Archiwum
20.11.2017

Przemoc, siła i pogarda

Michał Piepiórka
Film

Zaznajomionych z dotychczasową twórczością Andrzeja Jakimowskiego nie może dziwić, że to właśnie on nakręcił pierwszy od dawna w polskiej kinematografii film tak mocno zaangażowany w aktualne kwestie społeczne i polityczne. W debiutanckim „Zmruż oczy” jako jeden z pierwszych stawał po stronie wyrzuconych na margines przez rozpędzoną machinę transformacji gospodarczej. Także późniejsze „Sztuczki”, a nawet „Imagine” opowiadają o tych, dla których nie znalazło się miejsce w centrum życia społecznego. Niemniej „Pewnego razu w listopadzie” jest spośród tych filmów dziełem najbardziej bezpośrednim, najbliższym komentowanych wydarzeń i dysponującym najdonośniejszym głosem w dyskusji na temat ekonomicznych i politycznych zagadnień nurtujących obecnie Polaków.

Jakimowski zainteresował się niezwykle palącym i kontrowersyjnym tematem – często nielegalnymi, dzikimi eksmisjami dokonywanymi przez tak zwanych czyścicieli kamienic. Bohaterami tej opowieści uczynił matkę, syna i ich psa-przybłędę. Tę trójkę poznajemy w momencie, gdy tułają się od noclegowni do noclegowni, próbując znaleźć dla siebie miejsce w ogródkach działkowych czy w squacie. W altance jednak jest za zimno, u anarchistów nie ma wolnych miejsc, a w noclegowniach nie akceptują zwierzaków. Kolejne minuty filmu upływają więc na obserwacji bohaterów snujących się po deszczowej, umazanej błotem Warszawie, odwiedzających kolejne przytułki i próbujących znaleźć przytulny kąt. Kulminacja tej jakże smutnej i łapiącej za serce historii ma miejsce 11 listopada, w Święto Niepodległości. Jakimowski wykorzystał dokumentalne nagrania z 2013 roku, na których narodowcy wszczynają burdy, by skojarzyć brunatną siłę skrajnych prawicowych bojówek z instytucjonalną przemocą wycelowaną w najmniej uprzywilejowanych.

Zestawienie to może razić uproszczeniem, ale trudno odmówić mu logiki. W ten zgrabny sposób Jakimowski wskazuje na wewnętrzną koherencję dwóch biegunów prawicowości, wyznaczanych przez gospodarczy liberalizm oraz ideologiczną, programową ksenofobię podpartą sympatiami nacjonalistycznymi. Nie można się również nie zgodzić z postawioną przez autora diagnozą napięć szarpiących współczesną Polską. Na poziomie sformułowań politycznych i socjologicznych film jak najbardziej się broni, nawet jeżeli stawiane przez Jakimowskiego tezy mogą razić uproszczeniami, dosadnością i powierzchownością. Szkoda, że „Pewnego razu w listopadzie” nie działa na poziomie artystycznym, który skutecznie przykrywa ciekawe obserwacje socjologiczne, a na dodatek z całą mocą wydobywa intelektualne nieścisłości.

Film jest utrzymany w siermiężnej i nieatrakcyjnej manierze autorskiego kina arthouse’owego, w którym bardziej niż akcja, dialogi i rozbudowana psychologia postaci, liczą się niedopowiedzenie, wymowne pauzy i kreowanie kontemplacyjnej atmosfery za pomocą oszczędnej scenografii i wciąż padającego deszczu. Melancholijna poezja strapionych doznawaną niesprawiedliwością twarzy, smutnych oczu i kwilenia błąkającego się samotnie psa skutecznie tępi krytyczne ostrze i rozmywa polityczną wyrazistość. Ale nietrafiona forma okazuje się najmniejszym problemem tego filmu. Znacznie bardziej przeszkadza sposób konstrukcji bohaterów oraz pomysł na budowanie emocjonalnych związków.

Jakimowski chce mówić o ofiarach czyścicieli kamienic i drastycznych eksmisji, ale w ogóle ich nie pokazuje. Rozpoczyna akcję filmu w momencie, gdy bohaterowie lądują już na bruku. Jedynie z oszczędnych dialogów dowiadujemy się, kim są, a ze strzępków informacji możemy wysnuć powód odebrania im mieszkania. Okazuje się, że grana przez Agatę Kuleszę matka, była nauczycielka, z jakiegoś powodu została zwolniona z pracy. Możemy się jedynie domyślać, dlaczego komornik zajął jej konto, a ostatecznie również cały dobytek. To niedopowiedzenie, które miało uczynić tę postać uniwersalną, niestety ją odrealnia, a tym samym sprawia, że przeżywany przez nią dramat nie wybrzmiewa do końca. Gdy nie jesteśmy w stanie poznać całego społecznego, politycznego i instytucjonalnego kontekstu utraty dachu nad głową przez bohaterkę i jej syna, trudno dostrzec w nich ofiary bezdusznego systemu.

Do miana kuriozum urasta natomiast fakt, że Jakimowski postanowił całą emocjonalność swojej historii oprzeć nie na ludzkich ofiarach eksmisji, lecz na… psie. Reżyser jakby nie wierzył, że dwójka bezdomnych bohaterów udźwignie historię, więc towarzyszący im sympatyczny kundelek siłą swoich łap pcha mizerną akcję do przodu. Bo to właśnie jego obecność dodatkowo komplikuje życie matki i syna. Ich stosunek do czworonoga określa moralną, klasową i kulturową tożsamość, której konstrukcja może wyjątkowo drażnić. Kobieta wywodzi się z inteligencji, zaś jej syn jest studentem prawa. Nie bez powodu jedyną rzeczą, którą chłopak zabiera z opieczętowanego mieszkania, są książki. Ich stosik trzyma z kolei przy łóżku w noclegowni bohaterka. By doświadczany przez postaci dramat wydawał się trudniejszy do zaakceptowania, Jakimowski przedstawia swoich bohaterów w jak najlepszym świetle. Reżyser epatuje swoją społeczną wrażliwością, starcza mu jej jednak tylko dla osób światłych, kulturalnych i aspirujących – zbierających rozrzucone na trawniku śmieci potomków powstańców warszawskich.

Podobną, nie do końca chyba świadomą, klasową pogardę można również wyczytać ze sposobu ukazania w filmie narodowców. Przedstawieni jako bezmyślna, wręcz zidiociała siła – całkowicie bezimienna, zwulgaryzowana masa – potraktowani zostali z lekceważeniem. Nie wnikając w ich motywacje, Jakimowski konfrontuje zmaskulinizowaną, prymitywną siłę tej grupy z inteligencją, wrażliwością i kulturą pierwszoplanowych postaci filmu. Nie bez powodu po stronie narodowców-szalikowców umieszcza kolegę głównego bohatera, z którym pracuje on w warsztacie samochodowym. Chłopak nie grzeszy inteligencją i nie studiuje, za to zdarza mu się wdać w bójkę. Podziały społeczne przebiegające wzdłuż linii wykształcenia, zarobków, usytuowania społecznego i politycznego zostają przez Jakimowskiego podtrzymane, a nawet wzmocnione. Po jednej stronie znajdują się ci dobrze wyedukowani, czytający, studiujący, nieśmiecący, otwarci, tolerancyjni, schludni, kulturalni i wrażliwi, po drugiej – ci wulgarni, brudni, głupi, prymitywni, silni i zaściankowi.

Pewnego razu w listopadzie” należy traktować jako wstępne rozpoznanie tematu, bardzo powierzchowny ogląd społeczno-politycznej sytuacji panującej w naszym kraju. Jakimowski zatrzymał się jednak na tym, co najbardziej rzuca się w oczy, jest kontrowersyjne i sugestywne – to przemoc rosnących w siłę nacjonalistów, niesprawiedliwość społeczna, opresyjność instytucji. Następny krok, jaki należałoby wykonać, to choćby próba rozpoznania przyczyn tego stanu rzeczy. Póki z pogardą będzie się traktować tych, którzy wydają nam się kulturowo czy politycznie obcy, nie ma szans na zrozumienie, a tym bardziej wprowadzenie jakichkolwiek zmian. Kino społeczne oparte na podskórnym wykluczeniu kulturowym zwyczajnie nie może się udać.

Pewnego razu w listopadzie”
reż. Andrzej Jakimowski
premiera: 3.11.2017