Archiwum
19.08.2016

Początek Księgi

Arkadiusz Kalin
Muzyka

Epistolografia literacka to dziś gatunek właściwie historyczny, a na pewno zanikający. Nawet jeśli ktoś kiedyś pomyśli o wydaniu e-maili współczesnych pisarzy (a wcześniej o skutecznym ich przechowaniu!), to choćby ze względu na charakter komunikacji elektronicznej, między innymi jej lapidarność, nie będzie to już to samo, co niegdysiejsze wysmakowane stylistycznie epistoły… Nakładem wydawnictwa słowo/obraz terytoria ukazała się właśnie „Księga listów” Brunona Schulza, tom starannie i elegancko wydany, jak zwykle zresztą w tej oficynie. Publikacja to nienowa i nowa zarazem. Stara, bo pierwsze wydanie tego zbioru w opracowaniu Jerzego Ficowskiego wyszło już w 1975 roku. W przeredagowanej i uzupełnionej o nowe odkrycia epistolarne wersji „Księga listów” ukazała się dwukrotnie w gdańskim wydawnictwie w 2002 i 2008 roku. Obecne, czwarte już wydanie uzupełnione zostało o trzynaście nieobecnych wcześniej listów, których w większości Schulz był adresatem, poprawiono błędy, uzupełniono komentarze. Zatem to swoiste work in progress, ewoluujące z kolejnymi wydaniami. Ale znaczenie tej edycji jest większe niż tylko uzupełnienie i korekta wcześniejszych. „Księga listów” stanowi bowiem inicjalny tom „Dzieł zebranych Brunona Schulza”, zaplanowanych na dziewięć woluminów – ten formalnie jest piąty (to praktyka częsta w tego typu projektach wydawniczych dzieł zebranych). Do tej pory za kanoniczny uchodził jednotomowy zaledwie zbiór opowiadań, listów i pism krytycznych w opracowaniu Jerzego Jarzębskiego w serii Biblioteki Narodowej wydawnictwa Ossolineum sprzed ponad ćwierćwiecza.

Twórcą „Księgi listów” jest Jerzy Ficowski, wybitny poeta, cyganolog, który jednak najbardziej znany jest jako autor publikacji dotyczących Brunona Schulza, w tym obowiązkowej lektury każdego Schulzowskiego pasjonata – „Regionów wielkiej herezji”. Ficowski poświęcił całe dorosłe życie na tropienie wszelkich śladów i pozostałości związanych z biografią i twórczością drohobyckiego pisarza, wynikiem tej kilkudziesięcioletniej detektywistycznej misji była między innymi Księga listów, która za jego życia przybrała finalny kształt w 2002 roku i stała się podstawą obecnego wydania. I choć schulzologia dynamicznie się rozwija od lat 90. zeszłego wieku, to dopiero niedawno odważono się na przedsięwzięcie, jakim jest edycja dzieł zebranych. Okazało się bowiem, że twórczość rozproszona Schulza jest tak znaczna, a dotychczasowe wydania tak różnią się od siebie, a jednocześnie powielają błędy, że oczywistością stała się konieczność wydania krytycznego, kanonicznego, pod redakcją uznanych badaczy. Tego typu edycja to nie tylko, jak zwykle bywa w tego typu przypadkach, wzorcowa podstawa tekstowa dla naukowców czy studentów głównie polonistyki, ale także gratka zarówno dla starych bywalców Schulzowskiego świata wyobraźni, jak i dopiero tych wtajemniczających się weń. Następne tomy „Dzieł zebranych Brunona Schulza” mają ukazać się jeszcze w tym roku. Notabene w anonsach wydawnictwa słowo/obraz terytoria znajdują się również ciekawie zapowiadające się pozycje schulzowskie: „Schulz i kobiety” Anny Kaszuby-Dębskiej i „Schulzowskie miejsca i znaki” Jerzego Jarzębskiego, cały czas ukazuje się w tym wydawnictwie periodyk „Schulz Forum” (do tej pory sześć numerów), dostępny również w internecie.

„Księga listów” to zatem dzieło poniekąd nowe, bo wydane w nowym kontekście zamiaru ogarnięcia całości dzieła drohobyckiego artysty – utworów prozatorskich, dzieł plastycznych, korespondencji, esejów i rozpraw krytycznych, a więc (od)tworzenia Schulzowskiej Księgi. Projekt to niemal utopijny – motyw Księgi stanowi jeden z centralnych wątków prozy tego pisarza, oznaczając paradoksalny, niemożliwy do osiągnięcia mit Całości i Autentyku, albowiem – jak przestrzegał narrator opowiadania „Księga” – ma ona tę dziwną cechę, że „rozwija się podczas czytania, że ma granice ze wszech stron otwarte dla wszystkich fluktuacyj i przepływów”. Redaktorzy serii stanęli więc przed zadaniem odnalezienia Autentyku, tej właściwej, jedynej wersji dzieła Schulza, ale również przed wyzwaniem jego kompletności. A przecież co rusz trafiają się nieznane teksty, fragmenty, odpryski, które uzupełniają tę twórczość, ale też otwierają ją na „fluktuacje i przepływy” interpretacyjne. Co więcej, być może już nigdy nie będzie można powiedzieć o dziele Schulza, że jest kompletną Księgą – wszak legendą miłośników tej twórczości stała się zaginiona w czasie wojny powieść pod tytułem „Mesjasz” (obok utraconego wówczas zapewne dziennika i prac malarskich), dzieło życia drohobyckiego autora, o którego przetrwaniu, być może gdzieś w poradzieckich archiwach, pojawiły się jakiś czas temu sensacyjne, choć szczątkowe informacje. Odkrycie tego zagubionego utworu byłoby niewątpliwie największą sensacją w najnowszej historii literatury polskiej, bez tego zagubionego Autentyku dzieło Schulza pozostaje ułomną Księgą, choć pisarz zwracał uwagę, że „w pewnym sensie mieści się ona cała i integralna w każdej ze swych ułomnych i fragmentarycznych inkarnacyj”. Ale „Księga listów” to nie tylko początek rekonstrukcji Księgi Schulza – jego dzieł zebranych, to także Jej zaczyn: genealogia twórczości prozatorskiej Schulza w logice artystycznego rozwoju. Jak zdradzał sam pisarz, to z korespondencji z przyjaciółmi z lat 20. wywiódł swe późniejsze opowiadania, pisane głównie dekadę później, to właśnie były początki jego twórczości literackiej. Niestety, ze szczególnie interesujących – w kontekście wypowiedzi o korzeniach swych kreacji językowych – listów z lat 20. zachował się tylko jeden (nie licząc pism urzędowych). Ale w kilku innych, późniejszych możemy dostrzec ten rys nieokiełznanej fantazji autora „Sklepów cynamonowych” i zaczątki pomysłów fabularnych – choćby tylko z tego względu warto sięgnąć po ten tom. Ogólnie rzecz biorąc, cały ten właśnie wydany korpus korespondencji Schulzowskiej to tylko niewielki fragment epistolarnych dokonań pisarza idących w setki listownych dialogów. Większość zaginęła, najprawdopodobniej bezpowrotnie, dzieląc los unicestwienia w czasie wojny z ich adresatami – niewielkim gronem artystycznej, głównie żydowskiej zasymilowanej bohemy – z którymi przyjaźnił się Schulz. Dla artysty introwertyka, niechętnie opuszczającego ukochany/znienawidzony Drohobycz, listy do przyjaciół były sposobem na kontakt ze światem zewnętrznym i możliwością nawiązania duchowego porozumienia ponad granicami prowincjonalnego miasteczka. Zapewne już nigdy nie poznamy korespondencji do najważniejszych dla Schulza rozmówców: młodo zmarłego literata Władysława Riffa, filozofki i pisarki Debory Vogel, do narzeczonej Józefiny Szelińskiej (jak zauważa Ficowski, listy te mogły być czymś rangi „Listów do Mileny” Kafki) i do protektorki literackiej, z którą początkujący pisarz przeżywał romans, Zofii Nałkowskiej. To tej, niezwykle ważnej, a przecież nieznanej i nieobecnej w tomie korespondencji Ficowski poświęcił główną część wprowadzenia do „Księgi listów”.

Korpus korespondencji Schulzowskiej podzielony został na trzy części – listy pisarza, listy, których był adresatem oraz pisma do władz szkolnych (ten trzeci dział mógłby obejmować po prostu wszelkie pisma urzędowe, wydzielając je z korespondencji prywatnej, w której się znalazły). Trzon tego zbioru przypada na lata 30., okres literackiego debiutu i sukcesu pisarza. Oprócz braku wczesnej, formującej Schulza pisarsko korespondencji niewiele zachowało się też tej z okresu, gdy „historia zerwana z łańcucha”, jak określał czas wojny Jerzy Stempowski, osaczyła twórcę dotychczas żyjącego na marginesach rzeczywistości. Ciekawostką i nowością w tym tomie może być podanie artysty (drukowane jednak już wcześniej gdzie indziej) o przyjęcie do związku zawodowego pisarzy zachodniej Ukrainy, z czasów radzieckiej okupacji. W piśmie tym Schulz po części składa samokrytykę i deklaruje: „pragnę zgłębiać teoretycznie naukę komunizmu” oraz „pragnę też w miarę sił i na terenie mej własnej pracy współdziałać w dziele budowy przyszłości socjalistycznej ludzkości”. Wraz z niedawno odkrytymi w dawnej komunistycznej prasie ukraińskiej socrealistycznymi grafikami Schulza rzuca to nieco światła na tajemniczy do tej pory okres życia tego artysty. Muszę jednak uprzedzić ewentualne zapędy antykomunistycznych lustratorów. Nie można Schulza traktować jako polskiego prekursora socrealizmu, tak jak choćby Wandy Wasilewskiej czy Adama Ważyka, literatów-komunistów aktywnych wówczas we Lwowie, nie było to ideowe przebudzenie wyalienowanego wcześniej twórcy. To raczej świadectwo „wielkiego strachu”, jak to niegdyś nazwał Julian Stryjkowski – atmosfery czerwonego terroru na Kresach po aneksji tych terytoriów przez Związek Radziecki we wrześniu 1939 roku. Schulz zmuszony był pracować dla okupanta – zarówno stalinowskiego, jak i hitlerowskiego, by przeżyć i zapewnić utrzymanie sobie i rodzinie, i był to los wielu, szczególnie żydowskich artystów. Dorabiał wówczas, jak sam to określał, „malowaniem rzemieślniczym”, na przykład do legendy miejskiej Drohobycza przeszło komunistyczne święto, podczas którego w strugach deszczu rozpłynął się monumentalny portret Stalina autorstwa Schulza, z czego artysta był wielce zadowolony. Prace literackie zmuszony był tworzyć do szuflady (wszystkie w czasie wojny zaginęły), próba publikacji w tych warunkach politycznych nowego opowiadania ponoć spotkała się z wymowną w tym kontekście lapidarną odmową komunistycznej redakcji: „Nam Proustów nie potrzeba”. Świadectwem losu artysty stały się też przymusowo wykonywane malowidła ścienne dla gestapowca Landaua, odkryte na początku tego tysiąclecia w jego dawnej willi, zrabowane następnie z Drohobycza przez izraelskich agentów Yad Vashem.

Z czasów wojennych zachowała się zatem tylko garść listów Schulza, głównie do ostatniej przyjaciółki pisarza, malarki Anny Płockier, z których jednak niewiele dowiemy się o otaczającej go smutnej i groźnej rzeczywistości (m.in. z powodu autocenzury powodowanej obawą przed represjami, listy te były wówczas kontrolowane), przebija z nich natomiast nastrój pogłębiającego się zagubienia, depresji i choroby artysty. Zresztą korespondencja Schulza wówczas była pewnie w ogóle znacznie rzadsza – w jednym z tych listów pisarz przyznaje, że nie odpisywał „z śmiesznej przyczyny braku paru groszy na kartkę”. Ostatni znany list Schulza, także adresowany do Płockier i utrzymany w tonie pożegnalnym, powstał 19 listopada 1941 roku, dokładnie rok przed tragiczną śmiercią pisarza z rąk gestapowca na drohobyckiej ulicy, był też zapewne ostatnim, który adresatka od niego otrzymała – została ona zabita kilka dni później w masowym mordzie borysławskich Żydów przez milicję ukraińską w lesie pod Truskawcem nieopodal Drohobycza. Końcowe zdanie listu to zarazem ostatnie znane nam zapisane słowa Brunona Schulza: „Nie wiem dlaczego, mam poczucie winy wobec siebie samego, jakbym z własnej winy coś tracił”. Grobu Schulza do tej pory nie odnaleziono, podobnie jak „Mesjasza”, pozostały tylko relacje nielicznych świadków z tego okresu i trochę listów…

Bruno Schulz, „Księga listów”
tom 5 „Dzieł zebranych Brunona Schulza”
opracowanie: Jerzy Ficowski
uzupełnienie: Stanisław Danecki
słowo/obraz terytoria
Gdańsk 2016