Archiwum
10.05.2011

Polska street artem stoi

Łukasz Saturczak
Sztuka

Album „Polski street art” Elżbiety Dymnej i Marcina Rutkiewicza w przystępny sposób pokazuje, jaką drogę przeszła w Polsce sztuka ulicy. To solidne kompendium przygotowane doskonale zarówno w warstwie estetycznej, jak i merytorycznej.

Dzieła artystów z kręgu street art mijamy na każdym kroku. Czasem nie da się nie zauważyć wielkich murali i graffiti pokrywających niemal całe fasady kamienic. Wiele dzieł jednak nie zostaje zauważonych ze względu na swoje niewielkie rozmary bądź miejsce umieszczenia – opuszczone bramy, klatki schodowe, murki, mosty kolejowe… W Polsce street art obecny jest przynajmniej od czasów okupacji niemieckiej, kiedy akowcy malowali na murach znak Polski Walczącej. Mimo że w historii naszego kraju obecny był również później (postacie krasnali rysowane przez Pomarańczową Alternatywę na murach wrocławskich budynków), to doskonale pamiętam czasy, kiedy nikt nie mówił o muralach – było grafitti, nierozerwalnie związane z kulturą hip-hopową. Nie było natomiast dyskusji o sztuce, raczej o cienkiej, według wielu, granicy między wandalizmem a sztuką wątpliwą. Od kilku lat to się zmienia: polscy twórcy szeroko rozumianej sztuki streetartowej pracują chociażby przy reklamach (wystarczy przypomnieć zeszłoroczną zapowiedź ramówki telewizji TVN).

Oczywiście złośliwi mogą przyczepić się do tego, że szablony istniały u nas, jak wcześniej wspomniałem, już od czasów II wojny światowej oraz twierdząc, że nikt o muralach jeszcze dekadę temu nie mówił – co najmniej przesadzam. Zgoda. Już w latach 80. niektórzy artyści trafiali pod dachy galerii, ale z wiadomych względów do szerokiego odbiorcy ani mediów nie mogli się przedostać. Tak powstał stereotyp wrzucający do jednego worka artystów i wandali. Nikt w szerokim dyskursie nie nazywał street artu sztuką, więc to, co poza galerią, nie miało nic wspólnego z artyzmem w świadomości społecznej. Dopiero prace Zbioka zaprezentowane w reklamie stacji TVN ukazały street art w zupełnie innym kontekście, na pewno wpływając na „sprawiedliwsze” ocenianie tych dzieł przez widzów, niż niejedna publikacja, która, co oczywiste, ma dużo mniejszą siłę przekazu niż telewizja.

Album „Polski street art” Elżbiety Dymnej i Marcina Rutkiewicza w przystępny sposób pokazuje, jaką drogę przeszła w Polsce sztuka ulicy. To solidne kompendium przygotowane doskonale zarówno w warstwie estetycznej, jak i merytorycznej. Sklasyfikować w jakikolwiek sposób sylwetki artystów zebrane w tym wydawnictwie jest tak sensowne jak potraktowanie w taki sam sposób na przykład wszystkich plakacistów ostatnich 20 lat. Różnorodność nie tylko stylów, ale i metod pracy czy miejsc, w których omawiani artyści tworzą, w jasny sposób pokazuje, jak przez te wszystkie lata myliliśmy się, nazywając wszystko w najlepszym wypadku „graffiti”. Rozstrzał między pracami jest ogromny. Począwszy od prac Blackarea (w zasadzie pracy, czyli czarnego prostokąta, który umieszcza w różnych miejscach miasta), przez charakterystyczne postacie kobiet w wykonaniu Coxie, futurystyczne dzieła Czarnobyla i znanego już w świecie M-City, po przypominające niekiedy obrazy Egona Schiele prace Mony Tusz. Ważniejszy od walorów estetycznych jest przekaz, bo sztuka nie jest tworzona przecież sama dla siebie. Zwłaszcza sztuka ulicy. Nie da się ukryć, że przekaz „wyjęty” przez artystów streetartowych z ram galerii ma w przestrzeni publicznej dużo większy wydźwięk. Jest odbierany przede wszystkim przez ludzi przypadkowych, skazany jest na ich ocenę. Hasła przygotowywane przez 2SH, takie jak „ZABIJCIE WSZYSTKICH BÓG ROZPOZNA SWOICH” czy „Oni wiedzą” umieszczone pod kamerą przemysłową zamknięte w galerii, straciłoby sens. Podobnie jest z pracami 3 Fali: „Oknami pokoju” w 71 rocznicę Nocy Kryształowej czy znanym z mediów „Nigdy więcej nazizmu na Allegro” albo fikcyjnym „Rondem Wolnego Tybetu”.

Najważniejszą postacią w dziedzinie komentowania rzeczywistości jest bez wątpienia Peter Fuss. Jego dzieła, jak na przykład portret papieża Jana Pawła II przekreślony czerwonym krzyżykiem, słowa „miłość” i „pokój” zapisane arabskim alfabetem czy ogromny plakat wywieszony na elewacji wrocławskiej galerii BWA pzredstawiający zakrawionego prezydenta USA z podpisem „Who killed Barack Obama?” – niewątpliwie prowokują do myślenia. Fuss, w przeciwieństwie do wielu kolegów i koleżanek po fachu ma stałe miejsce w galeriach. Wystawy takie jak „Santo Subito”, na którą zebrało się kilkanaście kiczowatych figurek poprzedniego papieża – to zaledwie ułamek jego prowokacyjnych przedsięwzięć.

Obecność prac Zbioka w reklamie ramówki TVN, Fussa w galeriach czy współpraca z wydawnictwami (Grupa Twożywo projektująca okładki dla „Krytyki Politycznej”), nie zmienią faktu, że to ulica w dalszym ciągu będzie główną areną ich pracy. Obecność artystów poza nią to, rzecz jasna, dowód nie tylko na docenienie tych artystów poza środowiskiem, ale bardzo pozytywny symptom tego, że w Polsce
artysta streetartowy może udzielać się na różnych polach. Ulica jednak nadaje dziełu zupełnie inny kontekst – prace nie są oddzielone ścianami galerii, lecz dostępne dla każdego. Każdy może je ocenić. Zachwycić się albo wzruszyć ramionami. Wybór należy do nas. Świetny album.

Elżbieta Dymna, Marcin Rutkiewicz, „Polski street art”
Carta Blanca, Warszawa 2010



Album „Polski street art” Elżbiety Dymnej i Marcina Rutkiewicza w przystępny sposób pokazuje, jaką drogę przeszła w Polsce sztuka ulicy. To solidne kompendium przygotowane doskonale zarówno w warstwie estetycznej, jak i merytorycznej.