Archiwum
16.02.2012

Pejzaże sentymentalne

Łukasz Saturczak
Literatura

Ostatnie lata życia Jarosław Iwaszkiewicza to pogłębiające się rozczarowanie otaczającymi go ludźmi. Wzruszał się rzadko – wybitnego pisarza koiły muzyka klasyczna i Sycylia. W stany depresyjne wprowadzały go natomiast książki Sørena Kierkegaarda, którego do później starości tłumaczył. Pocieszała obecność rodziny i powroty do Stawiska.

Wielu czytelników lektura ostatniego tomu „Dzienników” Iwaszkiewicza przede wszystkim wzburzy. Lata 1964–1980, które strony diarusza obejmują – lata rządów Władysława Gomułki i Edwarda Gierka – skupiają się na odchodzeniu. Ostatnie 16 lat życia pisarza to powtarzające się pod kolejnymi datami wzmianki o śmierci przyjaciół, pisarzy, w końcu odejście żony – Anny. Nie to jednak rzuca się w oczy najbardziej. W pierwszej kolejności czujemy oburzenie. Podobne odczucia towarzyszyły mi w przypadku lektury „Dzienników” Sandora Maraia. Uczucie niesmaku wywołuje w nas arystokratyczna mania wielkości Iwaszkiewicza. W czasie, gdy w Polsce coraz mocniej działa cenzura, a władze zdjęły z afiszów „Dziady” Deymka, profesorów wyrzucano z uczelni, zaś wielu Żydów w ogóle pognano z kraju – leciwy pisarz zwykł narzekać na niedobry obiad w Grand Hotelu oraz irytującą wiosnę na Sycylii. Istny Marai, którego wojenne bombardowania dlatego denerwowały, że tłukły mu się przez to butelki najlepszych win.

Nie dlatego jednak zaczytujemy się w dziełach skamandryty. Osobisty wymiar dzienników pozwala (obliguje!) na irytującą wręcz momentami szczerość. Oczywiście trudno uwierzyć w obojętność pisarza wobec wydarzeń w Polsce, jednak nazywanie Karola Modzelewskiego „radzieckim Żydem, który nie ma w sobie ani kropli polskiej krwi” oraz ucieczka Iwaszkiewicza z Polski do Włoch zaraz po wystosowaniu przez intelektualistów Listu 34 świadczą same za siebie. Wydaje mi się, że jego konserwatywne stanowisko i brak zaangażowania się w sprawy społeczne i literackie wynikało raczej z życiowej przekory, wzmocnionej starczym wiekiem (w roku 1964 pisarz kończył przecież 70 lat) niż z wygodnictwa. Dlatego też Iwaszkiewicz brzydził się Jerzym Andrzejewskim, który w jego oczach przemienił się z żarliwego komunisty (patrz: Miłoszowski „Alfa” ze „Zniewolonego umysłu”) w obrońcę wolności słowa. Gardził nim tak samo jak Putramentem, Wojaczkiem czy Gombrowiczem, choć każdym z innych powodów.

„Ostatnie «książki» […] Andrzejewskiego to przecież okropieństwo. Pretensjonalność jest rzeczą, która zabija wszelką sztukę” – powiedział Iwaszkiewicz o najwybitniejszych osiągnięciach pisarza, czyli powieściach „Idzie, skacząc po górach” i „Bramach raju”. Zupełnie nie rozumie jego powodzenia za granicą oraz zachwytu w kraju nad listami Mrożka i Andrzejewskiego. We wrześniu 1968 roku nazywa go wręcz „ścierwem”, które zostało bohaterem narodowym. Innym razem wyśmiewa pisarza za próbę zaistnienia dzięki swojej osobie. Wedle słów autora „Brzeziny”, najpierw Andrzejewski chciał go zaprosić do homoseksualnego domu publicznego, aby powiedzieć później: „Byłem z Jarosławem w burdelu!”.

O ile jednak stosunek do autora „Bram raju” wynikał z, jak wspomniałem wcześniej, drogi, którą przebył Andrzejewski, to już do innych pisarzy odnosił się Iwaszkiewicz z niekłamaną ignorancją z najprostszej z możliwych przyczyn, jaką była bez wątpienia zazdrość. „Tylko mnie to dziwi, że mają znaczenie Baczyński, Barańczak, Wojaczek, a nie ja” – pisał. O tym ostatnim wspomina jako o „gałganie” i „prowincjonalnym poecie”, któremu w odpowiedniej chwili „nikt nie dał w mordę”, aby ochronić go w ten sposób od samobójstwa. Największe pomyje wylewa jednak na Witolda Gombrowicza. Momentami przybiera to postać manii, bo to, według Iwaszkiewicza, spisek grubymi nićmi szyty, że to nie jego, ale właśnie autora „Ferdydurke” kreuje się na wybitnego pisarza. „Epoka Gombrowicza i Miłosza. Na pewno nie moja” – pisał z żalem, choć w ostateczności odpuścił złośliwości i jemu, nie wspominając przez ostatnie 5 lat życia o Gombrowiczu ani razu.

Pomijając jednak wszelkie złośliwości, uszczypliwości i żale wynikające z niedowartościowania własnej osoby, co jest oczywiste w przypadku artysty – im więcej cię chwalą, tym więcej oczekujesz, ale i więcej wymagasz od siebie – to dziennik Iwaszkiewicza jest wielostronicową kroniką odejścia i kojenia tego bólu wszelkimi możliwymi sposobami. Lub inaczej: uczenia się tej najtrudniejszej ze sztuk, czyli pogodzenia z niechybnie zbliżającą się śmiercią. Pierwsze lekcje to odejście znajomych, bliskich, rodziny:

1964: „Przyszła wiadomość o śmierci Andrzeja Pilawitza”.
1965: „Wielkie wrażenie wywarła na mnie śmierć Jarosława Potockiego”.
1966: „Pogrzeb Leca, śmierć Ludwisa Morstina”.
1967: „Bardzo dużo myślę o Arnoldzie Szyfmanie, który umarł…”.
1968: „Zgnębiony jestem śmiercią Jasia Śpiewaka, Hanki Mortowiczówny, Strachockiego…”.
1969: „Cała historia śmierci Zawieyskiego, taka barokowa, okropna, wstrząsająca”.

A to tylko wycinki. Najbardziej bolało odejście ukochanej żony, bez której przeżył niecałe 2 miesiące.

Ciągłe napady depresji, melancholii, smutku pisarz koił podróżami. Ulubionych miejsc miał kilka: rodzinna Ukraina i Kijów, Kopenhaga, gdzie był ambasadorem, Paryż, Rzym czy ukochana Sycylia, na którą wracał nawet w późnej starości. Żegnał się z nimi wielokrotnie, ponieważ wierzył, że to już koniec. Bardzo często wspominał, że to Palermo, a nie majątek w Stawisku uspokaja go bardziej. Do dworku wracał tylko pod obecność swoich bliskich. Najgorsze, co mogło go czekać, to samotne noce, ale i takie się zdarzały. Gdy rodzina rozjeżdżała się po kraju, nie zostawało mu nic poza pisaniem – odwiedziny literatów drażniły go niesamowicie, zwłaszcza tych w PRL-u najważniejszych. Zostawało jeszcze tłumaczenie Kierkegaarda, w tekstach duńskiego filozofa pisarz odnajdywał bliski mu smutek. Smutek legendarnego skamandryty, poważanego w kraju i na świecie, otoczonego wielką rodziną i przyjaciółmi, ale jednak samotnego.

Jarosław Iwaszkiewicz, „Dzienniki 1964-1980”
Wydawnictwo „Czytelnik”
Warszawa 2011

Fot. Archiwum Muzeum im. Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów w Stawisku/FOTONOVA, dzięki uprzejmości www.fotonova.pl.

alt