Archiwum
07.08.2020

Odsłuchy lipca

Mateusz Witkowski
Muzyka

Gdyby nie pewne nieprzyjemne okoliczności, spora część z nas spędzałaby teraz czas na którymś z festiwali muzycznych. Pamiętajmy jednak, że popowa maszyneria pracuje cały czas na wysokich obrotach. Zachęcam więc, aby zaopatrzyć się w plastikową opaskę na rękę i papierowy kubek, a następnie zapoznać z lipcowymi „Odsłuchami” – skupionymi, tak samo jak rok temu, wyłącznie na singlach.

Taco Hemingway
Polskie tango

Właściwie już przy pierwszym przesłuchaniu w głowie pojawia się zestaw gotowych dziennikarskich frazesów. „Głos pokolenia”, „generacyjna summa”, „celny komentarz społeczny” – gdzieś to już słyszeliśmy, nieprawdaż? Niezrażony wątpliwą świeżością całego przedsięwzięcia Taco postanowił mimo to – w przededniu wyborów – przedstawić światu „Polskie tango”. Trudno mieć raperowi za złe to „real time marketingowe” zacięcie, razi raczej wyczuwalna siłowość (pachnąca nieco cynizmem). Szcześniak dwoi się i troi, aby przynieść nam porcję zapamiętywalnych szlagwortów, wersów, które na stałe wejdą do polszczyzny. Zamiast tego dostajemy jednak pokaźną dawkę truizmów w rodzaju „Moim krajem może rządzić byle miernota / W moim kraju ta oświata to jest ciemnota”. I choć Taco z bitami Lanka jest na ogół całkiem do twarzy, jego pogłębiająca się „przewózkowa” maniera zdaje się coraz bardziej drażniąca. Miał być współczesny klasyk, wyszła doraźna publicystyka. A może jestem w błędzie? Może wciąż potrzebujemy powtarzanych do znudzenia prostych prawd – nawet jeśli zostają podane w mało efektowny sposób?

Jessy Lanza
Anyone Around
Over and Over

Jeżeli ktoś zdecyduje się w przyszłości na napisanie biografii Jessy Lanzy, książka powinna nosić tytuł „Subtelność hooku” (w razie czego – oddam za darmo). Dziś można już bowiem z całą pewnością stwierdzić, że warto było poczekać na nową płytę Kanadyjki aż cztery lata. I że mamy do czynienia z artystką, która do tej pory nie nagrała przynajmniej bardzo dobrego albumu. Dwa wydane w lipcu single promujące longplay „All the Time”, czyli „Anyone Around” i „Over and Over”, stanowią przykład swego rodzaju maksymalnego minimalizmu (minimalnego maksymalizmu?). Wydawałoby się bowiem, że mamy do czynienia z bedroom popową ascezą: ukrytymi gdzieś w tle muśnięciami syntezatorów, nieco wycofanym wokalem, hi-hatową perkusją. A przecież tyle się tu dzieje! Lanza bez trudu wypełnia wolną przestrzeń i szybko orientujemy się, że cały ten introwertyzm jest nieco udawany. Tak naprawdę aż skrzy się tutaj od barw i niuansów, w czym spora zasługa Jeremy’ego Greenspana z Junior Boys, stałego współpracownika wokalistki (tak naprawdę mamy tu więc do czynienia z duetem). Tak jak w „Anyone Around” opartym na trapowym w gruncie rzeczy beacie. Czy w podbitym vaporwave’ową atmosferą „Over and Over”, od którego długo nie będziecie się mogli uwolnić. To electropop, R’n’B, coś jeszcze innego? Trudno powiedzieć, ale jest to wspaniałe.

Zdechły Osa
Zakochałem się w twojej matce

Pamiętacie tego słynnego performera, który mówił: „muzyka to tylko zabawka, jak będę miał ochotę zarymuję se do tanga!”. Najwyraźniej Zdechły Osa wychodzi z podobnego założenia. Teoretycznie w wypadku wrocławianina nic nie powinno nas specjalnie dziwić. Mówimy przecież o jednej z najbardziej tajemniczych postaci polskiej sceny hip-hopowej. O człowieku, który w momencie, gdy jego kariera nabierała tempa, zmienił pseudonim. O raperze nawijającym do chałupniczo nagranych fragmentów piosenek Nirvany. O gościu, który kompletnie zawalił największy koncert w swoim życiu. Trudno nie czuć się jednak zaskoczonym po przesłuchaniu nowego singla Zdechłego Osy. Acodinowy książę zstąpił bowiem z rapowych obłoków, by złożyć nam w darze… garage punkowy kawałek. „Zakochałem się w twojej matce” to rzecz skrajnie prosta: ot, parę riffów na tle schematycznej perkusji. A mimo to działa. Może to kwestia zupełnie niewymuszonej charyzmy, może chodzi o barwę głosu Osy i sposób, w jaki dostarcza nam kolejne wersy? A może urok tkwi w tym, że ta dziwna historia o miłości do mamy kumpla to również hymn na cześć przyjaźni („Nie wiem co na to twój tata / Bardziej boli mnie, co powiesz / Boję się, że stracę brata”)? Tak czy siak – to jeden z najlepszych singli tegorocznych wakacji.

Kylie Minogue
Say Something

Więc mówicie, że Dua Lipa swoim ostatnim albumem, przywróciła disco do łask? Albo że zrobiła to Jessie Ware, podejmując się niedawno stylistycznej wolty? Kylie Minogue zdaje się odpowiadać: „to patrzcie na to”. Wszyscy pamiętamy zapewne znakomity „Fever” z 2001 roku, album, który doskonale wpisywał się w milenijną modę na odświeżanie disco/house’owych brzmień, jednocześnie wspomnianą modę definiując. Album precyzyjny, chłodny i syntetyczny. Tym razem „dyskotekowość” przyjmuje u Kylie nieco inny charakter. „Say Something” emanuje specyficznym ciepłem, czemu sprzyja również – bardzo aktualny w dobie pandemii – tekst. Zaczyna się od nieco funkującej zwrotki przywodzącej na myśl dokonania CHIC i prowadzi nas w stronę refrenu, który wybucha na moment, by już za chwilę rozpłynąć się w powietrzu. Tak jest: nie mamy tu do czynienia z topornym parkietowym bangerem, nowy singiel Minogue jest nie tylko znakomicie wyprodukowany, wyróżnia go również kompozycyjna pomysłowość. Nie ma żadnych wątpliwości: królowa wróciła.

Sufjan Stevens
My Rajneesh

Nie ma się co rozpisywać – najnowszy singiel Stevensa jest jeszcze lepszy niż wydana wcześniej „America”. W obliczu utrudnień komunikacyjnych naprawdę warto wybrać się w tę podróż.