Archiwum
19.11.2019

Przyklejanie mięsa

Filip Szałasek
Muzyka

Świetne przyjęcie debiutanckiej „Peorii” (Antena Krzyku, 2012), dwa szałowe single – „Fraktale” i „Plan działania” (na którego podstawie Bartek Chaciński nazwał Enchanted Hunters „zespołem zgody narodowej”) – a w końcu pamiętne koncerty (porównywane między innymi do setów DâmFunka), Grand Prix Komeda 2015, muzyczny udział w „Małych stłuczkach” czy udział w postironicznym projekcie Polonia Disco sprawiły, że pomimo kilkuletniej przerwy wydawniczej Enchanted Hunters nie zostały zapomniane.

Wojtek Sawicki przeprowadził latem ankietę na temat „Planu działania”. W odpowiedziach posypały się porównania: do Papa Dance, do „Pana Kleksa”, do „niektórych zespołów z Trójmiejskiej Sceny Alternatywnej”. W wywiadzie dla Soundrive Gosia Penkalla wymieniła Sorję Morję, Rycerzyki, Wczasy czy Króla jako punkty odniesienia („Mówi się, że to jest nowa polska piosenka”). Słusznie – „Dwunasty dom” to album totalny, jeśli chodzi o zaspokojenie oczekiwań słuchaczy, którzy w retromanii dostrzegli szansę na renesans polskiego popu. Pozostali powiedzą, że „nowa polska piosenka” już się wydarzyła – między 1971 a 1992 rokiem, gdy kształtował się studyjny dorobek Andrzeja Zauchy.

Jeśli należę do „pozostałych”, to nie z sympatii do Zauchy. Jestem raczej znużony konkursem na szlifowanie brzmienia i rafinowanie erudycji. Nawiązania do rodzimej muzyki lat 80. stały się dla polskiego niezalu standardem, którego nie wypada już grać 1:1. Wymagana jest cierpliwa kwerenda wsparta dużą intuicją. W związku ze skalą i „pogłębionym” charakterem postrevivalu także słuchacze stali się – chcąc nie chcąc – znawcami ejtisów i oczekują ekstremalnych, wirtuozerskich adaptacji tego trendu. I otrzymują je, średnio raz–dwa razy do roku.

Nasycenie „rynku” sprawiło, że stawką w grze przestało być zwycięstwo – jeszcze jeden, jeszcze bardziej ejtisowy album bądź utwór – zastąpione przekroczeniem reguł, transgresją wymuszającą na środowisku migrację ku innym, mniej wyeksploatowanym estetykom. „Ratowanie polskiego popu”, „popowy mesjanizm”, „bycie nadzieją popu” – dziś te hasła powinny się równać sabotowaniu ejtisowego idiomu, na co nie każdy potrafi się zdobyć. Grozi to utratą oparcia w szeregu autorów, którzy nadają ton; czyli – mówiąc wprost – zaklepując pewne rozwiązania dla siebie, instruują innych, co jeszcze można, a czego już nie warto nagrywać.

Trzeba było zabić

„Złota era elektroniki może i już była, ale zawsze może być nowa, złotsza” – pisze Chaciński, a wtóruje mu Penkalla opowiadający o making-off „Fraktali”: „Mieliście kiedyś tak, że zawiesiliście się na jakimś gifie, czekając, co się dalej wydarzy? I zajmuje Wam dobry moment, zanim ogarniecie, że to pętla i nic się nie wydarzy?”. Mieliśmy, miewamy. Nikt wcześniej – żadne Nerwowe wakacje, żadna Rebeka, żaden Pejzaż – nie napisał, nie zagrał ani nie wyprodukował nostalgii za latami 80. aż tak porywająco i aż tak… ponownie.

Penkalla i Gajdzica podjęły się „interpretacji” nurtu w chwili, gdy kilkudziesięciu autorów zdążyło metodą prób i błędów oczyścić ideę ejtisów z najmniej przekonujących fragmentów. Trzeba było tę ideę – oskrobaną przecież do kości – raczej zabić niż przyklejać do niej mięso. Gdyby Enchanted Hunters przełożyły akt wiary na brzmieniobójstwo, rozmawialibyśmy o przełomie w polskim popie. Czego mógłby on dotyczyć? Na przykład tego, że – jak w „Planie działania” – motywiczna archeologia zaczęłaby dostarczać nowych sposobów na mówienie o tu i teraz.

Singiel olśniewa pod tym względem, jednak w pozostałych utworach emocjonalność duetu zbiega się z wyobrażeniem na temat ekspresji kobiet żyjących w PRL (w ejtisach) – konserwatywnej, temperowanej, poszukującej ujścia w nieśmiałym „kobiecym” liryzmie. W „Planie działania” udało się znaleźć równowagę między piosenką zaangażowaną („felietonem śpiewanym”) a intymistyczną; ale „Czekaj dalej”, „Latawiec”, „Burza” to już zaledwie senne impresje, które wtłaczają Enchanted Hunters w stereotyp poezji śpiewanej, tyle że – dość groteskowo – przebranej za Stereolab.

Ten konserwatyzm uwiera tym bardziej, że niektóre narracje o związkach sygnalizują sytuacje słabo obecne w polskiej muzyce rozrywkowej. Intrygujący jest pod tym względem „Przyjaciel”, czyli świat po rozstaniu-kataklizmie, którego furia nie oszczędziła nawet granic friend zone. Zaciekawiła mnie „Bańka”, ale wciąż – celebrytki śpiewają bardziej obrazowo, bez irytującej muzealnej maniery, bez „ekwilibrystycznej polifonii, wyrafinowanych harmonii i nieoczywistej struktury utworów”, które nie pozwalają ani się skupić, ani dobrze bawić.

Nawet w bezkrytycznej recenzji Tomasza Skowyry część zalet „Dwunastego domu” wydaje się wtórna i ogranicza się do analogii „genderowych”. Enchanted Hunters to „sfeminizowana wersja «Poniżej krytyki»”, „nieziemsko utalentowane kobiety” zainspirowane – jako jedyne w Polsce! – „muzyką Briana Wilsona i jego braci” albo „kobieca wersja kody z «God Only Knows»”. Pierwszy punkt odniesienia z roku 1986, ostatni z 2001, pozostałe równie – nie przebierając w słowach – stare. Jedyną tego zaletą jest obecność popowej esencji wyabstrahowanej z tych wszystkich źródeł. Jej działanie polega na tym, że wzmaga w słuchaczach czujność na apostrofy – każdy chciałby, żeby były (d)o nich, nawet te utrzymane w duchu „Wujka dobrej rady”.

Pewnego razu… w limbo

«Dwunasty dom», bo tak zatytułowany jest nasz album, to obszar w astrologii, odpowiadający za sprawy ostateczne, rzeczy, na które nie mamy wpływu” – tłumaczyła Gajdzica w „Estradzie i Studiu”. W rozmowie na Soundrive dodawała, że ów dom „zajmuje się obszarem zakończeń, odosobnienia, izolacji, bycia w takiej bańce”. Tytuł jest więc niezwykle trafny. Na drugiej płycie duetu nie znajdziemy rozwiązań ani zaskakujących, ani nawet pozwalających się jakoś odnieść do współczesnej fonografii (być może najświeższe jest katartyczne, Jusisowe zakończenie „Przyjaciela”; fragment, którego autorstwo z biegiem przeglądanych materiałów coraz trudniej przypisać Enchanted Hunters).

Eksponowany w wywiadach kontrast między jazzową harmoniką a gotyckim sztafażem brzmieniowym to właściwie jedyne posunięcie, o którym można powiedzieć, że jest charakterystyczne. Z tym że Enchanted Hunters – zawzięte post-rockówy – więcej o nim mówią, niż egzekwują na płycie, zachowawczo grając najczęściej parami „banger–ballada”, czyli raczej tempem i nastrojem niż osławioną melodią. Znaczną część swojego niebywałego kapitału (kompozytorskiego, wokalnego, tekściarskiego) duet zainwestował w odwzorowanie fascynacji „piosenką dobrą na wszystko” – i jeśli w najnowszej kulturze szukać jakiegoś porównania pozamuzycznego, to najchętniej zestawiłbym „Dwunasty dom” z „Pewnego razu… w Hollywood”.

O dziewiątym filmie Tarantino Klara Cykorz trafnie pisała, że ciąży na nim zdumiewający brak w postaci „niedoboru kina. Jak absurdalnie by to nie brzmiało w przypadku filmu uplecionego z kinofilskich cytatów, żartów i fantazji”. Niedawno w audycji Radia LUZ Penkalla i Gajdzica wspominały o „piosenkarkach starych” jako jednej z głównych inspiracji (genialny efekt na wokalu w „Dwóch księżycach”), o eurodance jako pierwszym zetknięciu z muzyką, a jednocześnie – jakżeby inaczej – o techno, transie, muzyc(zc)e tanecznej, czyli o obowiązkach małżeńskich polskiego niezalu.

O kwestie „czysto muzyczne” pytał retorycznie Krzysiek Stęplowski: „Czy wiedzieliście, że w «Czekaj dalej» mamy wykorzystaną niejaką figurę basu Albertiego?”, po czym z radością przyznawał, że nie, nie wiedzieliśmy. Tego typu informacje podsuwane słuchaczom przez Enchanted Hunters – fakty iście toolowskie – markują narrację o szeroko zakrojonym, zniuansowanym procesie twórczym, a zarazem przypominają przechwałki wirtuozów. I rzeczywiście mamy do czynienia z tymi ostatnimi.

Każdy dźwięk, każde użycie każdego instrumentu zawiera w sobie tyle innych dźwięków i użyć („cytatów, żartów, fantazji”) o „historycznym” charakterze, że słuchanie staje się sprawdzianem, a odbiorca – Kevin sam w „Dwunastym domu” – czeka na wersję z książeczką, w której jakiś autorytet wypisałby czasy i dookreślił, co się w nich wydarza: którą sekundę z dyskografii którego zespołu właśnie słyszymy w „dziewczyńskim” przetworzeniu dwóch erudytek i gości. W rezultacie trudno uznać drugi album Enchanted Hunters za coś więcej niż cegiełkę na drodze do porzucenia ejtisów, chyba że pod wrażeniem hajpu reszta peletonu po prostu się podda i uzna, że jeśli nagrywać, to do przodu.

 

Enchanted Hunters, „Dwunasty dom”
Latarnia Records
premiera: 7.11.2019