Archiwum
30.12.2011

Opowieść o galicyjskim exodusie

Tomasz Kowalski
Literatura

 

Uwolnienie się od nędzy i niedostatku – to była prawdziwa treść marzeń galicyjskich chłopów i ubogich Żydów, którzy pod koniec XIX wieku gromadnie, mimo wielu wahań, podejmowali decyzję o wyjeździe za ocean. Właśnie ich losy są tematem „Cesarza Ameryki”, najnowszego reportażu historycznego Martina Pollacka, pisarza od lat zajmującego się problematyką galicyjską.

Galicyjskim biedakom, opuszczającym masowo swoje miejsce zamieszkania, nie śniła się demokracja. Było dla nich oczywiste, że każdym krajem – podobnie jak ich ojczyzną – rządzić musi cesarz. Osobiście zresztą – w takim przekonaniu utwierdzali emigrantów liczni agenci, zajmujący się ich werbowaniem – wydawał on zgodę na ich osiedlenie się w kraju dostatku i nieograniczonych możliwości, gdzie ciężka praca, do jakiej zresztą przywykli, jest wynagradzana należycie i pozwala na godne, pozbawione trosk bytowanie.

Kto sięgnie po tę książkę z nadzieją na kolejny romantyczny, zmitologizowany obraz małej ojczyzny, utkany z nostalgicznych historii o zaginionym, minionym już świecie, z pewnością się rozczaruje. Pełnoprawnym bohaterem opowieści Pollacka jest bowiem przysłowiowa galicyjska nędza – dotkliwa i niemal namacalna, przebijająca z indywidualnych historii i zbiorowych portretów, zmuszająca mieszkańców regionu do poszukiwania szczęścia na drugim końcu świata, gdzie jednak – o czym żaden z nich nie wiedział – znaleźć je tak samo trudno jak w rodzinnej wiosce.

Pollack niezwykle wnikliwie, drobiazgowo, a zarazem wciągająco przygląda się rozmaitym aspektom „wielkiej ucieczki z Galicji” (w samym tylko 1888 roku wyjechało stamtąd do Ameryki 46 tysięcy osób, głównie mężczyzn). Opisuje nie tylko perypetie przytrafiające się emigrantom w drodze do zamorskiego raju, jaki sobie wyobrażali, lecz także ich codzienność, która stanowiła przecież główną przyczynę wyjazdów. Opisy te oscylują nieustannie pomiędzy perspektywą zbiorową a indywidualnymi przypadkami, które niczym soczewki skupiają w sobie elementy charakterystyczne dla losu ogółu. Pierwszych bohaterów zresztą Pollack przedstawia na samym początku – to czterej Słowacy zatrzymani nieopodal Oświęcimia w drodze do Niemiec, gdzie mieli wsiąść na okręt płynący do Stanów. Wszyscy czterej, niemal zupełnie pozbawieni jakiegokolwiek dobytku, w tajemniczy sposób znikają z aresztu, by po pewnym czasie odnaleźć się ostatecznie na wspomnianym statku.

To tylko ułamek jednej z wielu historii, jakie opowiada Pollack, pozwala on jednak domyślać się całego spektrum tematów poruszanych przy okazji w „Cesarzu Ameryki”. Nietrudno zgadnąć, że ze zniknięciem aresztowanych musiała wiązać się korupcja. Jej skalę ujawnił zresztą proces wytoczony za oszustwa kilkudziesięciu osobom związanym z pośrednictwem emigracyjnym, opisywany szeroko przez ówczesną prasę. Te relacje to jedno z ważniejszych źródeł, na których opiera się reportaż Pollacka. Wynika z nich, że w zamian za pomoc w werbowaniu emigrantów (a zdarzały się nawet przypadki wysyłania w podróż osób, które nie miały najmniejszej ochoty jechać do Ameryki) stosowne prowizje otrzymywali zarówno szeregowi policjanci, jak i rozmaitej rangi urzędnicy, na czele ze starostą bielskim i kierownikiem urzędu celnego.

Oddaje to znakomicie skalę emigracyjnych interesów, prowadzonych przez hamburskie i bremeńskie przedsiębiorstwa przewozowe, mające swoje przedstawicielstwa w Oświęcimiu, stanowiącym wówczas, ze względu na swoje przygraniczne położenie, swoiste centrum przeładunkowe, którego niemal nie sposób było ominąć w drodze do lepszego świata. Tam też dochodziło do rozmaitych oszustw, mających na celu wyduszenie z wyjeżdżających jak największej ilości pieniędzy. Jednym z najbardziej emblematycznych przykładów pomysłowości agentów, obdzierających emigrantów z ostatniego grosza, jest opisywane przez Pollacka „telegrafowanie” do Ameryki za pomocą… budzika. Koncept był niezwykle prosty, tym bardziej że chłopi nie korzystali z zegarków: nakręcając budzik, agent „nadawał” do Ameryki pytanie, a rozlegający się dzwonek był sygnałem nadejścia odpowiedzi. Całą operację powtarzano kilkakrotnie, „rezerwując” w ten sposób miejsce na statku, nocleg w mieście portowym i „pytając” samego cesarza Ameryki o zgodę na osiedlenie potencjalnego emigranta w jego cesarstwie. Nie trzeba dodawać, że każdorazowo pobierano opłatę za rzekome połączenie.

Ważny element opowieści Pollacka stanowią problemy, które na pierwszy rzut oka mogłyby się wydawać poboczne. Również i one mają jednak korzenie w galicyjskiej nędzy. „Fabrykowanie aniołów”, bo tak nazywano pozostawianie niemowląt mamkom, których zadaniem nie było wychowanie, ale pozbycie się ich – najczęściej przez zagłodzenie lub pozostawienie na zimnie, nie było wcale rzadkim procederem. Rozwinięty był też „handel delikatnym mięsem”, jak eufemistycznie określano sprzedawanie kobiet (mamionych wizją pracy w bogatych domach za granicą) do burdeli w Turcji czy Argentynie, skąd najczęściej nie miały już powrotu. Oba te procedery dopełniają obraz codziennej nędzy i mizerii mieszkańców Galicji pod koniec XIX wieku.

Nic dziwnego zatem, że przemawiały do nich nawet najbardziej niedorzeczne opowieści agentów, takie jak te o Brazylii, „gdzie każdego czeka raj na ziemi. Są tam tak zwane drzewa mleczne, wystarczy je tylko naciąć, a już płynie z nich świeże mleko, nie trzeba więc krów, można sobie darować uciążliwy obrządek oraz dojenie; większe prace domowe, takie jak sprzątanie, gotowanie i zmywanie, wykonują małpy, a te naturalnie nie wymagają żadnej płacy […]” (dla zwiększenia wiarygodności bzdury te odczytywano po wsiach jako rzekomy rozkaz księcia Rudolfa, nakazujący wyjazd).

Tego raju oczywiście nie było, o czym zresztą dobitnie zaświadczają przejmujące losy bohaterów opowieści Pollacka. U współczesnych czytelników ich naiwność i zagubienie mogą pewnie chwilami wywoływać pobłażliwy uśmiech. Jeśli jednak pomyśleć o rzeszach, które również dzisiaj zmuszone są poszukiwać lepszego losu daleko od swojej ojczyzny (niezależnie od przyczyn – ekonomicznych, politycznych itd.), uśmiech ten natychmiast znika, ustępując miejsca dziwnemu odczuciu powtarzalności historii. W tym zestawieniu – choć nie wyrażonym wprost – tkwi dodatkowa siła „Cesarza Ameryki”.

Martin Pollack, „Cesarz Ameryki. Wielka ucieczka z Galicji”
Wydawnictwo Czarne
Wołowiec 2011

alt