Archiwum
14.03.2018

Debiutancką powieść Sigríður Hagalín Björnsdóttir uzupełnia amerykańsko-islandzka koprodukcja „Bokeh”. Pisarka ukazuje osamotnienie Islandczyków jako społeczeństwa, Geoffrey Orthwein i Andrew Sullivan stawiają na zobrazowanie egzystencjalnego porzucenia przez świat dwójki ludzi, obcych na Islandii. Zarówno doskonała książka, jak i świetnie nakręcony film portretują północnoatlantycką wyspę w jej codziennym wyobcowaniu. Tkwiąca między Europą a Ameryką Północną Islandia cały czas nie może się mentalnie określić, do którego kontynentu jej bliżej. Z dala od stałego lądu wypracowała sobie własny rytm i strukturę codziennego życia. Szczyci się tym, że jej mieszkańcy to potomkowie dzielnych ludzi, którym niestraszne były trudne warunki atmosferyczne i bytowe. Tymczasem Björnsdóttir proponuje nam fantazje o całkowitym odcięciu od świata Islandii, twórcy „Bokeh” zaś – egzystencjalną opowieść o byciu tam jedynymi ludźmi na świecie. „Wyspa” stara się zdiagnozować, jak z rzeczywistym odseparowaniem od świata poradzi sobie społeczność. Orthwein i Sullivan w swych malowniczych zdjęciach pokazują okrutne piękno kraju będącego pułapką dla dwojga różnie radzących sobie z wyizolowaniem ludzi. Trudno określić, które z tych dzieł jest bardziej bezkompromisowe, ale jedno jest pewne: Islandia jako przestrzeń opresyjnego odizolowania zaczyna przyciągać uwagę ludzi z zewnątrz i samych Islandczyków.

Bo Björnsdóttir pisze o ojczyźnie. Nie decyduje się na malarskość opisów i nie zobaczymy tutaj piękna Islandii, jej niepowtarzalnej aury oraz cudów natury. Drugoplanowa – choć nie do końca słusznie – stanie się islandzka zmienność pogoda i to, w jaki sposób kształtuje ona codzienne życie mieszkańców, nawet to syte i uporządkowane. Cudem zdaje się to, że ten kraj jako jedyny na świecie przetrwał. Nagle zerwana łączność z resztą globu sugeruje coś więcej niż początkowa supozycja ataku terrorystycznego. Izolacja się pogłębia. Działają systemy komunikacji, ale tylko w obrębie kraju. Nikt i nic nie jest w stanie połączyć wyspy z resztą ludzkości. Groza narasta w niebywale szybkim tempie. Islandia naprawdę zostanie sama; na niej Islandczycy oraz wszyscy ci, którzy znaleźli się w niewłaściwym miejscu i w niewłaściwym czasie – pracownicy sezonowi czy turyści. Wszystkich zaskoczy to, że znane dotychczas formy cywilizowanego porządku życia zaczną się wyjątkowo szybko chwiać w posadach. Björnsdóttir stawia przed próbą nie tyle kraj, ile społeczeństwo. Każe mu zdefiniować się na nowo. W obliczu przerażającej izolacji zmierzyć się z pytaniem jednej z bohaterek: czy nie muszą się obawiać niczego poza własnym strachem?

Autorka „Wyspy” stawia wiele trudnych pytań. Zmusza rodaków do refleksji nad tym, jaka jest tożsamość Islandii w świecie. Czy to rzeczywiście naród i wyspa, które potrafią być samowystarczalne w obliczu zagrożenia, a nawet bez niego, z wypracowanym trybem przetrwania w surowym klimacie z dala od innych siedlisk ludzkich? Björnsdóttir śmiało i bezkompromisowo fantazjuje o tym, co stanie się z rzekomo tolerancyjnym, nowoczesnym, otwartym i inteligentnym społeczeństwem, które nagle przestanie być częścią globalnej wioski, a nie tylko konstruktem myślowym Islandczyka uzależnionego od wpływów świata, do jakiego potrafi zachować dystans. Bazując na prostych wnioskach wynikających z piramidy ludzkich potrzeb, autorka książki zdziera maskę jakiejkolwiek poprawności z twarzy tych, którzy zmierzą się z największą od wieków dzikością – nie natury, lecz drugiego człowieka, zdeterminowanego, by zaspokoić najprostsze żądze. „Wyspa” jest groźna i niesamowicie działa na wyobraźnię nie tylko dlatego, że Islandia z budowanymi wokół niej mitami nabiera wyjątkowo mrocznego charakteru. „Wyspa” to ostrzeżenie przed tym, że bezradność Islandczyków może stać się bezradnością obywatela świata. Każdego, komu zbieg okoliczności uświadomi, jak łatwo mu być przyzwoitym człowiekiem, kiedy dobrze się żyje.

Niesamowity jest klimat stworzony przez Björnsdóttir w krótkich scenach – zbudowanych na kontraście intymnej opowieści walczącego o przetrwanie w dzikiej naturze z urzędową nomenklaturą islandzkiej stolicy, która usiłuje zapanować nad chaosem i agresją za pomocą znanych od wieków narzędzi: propagandy oraz broni. Autorka prezentuje nam dwa kameralne dramaty zderzone z dramatem całej społeczności. Wszystko, co stanowiło o islandzkiej sile, zamienia się w jej bezradność. Do uporządkowanego życia i stabilnej egzystencji narodu wdzierają się najpierw strach, potem anarchia z agresją, a na końcu najbardziej skrajne formy nacjonalizmu, jakie porządkują i segregują – nie wszystkim bowiem dane będzie przetrwać kryzys. Okaże się, że uznające się za idealne społeczeństwo będzie musiało po kolei rujnować każdy kolejny obraz stworzony na potrzeby samozadowolenia. Rozpadną się lustra, w których Islandczycy przeglądali się z zadowoleniem. Spośród stłuczonego szkła wyłoni się to wszystko, czego do siebie nie dopuszczali, a czego nie tylko wstydziliby się, ale i co by potępiali. Nie będą już mogli zrobić ani jednego, ani drugiego. Zacznie się bezpardonowa walka o przetrwania, bardzo daleka od jakiegokolwiek ideału…

To mroczna powieść z gatunku political fiction, albowiem w znacznym stopniu opowie o fantazji zmian w rządzie, który trzeba mianować naprędce i który będzie decydował o wszystkim bez osób kompetentnych – zarówno premier, jak i prezydent w trakcie awarii i izolacji wyspy znajdują się poza nią. Nie ma z nimi kontaktu, tak jak nie ma kontaktu ze światem. Najważniejszą osobą w państwie staje się Elin, minister spraw wewnętrznych. Niebywale zdeterminowana, by utrzymać ład mimo wciąż narastającego chaosu. Wbrew niemu decyduje się ona na poczęcie nowego życia. Bez instynktu przetrwania czy może wręcz przeciwnie – doskonale konsekwentna w tym, by utrzymać jedyny możliwy ład na Islandii. Jakim i czyim kosztem? Śledzenie poczynań nowo mianowanej pani premier idzie w parze z przemianą, jakiej doświadczy pewien do niedawna ambitny islandzki dziennikarz. To Hjaltiemu Elin będzie starała się wytłumaczyć ze swoich faszyzujących posunięć. To jego przekona do tego, by informował opinię publiczną o tym, o czym chce informować rząd. To jego ostatecznie zniszczy emocjonalnie i po części intelektualnie, ale mimo wszystko Hjalti będzie najbardziej wyraźną postacią pierwszego planu.

Można odnieść wrażenie, że to historia upadku mężczyzny i dziennikarza. Nieprzypadkowo męskość Hjaltiego jest kwestionowana poprzez kilka bardzo nieprzyjemnych dla niego zbiegów okoliczności. Okazuje się również niewiarygodny jako dziennikarz. Zachowawczy czy raczej podatny na manipulacje? Widzimy ogromny dramat głównego bohatera, któremu życie prywatne i zawodowe rozpada się jak domek z kart. Postępujący chaos jest dużo szybszy niż ten ogarniający islandzką ulicę. Hjalti mierzy się dodatkowo z rodzinnym piętnem tego gorszego brata i z odchodzeniem matki, której tak naprawdę nigdy nie miał śmiałości pożegnać. Pożegnała się z nim jednak María, jego życiowa partnerka przeżywająca po rozstaniu dodatkowe dramat związane z losami jej dzieci, na których dobru najbardziej jej zależy. Ważne są też społeczne role tej dwójki. On ma być symbolem wolnych mediów, które zawsze i wszędzie uczciwie opisują obywatelom konteksty zaistniałych zdarzeń. Ona pracuje dla koneserów. Skrzypaczka w orkiestrze symfonicznej oddziałuje na wyselekcjonowaną grupę osób o odpowiedniej wrażliwości. Hjalti winien brać odpowiedzialność za to, by wszyscy mieli otwarte umysły. Rezygnuje z walki o uwagę społeczeństwa, poddaje się walkowerem, odpuszcza swą misję. María natomiast ze swym fachem staje się zbędna. Nadchodzi czas, gdy najważniejsi są ci odpowiedzialni za produkcję żywności. Skrzypce Marii nikogo nie obchodzą. Także losy jej dzieci, o które zawsze sama musiała dbać. Losy Hjaltiego to obraz degrengolady emocjonalnej i w sferze wyznawanych wartości. To nie będzie jednak tak, że autorka wyraźnie wskaże, kto się podda, kto upadnie. W zaskakujący sposób będą rozwijać się losy tej dwójki. Zaskoczą dużo bardziej niż to, jak zachowa się islandzka zbiorowość, kiedy okaże się, iż izolacja oznacza dla niej najzwyczajniej głód.

Björnsdóttir opowiada o rozpadzie cywilizacji, przywołującej chlubne karty ze swojej historii, kiedy to wykazywała się hartem ducha, dzielnością i umiejętnością przetrwania najbardziej nawet trudnych chwil. Do tej historii starają się odwołać politycy, ale okazuje się, że społeczeństwo islandzkie wygeneruje wszelkie formy ludzkiego zła, upodlenia, hańby i okrucieństwa, które przez wieki generowały sytuacje skrajne, doprowadzające do upadku cywilizacji bądź jej gruntownego zachwiania. Jesteśmy zatem świadkami sytuacji granicznej, w jakiej mimo wszystko Islandczycy się nie znaleźli. Zaskakujące, że mają taki dorobek intelektualny, kulturowy, technologiczny. Wszystko okaże się iluzoryczne, a świat koncentrujący się tylko na zimnej wyspie stanie się światem odwróconych wartości i relatywizowania zła.

„Wyspa” wyjątkowo mocno działa na wyobraźnię. Stworzony świat jest bardzo spójny, wszystko nakreślone sugestywną kreską i jeszcze ta tajemnicza narracja znad fiordu, której istoty nie jesteśmy w stanie zgłębić. Oto bowiem pośród owiec, samotny w przerażającym plenerze, wypowiada się w pierwszej osobie ktoś, kto chce być uczciwym kronikarzem tego, co się wydarzyło. Musimy jednak uświadomić sobie, co dzieje się naprawdę. Björnsdóttir nie unika scen i zdarzeń, które przyprawiłyby Islandczyka o dreszcze – spektakularne zniszczenie znanej reykjavickiej hali koncertowej czy pacyfikacja ludności pochodzenia innego niż islandzkie. Autorka jest odważna i bezkompromisowa. Ma plastyczną wyobraźnię, ale chce odwołać się także do wyobraźni świata. Dlatego ta świetnie skonstruowana książka nie jest tylko lokalnym wydarzeniem literackim. Możemy się przestraszyć samych siebie, ale przede wszystkim tego, kim możemy się stać dla drugiego człowieka, gdy dopadną nas bezradność, bierność, gniew… i głód.

 

Sigríður Hagalín Björnsdóttir, „Wyspa”
tłumaczenie: Jacek Godek

Wydawnictwo Literackie
Warszawa 2018