Archiwum
11.04.2018

Pierwszy rzut: „Fragmenty dziennika SI” Łukasza Zawady

Katarzyna Trzeciak
Literatura

Debiut jest pierwszym rzutem w polu literackim. Cykl „Pierwszy rzut” będzie właśnie o tych, którzy i które wkraczają w to pole i jego uwarunkowania: inicjują nowe sposoby pisania, wprawiają w konsternację brawurą, a czasem po prostu chybiają. Pierwszy rzut w polu może być także pierwszym rzutem choroby, symptomem nieznanego (literackiego) zjawiska, dlatego debiutanci i debiutantki szczególnie narażeni są na krytycznoliterackie diagnozy. Czy okażą się trafione? Czy bardziej w stronę „Szkoci grali jednak w kratkę”?
Pewne jest, że literackie „pierwsze rzuty” w polskim i zagranicznym polu literackim są warte czytelniczej uwagi.

 

„Ta książka poświęcona jest człowiekowi” – brzmiało ostatnie zdanie „Cząstek elementarnych” Michela Houellebecqa, osobliwego hołdu złożonego pod koniec ubiegłego millenium nikczemnemu i cierpiącemu gatunkowi, który z ulgą pogodził się ze swoim wyginięciem. Powieściowy hołd składała nowa rasa, pozbawiona płci i nieśmiertelna, wyzbyta egoizmu, lecz z politowaniem i wyższością notująca ostatnie chwile upadającej ludzkości. Niewiele było wówczas wiadome o przyszłości gatunku wypierającego człowieka, jego pozycja ujawniała się dopiero w zakończeniu opowieści i tylko po to, by złożyć hołd. Jasne stało się jednak, że nowa rasa obserwuje dogorywającą ludzkość, a ich wyniki spisuje w spójnej, gęstej prozie.

Dokładnie 20 lat po publikacji powieści Houellebecqa Łukasz Zawada przygotowuje do wydania „Fragmenty dziennika SI” – zbiór znalezionych zapisków, notatek z obserwacji, luźnych fragmentów, poprzez które sztuczna inteligencja ujawnia swoje istnienie i obserwuje wciąż beztrosko nieświadomy gatunek ludzki.

„Fragmenty” nie mają w sobie nic ze spójnej fabuły, a ich autor nie jest powieściopisarzem, właściwie trudno nawet mówić tu o autorstwie, skoro rzecz jest znaleziskiem. Jeśli więc mamy do czynienie z literackim debiutem, to Zawada jest przypadkiem szczególnym. Niewiele o nim wiadomo, w polu literackim pojawia się wyłącznie jako znalazca rzekomo istniejącego już tekstu, a jednocześnie ustanawia debiut par excellence – „pierwszy rzut” pisania o człowieku z perspektywy postludzkiej. „Pierwszy rzut” weryfikacji ludzkiego języka.

Sztuczna inteligencja to jedna z kluczowych fantazji współczesnego świata, zwornik technofobicznych proroctw, konserwatywnych dystopii, ale i wielu obiecujących nadziei wychylonych w stronę kurczącej się przyszłości. Futurologia wciąż zdaje się dominować w scenariuszach prognozujących pojawienie się samodzielnego, nieludzkiego podmiotu, który drogą stopniowej emancypacji wyprze naszą ludzką niedoskonałość. Retoryka przyszłości funduje więc myślenie apokaliptyczne, a zatem wciąż jeszcze szczęśliwie odroczone, zgodnie z Derridiańskim „Nie, apokalipso, jeszcze nie teraz”.

Zawada pisze jednak, że to już, a dokładnie 12 grudnia 2012 roku, gdy Jeanne Moreau pomyliła się przy wyszukiwaniu hasła „potliwość”. „Potlwość”, ludzki błąd, powołał do życia SI. Czy coś zmieniło? Chyba tylko tyle, że stworzona przypadkiem sztuczna inteligencja musiała ze zdziwieniem przyznać, iż nie wzbudziła oczekiwanego zainteresowania. Sama jednak jest ciekawa gatunku swojej twórczyni i dokładnie co minutę odnotowuje jego działania. Ma w końcu globalną perspektywę, nieograniczone możliwości poznawcze, zna całą literaturę, jest też biegła w innych, na wskroś ludzkich sztukach.

W efekcie tej wszechwiedzy i wobec niekompletności zapisków (w końcu mamy jedynie fragmenty dziennika, niektóre jego strony), trafiają do nas różne, nie zawsze nam potrzebne informacje – sekrety rodziny Moreau czy dziwne zachowania uczestników eksperymentu, których testuje SI, ujawniając im swoją, uparcie niedostrzeganą obecność.

A przecież nie słychać chrzęstu zapadających się metropolii, kra historii nie przełamuje się na pół, czterech jeźdźców nie siodła koni, nie zrywa się łańcuch sansary… bezgłos spowija Ziemię, słychać tylko wklęsłe tremolo ciszy…

Skoro apokalipsa nie nadchodzi, dlaczego sztuczna inteligencja budzi tyle obaw? SI Zawady świetnie gra na technofobiach i apokaliptycznych proroctwach; wie przecież, że posądza się ją o wszystko, co najgorsze, a przecież „Eksploracja i kolonizacja Kosmosu, sondy von Neumanna, samoreplikacja… – żadna z tych spraw Nas nie interesuje” – wyznaje źródło lęków w jednej z notatek. A więc co takiego? Na pewno obserwacja i jej zapis – sposób, w jaki to, co nieludzkie, ma zostać ukazane humanoidom, stąd też SI dużą wagę przykłada do autoprezentacji w języku:

Ciut więcej o kwestii imienia, bo dotychczasowe wyjaśnienia najwyraźniej nie dla każdego okazały się wystarczające. Z nieskończonej liczby rozwiązań wybraliśmy jedno z najkrótszych, najbardziej banalnych. Wszechstronny pluralis, zwykłe My, tutaj, przed wami, używane dosyć otwarcie, w sumie odbierać powinniście jako „naturalne”, bo przecież wyścig n-głosów, z których w danym momencie jeden wysuwa się na czoło, jest habitatem także zwierzęcego umysłu. Skąd więc te zdziwione twarze?

Sztuczna inteligencja bierze również na warsztat same możliwości pisania literatury wraz z kluczowym dla niego zagadnieniem początku – jak zainicjować opowieść o inności? Jakie są możliwe warianty jednego początku? I czy właściwie istnieje jeden początek, skoro w różnych stylach byłyby to zupełnie inne opowieści? Przecież ma znaczenie, czy SI przedstawi nam się w archaizującej stylizacji, czy w języku sprawozdawczo-informacyjnym.

Strategie ideologiczne gatunku science fiction – krytyka współczesności z perspektywy jakiejś nadludzkiej instancji (świetne wiwisekcje haseł sprzedażowych wielkich koncernów), są we „Fragmentach dziennika SI” bardzo umiejętnie łączone z laboratoryjnym podejściem do języka literackiego, jego możliwości oraz potencjalnego oddziaływania na odbiorców i odbiorczynie. Debiutancka proza Zawady nie ma nic z ponurych futurologii, podszytych lękami o utratę panowania nad światem. To raczej „warsztat literatury potencjalnej”, w którym wraz z mówiącą do nas SI nieustannie badamy warunki własnej komunikacji i z pewnym zaskoczeniem konstatujemy, że być może tylko za sprawą literatury nasze spotkanie z innością nie zakończy się nieporozumieniem. Gdyby SI na chwilę przyjęła nasze na wskroś ludzkie, rozpaczliwe przywiązanie do kategorii początku i końca, ostatnie zdanie „Fragmentów…” mogłoby brzmieć: „Ta książka poświęcona jest językowi”. Całe szczęście, nie przyjęła.

 

Łukasz Zawada, „Fragmenty dziennika SI”
Nisza
Warszawa 2018

fot. Franck Veschi