Archiwum
05.08.2015

Potrzeba rewolucji

Michał Piepiórka
Film

Najlepiej oceniane w kuluarach filmy T-Mobile Nowe Horyzonty, choć formalnie i tematycznie wydawały się całkowicie odmienne, zaskakująco podobnie zdawały sprawę ze współczesnych niepokojów. Tym, co je łączyło, było jednakowe przeświadczenie o konieczności rewolucyjnej rekonfiguracji nieprzyjaznych człowiekowi rzeczywistości. Wiele tegorocznych propozycji tegorocznej edycji wrocławskiej imprezy charakteryzowała atmosfera kryzysu.

Filmem, który najbardziej bezpośrednio odwoływał się do tego zagadnienia, okazał się „Tysiąc i jedna noc” Miguela Gomesa, najlepsza produkcja sekcji konkursowej, choć całkowicie zignorowana przez jury (otrzymał jedynie nagrodę stowarzyszenia FIPRESCI), które wolało nagrodzić sztampowego, a momentami wręcz pretensjonalnego „Lucyfera” Gusta Van der Berghe’a. Gomes przywołuje baśń o Szeherezadzie, którą umieszcza w realiach ogarniętego kryzysem ekonomicznym kraju. Zrezygnował przy tym z estetyki realistycznej na rzecz baśniowości nadającej nieprzyjaznej rzeczywistości odrobinę ciepła i humoru. Ocierający się momentami o surrealizm dowcip skutecznie potrafił rozbroić społeczne lęki, nie pozbawiając ich jednak należytej powagi.

Duch surrealizmu nie opuścił również filmowca z innego kraju cierpiącego na ekonomiczną zapaść. Yorgos Lanthimos, znany do tej pory ze swoich filmów-metafor, opowiadających przez pryzmat patologicznych rodzin o społecznych niepokojach Greków, w „The Lobster” kolejny raz wykreował całkowicie sztuczny świat, tym razem nieco dalej odchodząc od kwestii najbardziej nurtujących swoich rodaków. Najnowszy film niemal dorównuje debiutanckiemu, rewelacyjnemu „Kłowi”, choć więcej w nim groteskowego humoru niż klimatu egzystencjalnego thrillera. Tym razem Grek opowiedział o świecie, w którym zakazane jest życie w pojedynkę. Singli wyłapuje się w specjalnie organizowanych obławach i wysyła do hotelu, w którym mają trzydzieści dni na znalezienie sobie partnera. Gdyby ta sztuka im się nie udała, zostaną na zawsze zamienieni w zwierzęta. Tak urządzona przez wyższe siły rzeczywistość zakrawa na totalitaryzm domagający się specyficznej rewolucji, którą w równie niesztampowy sposób proponuje Lanthimos.

Bardzo podobną kwestię, lecz w tonie znacznie bardziej komediowym podjął Jaco van Dormael w „Zupełnie Nowym Testamencie” – obok „Amy” Asifa Kapadii i „Zabójczyni” Hou Hsiao-hsiena jednym z filmów otwarcia, ale zdecydowanie najlepszym z nich. Belg prezentuje nieco obrazoburczą historię Boga, antypatycznego tyrana wyżywającego się na swojej rodzinie i traktującego ludzi jak zabawki, na których może wyładowywać własne frustracje. To on ustanawia zasady rządzące światem, skutecznie dbając o to, by ludzkie życie było nieznośne. Tak zbudowany świat, pełen samotnych i cierpiących ludzi, również domaga się gruntownej rekonfiguracji, by wyrwać ludzkość z permanentnego kryzysu. Ten nieco szalony i anarchistyczny z ducha film od początku do końca przepełniony jest głębokim humanizmem i choć podczas seansu można się śmiać niemal nieustannie, to przebija przez niego głęboko empatyczne zadumanie nad ludzkim losem. Na szczęście obie produkcje przynoszą nadzieję i korzystając z bardzo oryginalnej metafory wskazują na potencjalne drogi społecznych i politycznych przemian zastanej rzeczywistości.

Filmem równie mocno skupionym na człowieku, a przy tym prawdziwie zatrważającym, jest „Syn Szawła” – zdecydowanie najlepsza produkcja całego festiwalu, dzieło, które być może w najbardziej oryginalny i sensualny sposób opowiedziało o doświadczeniu Holokaustu. W samym środku kadru nieustannie znajduje się główny bohater, pracujący w obozowym Sonderkommando. Wprowadza niczego nieświadomych więźniów Auschwitz do komór gazowych, a następnie wrzuca ich ciała do krematoryjnych pieców. Całe piekło zagłady oglądamy zza jego pleców, percypując głównie nieprzyjazne dźwięki, na które składają się ciągłe pokrzykiwania, popędzenia i nieustanne rozkazy. Rzeczywistość obozu została przedstawiona jako idealnie racjonalna fabryka, w której nie ma miejsca na niepotrzebne przestoje – przemysł śmierci musi działać sprawnie i wydolnie. Rewolucyjny gest Szawła, w którym zawiera się jego głęboko humanistyczna wrażliwość, polega na odrzuceniu narzucanej przez nazistów racjonalności na korzyść – wydawałoby się – całkowitego irracjonalizmu. Udaje mu się przemycić ciało chłopca, którego za wszelką cenę chce pochować w obrządku żydowskim. Twierdzi, że to jego syn, choć wydaje się to mało prawdopodobne. Próba zorganizowania pochówku w tak skrajnie niekorzystnych warunkach wydaje się szaleństwem, lecz tylko radykalne przeciwstawienie się zbrodniczemu racjonalizmowi jest w stanie wnieść w ten beznadziejny świat odrobinę nadziei.

Wątek kryzysu ekonomicznego pojawił się w filmie zamknięcia festiwalu – „Mojej matce” Nanniego Morettiego. Główna bohaterka jest reżyserką, kręcącą zaangażowany społecznie film o problemach ekonomicznych pracowników wielkiej fabryki. Moretti w przekonujący i niezwykle poruszający sposób zestawił ten dramat społeczny z tragedią osobistą, związaną ze śmiercią najbliższej osoby. Konfrontując społeczne z indywidualnym, nie starał się żadnego z nich dyskryminować, a raczej równoważyć, tym samym dowartościowując to, co codzienne. Nie rezygnując z humoru i ciepła, Moretti w angażujący emocjonalnie sposób ukazuje dramatyzm małych, wydawałoby się, zwyczajnych zdarzeń. „Moja matka” to najwyższej próby wiwisekcja banału codzienności, który zaskakująco często miesza się z tym, co nierealne, podniosłe i tak bliskie wielkiego kina.

Przywołane pięć filmów to zaledwie nieznaczny ułamek tego wszystkiego, co można było zobaczyć we Wrocławiu. Podczas tegorocznej edycji, mimo kilku naprawdę wybitnych pozycji, dominowało poczucie rozczarowania. Obok niekoniecznie udanych dwóch z trzech filmów otwarcia, nie zachwyciły również głośno zapowiadane polskie produkcje: „Czarodziejska góra” Anci Damian, „Walser” Zbigniewa Libery i przede wszystkim „Chemia” Bartosza Prokopowicza. Grono polskich twórców zrehabilitowały za to zachwycający „Czerwony pająk” Marcina Koszałki, niesztampowy „Performer” Macieja Sobieszczańskiego i Łukasza Rondudy oraz niezwykle intrygujący „Intruz” Magnusa von Horna. Średnia festiwalowa wypadła jednak chyba nieznacznie niżej niż w zeszłym roku, niemniej odmieniany przez wszystkie przypadki kryzys nie udzielił się światowej kinematografii, podobnie jak wrocławskiemu festiwalowi, który w tym roku świętował już swoją piętnastą edycję.

15. MFF T-Mobile Nowe Horyzonty
Wrocław
23.07. – 2.08.2015