Archiwum
16.06.2011

Publicystyczny rap pastuchów

Piotr Trudnowski
Muzyka

Projekt Parias ucieka od standardowej hip-hopowej narracji. Eldo, Włodi i Pelson nie odcinają się od korzeni na blokowisku – ale słychać, że mentalnie już dawno wyrośli ponad poziom konkurencji i dzielą się dziś z fanami bardzo poważną analizą wynikającą z błyskotliwych społecznych obserwacji.

Abstrahując od tego, że albumu po prostu znakomicie się słucha, to płytę Pariasów uznać trzeba za publicystykę najwyższej próby. Tak trafnych uwag o Polsce opisanych językiem zgrabnych, często i erudycyjnych metafor próżno szukać w dziennikach czy telewizyjnych show z udziałem gadających głów. W Empikach album Projektu Parias mógłby leżeć na półce z niszową prasą społeczno-polityczną czytywaną głównie przez wygłodniałych poszukiwaczy intelektualnych inspiracji.

Muzycy znani z Grammatika, Molesty i solowych projektów połączyli siły i zebrali w jeden projekt chyba najtęższe głowy polskiego hip-hopu. Już diss na Peję pokazał, że przekazując myśli i emocje, w tej konfiguracji osiągną poziom tekstowy niespotykany w świecie popowych przebojów o niczym i hedonistycznej pseudoawangardy udającej bunt. Teksty Pariasów ładunkiem emocji przywołują skojarzenia z politycznymi protestsongami („Jak Ryszard Siwiec, płonę być myślał” – Włodi w otwierającym płytę kawałku sam przywołuje takie skojarzenia), poziomem intelektualnym przypominają najlepsze dokonania polskiej muzyki alternatywnej, która przynajmniej w warstwie lirycznej od lat tkwi w stanie agonalnym. Nie dziwi, że przez złośliwców taki hip-hop nazywany jest rapem dla studentów (choć poziom przeciętnych studentów muzycy na pewno przekraczają), jeśli choćby we wspomnianym dissie Eldo raczy Peję na przemian nawiązaniami do Witolda Gombrowicza i Romana Dmowskiego. Taki eklektyzm wysoko stawia poprzeczkę słuchaczowi, ale i zachęca do wnikliwej analizy wizji skreślonej przez raperów.

Parias to dla raperów symbol postawy – artysty pozostającego poza światem komercyjnych układów, krytycznie nastawionego do medialnej tandety, niechętnego graniu pod publiczkę i wpisywaniu się w utarte nurty. Autora eseju wykazującego takie przywiązanie do twórczej niezależności i krzywo patrzącego na wszelkie próby przyporządkowania go do ideologicznych nurtów nazwać by się chciało intelektualnym outsiderem, ale do poziomu emocji raperów znacznie lepiej odpowiada właśnie określenie „parias”. Co ważne, artyści nie kryją zadowolenia ze swojego miejsca na scenie. Choć są świadomi, że przez mainstreamowe media muszą być przemilczani, a wielkie wytwórnie nie będą zainteresowani dystrybucją ich muzyki, to czują z tego powodu nie żal, lecz komfort. Cieszą się z własnej niezależności, która pozwala mówić więcej i odważniej. Odżegnują też od ról głosów pokolenia, autorytetów czy wzorców. Chcą mówić dokładnie to, co myślą, a sprzedaż niemedialnych przecież płyt udowadnia, że taka postawa znalazła swoje audytorium.

Choć to głównie niechęć do komercyjnej papki, pseudoartystycznego blichtru i medialnych skandali umiejscowiła Pariasów poza nawiasem salonowych spędów, to jednak również wyznawany przez artystów światopogląd nie pozwoliłby im trafić na okładki popularnych pism czy playlisty komercyjnych rozgłośni. Z rymów trzech warszawskich raperów wyłania się bowiem bardzo konserwatywna wizja świata – przywiązania do tradycyjnych wartości, takich jak wiara, honor czy duma z historii Polski i, przede wszystkim, Warszawy. Z programową niechęcią do „różowego salonu, establishmentu” i korporacyjnego konformizmu Pariasi nie mieliby czego szukać w świecie komercji. Ostrzegając przed pułapkami politycznej poprawności, ograniczaniem w całym zachodnim świecie swobód obywatelskich czy mieliznami zbiorowej paniki ekologicznej, zostaliby oni najzwyczajniej w świecie uznani za oszołomów stojących ręką w rękę z obrońcami krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Chociaż ich refleksje są na tyle zniuansowane, że z wyznawcami spiskowych teorii mają niewiele wspólnego, sam fakt negowania prawdziwości gazetowej narracji skazałby ich na banicję. Na szczęście, Pariasi nie potrzebują akceptacji innej niż szacunek własnych fanów.

Społeczna samoidentyfikacja Pariasów koresponduje choćby z tezami lewicowego intelektualisty Pierre’a Bourdieu i międzywojennego socjologa Józefa Chałasińskiego, które do polskiej rzeczywistości społecznej sprawnie zaadaptował na łamach kwartalnika „Rzeczy Wspólne” Bartłomiej Radziejewski. Szukając przykładów stworzonej przez niego polskiej wersji teorii przemocy symbolicznej i opisu realnego procesu wykluczenia, wprost można by się posłużyć przykładem ambitnej sceny hip-hopowej, która przez dziennikarzy, wydawców i resztę establishmentu została naznaczona jako obciachowa. Posługując się zaś językiem Chałasińskiego i Radziejewskiego, w postawie pariasa odnaleźć można wzór pastucha – osoby używającej dyskursu odmiennego od dominującego, a więc uznanego za gorszy. Co zaś za tym idzie – pastuch czy parias jest przez elitę napiętnowany lub w najlepszym wypadku przemilczany.

Co jest w postawie Pariasów najbardziej inspirujące? Fakt, że ze swojego wykluczenia uczynili siłę i legitymację do głośnego mówienia, co myślą bez wpisywania się w najbardziej wyświechtane podziały. Tej płyty powinni więc obowiązkowo posłuchać zarówno konserwatywni publicyści biadolący w swych tekstach odgrzewanymi tezami o narastającym rugowaniu ich poglądów z życia publicznego, jak i kawiorowi bywalcy Nowego Wspaniałego Świata, którzy o ciężkiej doli pracowników Biedronki dyskutują przy drinkach za dwie dychy. Pariasi pokazali, że niszowość i obojętność mainstreamu można przyjmować z dumą i wykorzystać ją do mówienia prawdy budowania własnej pozycji. I jeszcze na tym zarobić.

Parias, „Projekt Parias”
premiera: 30.04.2011



Projekt Parias ucieka od standardowej hip-hopowej narracji. Eldo, Włodi i Pelson nie odcinają się od korzeni na blokowisku – ale słychać, że mentalnie już dawno wyrośli ponad poziom konkurencji i dzielą się dziś z fanami bardzo poważną analizą wynikającą z błyskotliwych społecznych obserwacji.