztuki czy raczej archiwum ruchu punk, dokumenty, świadków czasu?
Polska z całym sztucznym podziałem na kulturę wyższą i niższą zawsze była nieco wsteczna w refleksji na temat nowoczesnej czy postnowoczesnej ikonosfery. Nigdy nie zaistniał tutaj poziom odbioru oraz relacji w świecie kultury odpowiadający temu, który pozwalał duetowi Gilbert&George na otwarte zainteresowanie się punkiem i kulturą ulicy. Nie działał tu reżyser na miarę Dereka Jarmana, który z miejsca zajął się punkową załogą z Bromley, Jordan i Adamem Antem. Nawet gdy w sztuce lat 80. pojawiła się nowa ekspresja: polska mutacja ruchu Neue Wilde, transawangardy et cetera, jedynie mała część artystów wychodziła ze swojego zamkniętego kręgu uczelni artystycznych, oficjalnych BWA czy półoficjalnych galerii, aby krzyżować się z ówczesną alternatywą. Gruppa brała udział w alternatywnych akcjach muzycznych, Luxus był obecny na punkowo reggae’owym festiwalu Róbrege. Podać można jeszcze kilka, aczkolwiek nielicznych, przykładów. Niewiele kręgów w polskich środowiskach kulturalnych zdawało sobie sprawę z potencjału, jaki punk wykreował w sztukach wizualnych. Nie przewidzieli oni impaktu, jaki ten styl wywrze na sferę wizualną lat 80., 90., do dziś praktycznie. Dla większości z nich było to krzykliwe zjawisko nieprzejawiające żadnej wartości artystycznej.

Skąd pochodzą eksponaty wystawy?
Część pochodzi z moich zbiorów, część pochodzi z wielomiesięcznej kwerendy w zbiorach samych autorów. Część pochodzi prawie ze śmietnika. Dobrą kolekcję posiada Egon Fietke, wielką kolekcję fotografii dokumentującą tamtą epokę ma Robert Laska. Część została zlekceważona przez twórców. Sam pamiętałem o wielu okazach, które dani artyści wówczas stworzyli, przypominałem im o nich, udawałem się po to, a oni odpowiadali: „brak, nie ma”. Zostały zagubione w czasie przeprowadzki, wyrzucone…

Jakiego obiektu w takim razie najbardziej żałowałeś?
Na przykład koszulki, którą własnoręcznie zrobił mój znajomy – z napisem „I don’t need society” – hasłem D.R.I. [Dirty Rotten Imbeciles – przyp. red.]. Ja sam miałem kamizelkę, na której na plecach nakleiłem zdartą z gastronomicznej budy naklejkę z talerzem frytek i z kotletem. Czarna kamizelka, identyczna jak to, co mam na sobie, nawet tej samej firmy. Też żałuję, że jej nie ma.

Na koniec fragment „A Punk Manifesto”: „Ci, którzy tracą kontakt ze swoją naturą stają się robotami społeczeństwa, podczas gdy ci, którzy wyrzekają się społecznego rozwoju, stają się bezdomnymi zwierzętami. Punk to pragnienie poruszania się po linii biegnącej pomiędzy tymi dwiema skrajnościami z mistrzowską precyzją. […] Punk jest: wiarą, że świat jest tym, co sami z niego czynimy, że prawda wywodzi się ze zrozumienia, jak naprawdę jest, a nie ze ślepego przestrzegania recept na to, jak powinno być. Każdy, kto wyróżnia się w tłumie, zna prawdę płynącą z doświadczenia”. Po przeczytaniu tych zdań ja nie potrafię, ale może Ty jesteś w stanie wśród aktualnych niszowych zjawisk dostrzec lepszą niż punk alternatywę wobec kultury konsumpcyjnej ?
Brzmi patetycznie, ale nie zaprzeczę: zawsze próbowałem tak to widzieć. Dzisiejszy punk ma tysiące odmian i specjalności, trudno opisać go tylko takimi zdaniami. To niedokończenie i niedookreślenie daje mu tę uniwersalną siłę.

Łódź, Cafe Wolność, czerwiec 2011
Więcej informacji o wystawie „L-Und. Łódzka scena podziemna 1985–1995”, nad którą e-CzasKultury objął patronat, na naszych stronach.



Z Wiktorem Skokiem, kuratorem trwającej w łódzkiej Galerii Manhattan wystawy „L-Und”, rozmawia Marta Skłodowska.