Archiwum
20.09.2013

Przedszkole ogólnokształcące

Piotr Dobrowolski
Teatr

„Lekcja” w poznańskim Teatrze Nowym jest jak powrót do szkoły sprzed kilkudziesięciu lat. Programowy brak logiki w prowadzeniu postaci i wszechogarniająca nuda sprawiają, że trudno wysiedzieć choćby godzinę, a uwagę przyciągają jedynie biologiczne preparaty. Ale martwy królik nie uratuje spektaklu.

Twórczość Eugene’a Ionesco, przez większość widzów teatralnych słusznie łączona z pojęciem dramatu absurdu, wydaje się ponadczasowa. Nawet pobieżny rzut oka na jego sztuki pozwala na wskazanie w nich wielu zjawisk charakterystycznych dla współczesności. Dziś, podobnie jak wówczas, kiedy powstawały „Krzesła”, „Łysa śpiewaczka” czy „Nosorożec”, pozbawieni wiary ugruntowanej przez religię ludzie doświadczają egzystencjalnego absurdu. Przyzwyczailiśmy się do tego i nauczyliśmy z tym żyć. Dlatego dramat absurdu w wersji znanej z twórczości Ionesco, choć mógłby czasem wywoływać także głębszą refleksję, dzisiaj przede wszystkim bawi, prowokując widzów do śmiechu z samych siebie. Ale przypomina także o powszechności otaczających nas, rozumianych dosłownie, absurdów: paradoksalnych, dziwnych, niezrozumiałych i niewytłumaczalnych działań, zjawisk i zdarzeń.

W twórczości Ionesco znajdziemy też temat informacyjnego szumu, problemów z komunikacją i porozumieniem między ludźmi; jest tu ciągła gra w dominację, są dowody na bezsens każdej ideologii, jest krytyka ulegania chwilowym modom. I chociaż wydawać się może, że wszystko, o czym tu mowa, przyczynia się do niesłabnącej popularności jego tekstów na polskich scenach, dramaturg ten nie należy u nas wcale do najczęściej wystawianych. Ciekawe tematy nie wystarczą bowiem za rekompensatę dla archaiczności języka jego sztuk i coraz łatwiej dostrzegalnej anachroniczności prezentowanych w nich sytuacji, które współczesnym widzom trudno zrozumieć.

Sztuki Ionesco nie są inscenizacyjnymi samograjami, a każda próba ich wystawienia wymaga dobrego pomysłu inscenizacyjnego. Bez niego łatwo o porażkę, którą od czasu do czasu słodzić mogą ewentualnie wybuchy śmiechu pojedynczych widzów. Nawet one nie zmienią jednak faktu, że samo przypominanie teatralnej publiczności o jej uwikłaniu w sieć absurdalnego systemu nie jest wystarczającym argumentem za umieszczaniem takich przedstawień w repertuarze. Diagnoza ta odnosi się również do najnowszej inscenizacji „Lekcji”, pokazanej na Trzeciej Scenie Teatru Nowego w Poznaniu. Jej reżyser, Waldemar Szczepaniak, to znakomity poznański aktor, któremu jednak – mimo dużego doświadczenia scenicznego – nie udało się znaleźć przekonującego klucza do tej sztuki. Jego pomysły na jej wystawienie zaskakują banalnością.

Każda z trzech pojawiających się na scenie postaci prowadzona jest w innej manierze teatralnej, prowokując wrażenie niespójności. Grana przez Marię Rybarczyk gosposia, występując w białym fartuchu laborantki albo intendentki, inicjuje spektakl przez bezpośredni kontakt z publicznością. Sceniczna Marysia, zamykająca na klucz drzwi teatralnej sali, choć mogłaby panować nad całością sytuacji, rzadko – poza prologiem – sygnalizuje posiadanie rozszerzonych kompetencji. Z kolei Uczennicy, wywołanej przez nią spośród publiczności na tytułową lekcję, z trudem przychodzi łączenie dwóch teatralnych światów. Nie przekonuje już samo wyjście Martyny Zaremby na scenę i poddanie się przez jej postać pokusie uzyskania rozszerzonej wiedzy i „pełnego dyplomu doktorskiego”. Jednak późniejsze poszukiwanie przez nią kontaktu wzrokowego z widzami oraz jej chwilowy powrót na wcześniej zajmowane miejsce, prowadzą do całkowitego rozbrojenia sytuacji, w której się znalazła. A przecież wrażenie jej osaczenia i uwięzienia wydaje się koniecznym elementem fabularnym „Lekcji”. Również późniejsze działania tej postaci: próby odcinania się od sytuacji, w której się znajduje przez zatykanie uszu, prowokowanie Profesora wypowiadanymi zaczepnie błędnymi odpowiedziami na jego pytania, a zwłaszcza uwodzenie go zmysłowym flamenco tańczonym na stole (jako banalna odpowiedź aktorska na hasło Hiszpania), przyczyniają się tylko do niepowodzenia spektaklu. Reżyserujący go Waldemar Szczepaniak w roli Profesora to ciapowaty belfer w przykrótkich spodniach. Nie daje żadnych powodów, by uwierzyć, że jest on w stanie zdominować przewyższającą go wzrostem i zagłuszającą intonacją, pewną siebie dziewczynę – córkę bogatych rodziców, bywalczynię poznańskich teatrów. Zmiana jego nastroju następuje bez zapowiedzi i nie przekonuje, prowadząc widzów w dół kolejnych stopni dezorientacji.

Zapowiedzi tego spektaklu sugerowały, że dotyczyć on będzie tematu zagubienia w nowoczesnym społeczeństwie informacyjnym. Brak w nim jednak jakichkolwiek przesłanek, że zamiar ten zrealizowano. Surowe wnętrze prowincjonalnej szkolnej klasy, z wielkimi płaszczyznami czarnych tablic, stołem i dwoma prostymi krzesłami, wywołuje antykwaryczne wrażenie. Oświetlane zmieniającym kolory światłem okno oznaczać ma upływ czasu akcji rozpiętej pomiędzy wschodem a zachodem słońca. Jednak wierność tej klasycystycznej zasadzie, gdy podstawową koncepcją inscenizacyjną jest odniesienie do teatralnego tu i teraz, nie ma żadnego znaczenia. Jedynym ciekawym elementem całego spektaklu jest w rezultacie najbardziej charakterystyczny z motywów zaprojektowanej przez Emilię Łapko scenografii: wiszący nad sceną duży biały królik. Aby przypadkiem nie uszedł uwadze żadnego z widzów, oświetla go zielonkawe, fluorescencyjne światło. Sama jego obecność wystarczyć by mogła za zapowiedź dramatu i tragiczną puentę całego spektaklu. Jednak grający rolę Profesora reżyser i partnerujące mu aktorki przez kolejną godzinę zmagają się z zapowiedzianą przez królicze truchło historią.

Brak konsekwencji i spójności, banalne pomysły na prowadzenie spektaklu i uleganie pokusie puszczania raz po raz oczka do widzów decydują o niepowodzeniu pierwszej poznańskiej próby reżyserskiej Waldemara Szczepaniaka. Aktor o emploi znakomitym do ról jednostek wrażliwych, świetny jako Siemion w „Czajce” czy Franz z „Pułapki”, niestety zawiódł zarówno jako inscenizator, jak i psychotyczny Profesor. Tym razem szansa na dobre wystawienie „Lekcji” została bezpowrotnie utracona. Mam nadzieję, że po dwunastu latach od premiery „Pokojówek” i zeszłorocznym zdjęciu z afisza „Szczęśliwych dni”, nie był to ostatni dzwonek dla sztuk absurdystów na scenach Teatru Nowego w Poznaniu.

Eugène Ionesco, „Lekcja. Dramat komiczny”
przekład: Jan Błoński
reżyseria: Waldemar Szczepaniak
scenografia: Emilia Łapko
Teatr Nowy w Poznaniu
premiera: 13.09.2013

alt